niedziela, 13 sierpnia 2017

Namibia, a sprawa polska

W Namibii, podobnie jak w okupowanej Polsce, doszło do ludobójstwa, zbrodni wojennych, terroru i masowej grabieży mienia.



Jak wiemy, od niedawna przedstawiciele partii rządzącej z Jarosławem Kaczyńskim na czele postanowili podnieść w przestrzeni publicznej temat niemieckich odszkodowań za II Wojnę Światową. Zasadniczo, rzecz nie jest nowa, bo już wcześniej pod patronatem Lecha Kaczyńskiego – wówczas prezydenta Warszawy – powstało oszacowanie strat wyrządzonych przez Niemców w stolicy, zatem obecnie powracamy do tematu – tyle, że w skali ogólnopolskiej. I tu powstaje pytanie – czy Polska ma zamiar dochodzić swych roszczeń na poważnie, czy też mamy do czynienia jedynie z polityczną demonstracją w odpowiedzi na połajanki i próby wtrącania się Berlina w nasze wewnętrzne sprawy. Jeżeli bierzemy pod uwagę pierwszą ewentualność, to warto pilnie się przyglądać poczynaniom Namibii, która domaga się od Niemiec odszkodowania w wysokości 30 mld. euro za zbrodnie i straty materialne z okresu kolonizacji.

Sprawa dawnej Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej ma więcej punktów stycznych z Polską, niż mogłoby się to na pozór wydawać. Podobnie jak w okupowanej Polsce doszło tam do ludobójstwa, zbrodni wojennych, terroru i masowej grabieży mienia. Podobnie jak w Polsce ogromną rolę odegrała szowinistyczna ideologia okupantów-kolonizatorów. Wreszcie, podobnie jak w przypadku Polski, Niemcy są dla współczesnej Namibii kluczowym partnerem ekonomicznym, zaś gospodarka namibijska w znacznym stopniu uzależniona jest od niemieckich inwestycji oraz turystów licznie odwiedzających dawną kolonię. Więcej – Berlin podnosi, że od 1990 r. udziela rządowi w Windhuk (namibijska stolica) pomocy rozwojowej, której rozmiary oszacowano jak do tej pory na ok. miliard euro. Brzmi znajomo?

Porównajmy to z głosami w Polsce, które na wieść o możliwości domagania się reparacji wojennych z miejsca zaczęły argumentować w „niemieckim” duchu – że nie możemy zaogniać stosunków ze strategicznym europejskim partnerem, niemieckie inwestycje i wymiana handlowa są dla nas kluczowe, no i wszak otrzymywane środki unijne w dużej mierze finansowane są z niemieckiego budżetu. Cóż, jak widać, tego typu obiekcje nie przeszkodziły Namibii upomnieć się o swoje.

A jest się o co upominać. W latach 1904 – 1908 doszło bowiem w wyniku powstań ludów Herero i Nama do planowej eksterminacji rdzennej ludności przez korpus ekspedycyjny dowodzony przez gen. Lothara von Trotha. Była tam obecna pełna paleta rozwiązań zastosowanych później przez III Rzeszę w okupowanej Europie, szczególnie w Polsce: obozy koncentracyjne, tortury, praca przymusowa, masowe egzekucje, zbrodnicze eksperymenty medyczne, ustawodawstwo rasowe zakazujące „mieszania krwi”, wyrugowanie autochtonów z ziemi przekazanej następnie kolonistom (obecnie wciąż w znacznej mierze znajduje się w rękach ich niemieckich potomków). Ogółem, szacuje się, że zginęło wówczas ok. 100 tys. Herero (ok. 80 proc. populacji) i 10 tys. Nama (ok. połowy). W 1985 r. ONZ uznała tę zbrodnię za pierwsze ludobójstwo w XX w. Namibia, która po I Wojnie Światowej przeszła pod zarząd RPA, niepodległość uzyskała w 1990 r.

Rząd w Windhuk w kwestii odszkodowań prowadzi politykę dwutorową. Z jednej strony negocjuje z rządem w Berlinie, z drugiej zaś przygotowuje pozew do wniesienia przed Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze. Osobnym wątkiem jest sprawa założona przed amerykańskim sądem przez wodzów plemion Herero i Nama w której prócz odszkodowań domagają się dopuszczenia jako strona do toczących się między Windhuk a Berlinem negocjacji. Co ciekawe, przedstawiciele ludów Herero i Nama otwarcie inspirują się skutecznymi działaniami organizacji żydowskich – ich adwokatem jest Ken McCallion wcześniej reprezentujący ofiary holocaustu, zaś wódz Herero Sam Kambazembi stwierdził wprost: „Jedyna różnica jest taka, że Żydzi są biali, a my czarni”.

Ze swej strony Niemcy pod pozorami elastyczności wynikającymi z poprawności politycznej, stosują taktykę twardego „nein”. Wprawdzie w 2004 r. uznały swoje historyczne winy i nawet złożyły przeprosiny – ale konsekwentnie uchylają się od odpowiedzialności materialnej. Jedynym jak do tej pory ustępstwem z ich strony była propozycja urągliwego w swej istocie „odfajkowania” tematu poprzez utworzenie specjalnego funduszu pomocowego o wartości 100 mln. euro. Polak mógłby mieć tu uczucie deja vu – w podobny sposób wszak Niemcy pozbyli się odpowiedzialności za wykorzystywanie polskich robotników przymusowych. Tyle, że w odróżnieniu od Polski, Namibia taką jałmużną się nie zadowoliła. Przede wszystkim jednak Niemcy protestują przeciw terminowi „odszkodowania”, konsekwentnie używając ogólnikowej formułki „transfery finansowe” - i nawet niespecjalnie ukrywają, że nie chcą w ten sposób otwierać furtki do przyszłych roszczeń ze strony państw europejskich, ze szczególnym uwzględnieniem Polski.

Powtórzę – warto obserwować namibijską batalię, bowiem rysuje się tu dla nas pewien wzorzec postępowania. Może nie od rzeczy byłoby nawiązać z rządem w Windhuk bliższe kontakty w celu wymiany doświadczeń?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 32-33 (11-24.08.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz