W
Namibii, podobnie jak w okupowanej Polsce, doszło do ludobójstwa,
zbrodni wojennych, terroru i masowej grabieży mienia.
Jak wiemy, od
niedawna przedstawiciele partii rządzącej z Jarosławem Kaczyńskim na
czele postanowili podnieść w przestrzeni publicznej temat niemieckich
odszkodowań za II Wojnę Światową. Zasadniczo, rzecz nie jest nowa, bo
już wcześniej pod patronatem Lecha Kaczyńskiego – wówczas
prezydenta Warszawy – powstało oszacowanie strat wyrządzonych
przez Niemców w stolicy, zatem obecnie powracamy do tematu –
tyle, że w skali ogólnopolskiej. I tu powstaje pytanie – czy
Polska ma zamiar dochodzić swych roszczeń na poważnie, czy też mamy
do czynienia jedynie z polityczną demonstracją w odpowiedzi na
połajanki i próby wtrącania się Berlina w nasze wewnętrzne sprawy.
Jeżeli bierzemy pod uwagę pierwszą ewentualność, to warto pilnie się
przyglądać poczynaniom Namibii, która domaga się od Niemiec
odszkodowania w wysokości 30 mld. euro za zbrodnie i straty
materialne z okresu kolonizacji.
Sprawa
dawnej Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej ma więcej punktów
stycznych z Polską, niż mogłoby się to na pozór wydawać. Podobnie jak
w okupowanej Polsce doszło tam do ludobójstwa, zbrodni wojennych,
terroru i masowej grabieży mienia. Podobnie jak w Polsce ogromną rolę
odegrała szowinistyczna ideologia okupantów-kolonizatorów. Wreszcie,
podobnie jak w przypadku Polski, Niemcy są dla współczesnej Namibii
kluczowym partnerem ekonomicznym, zaś gospodarka namibijska w
znacznym stopniu uzależniona jest od niemieckich inwestycji oraz
turystów licznie odwiedzających dawną kolonię. Więcej – Berlin
podnosi, że od 1990 r. udziela rządowi w Windhuk
(namibijska stolica) pomocy rozwojowej, której rozmiary oszacowano
jak do tej pory na ok. miliard euro. Brzmi znajomo?
Porównajmy to z
głosami w Polsce, które na wieść o możliwości domagania się reparacji
wojennych z miejsca zaczęły argumentować w „niemieckim”
duchu – że nie możemy zaogniać stosunków ze strategicznym
europejskim partnerem, niemieckie inwestycje i wymiana handlowa są
dla nas kluczowe, no i wszak otrzymywane środki unijne w dużej mierze
finansowane są z niemieckiego budżetu. Cóż, jak widać, tego typu
obiekcje nie przeszkodziły Namibii upomnieć się o swoje.
A jest się o co
upominać. W latach 1904 – 1908 doszło bowiem w wyniku powstań
ludów Herero i Nama do planowej eksterminacji rdzennej ludności przez
korpus ekspedycyjny dowodzony przez gen. Lothara von Trotha. Była tam
obecna pełna paleta rozwiązań zastosowanych później przez III Rzeszę
w okupowanej Europie, szczególnie w Polsce: obozy koncentracyjne,
tortury, praca przymusowa, masowe egzekucje, zbrodnicze eksperymenty
medyczne, ustawodawstwo rasowe zakazujące „mieszania krwi”,
wyrugowanie autochtonów z ziemi przekazanej następnie kolonistom
(obecnie wciąż w znacznej mierze znajduje się w rękach ich
niemieckich potomków). Ogółem, szacuje się, że zginęło wówczas ok.
100 tys. Herero (ok. 80 proc. populacji) i 10 tys. Nama (ok. połowy).
W 1985 r. ONZ uznała tę zbrodnię za pierwsze ludobójstwo w XX w.
Namibia, która po I Wojnie Światowej przeszła pod zarząd RPA,
niepodległość uzyskała w 1990 r.
Rząd w Windhuk w
kwestii odszkodowań prowadzi politykę dwutorową. Z jednej strony
negocjuje z rządem w Berlinie, z drugiej zaś przygotowuje pozew do
wniesienia przed Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze.
Osobnym wątkiem jest sprawa założona przed amerykańskim sądem przez
wodzów plemion Herero i Nama w której prócz odszkodowań domagają się
dopuszczenia jako strona do toczących się między Windhuk a Berlinem
negocjacji. Co ciekawe, przedstawiciele ludów Herero i Nama otwarcie
inspirują się skutecznymi działaniami organizacji żydowskich –
ich adwokatem jest Ken McCallion wcześniej reprezentujący ofiary
holocaustu, zaś wódz Herero Sam Kambazembi stwierdził wprost: „Jedyna
różnica jest taka, że Żydzi są biali, a my czarni”.
Ze
swej strony Niemcy pod pozorami elastyczności wynikającymi z
poprawności politycznej, stosują taktykę twardego „nein”.
Wprawdzie w 2004 r. uznały swoje historyczne winy i nawet złożyły
przeprosiny – ale konsekwentnie uchylają się od
odpowiedzialności materialnej. Jedynym jak do tej pory ustępstwem z
ich strony była propozycja urągliwego w swej istocie „odfajkowania”
tematu poprzez utworzenie specjalnego funduszu pomocowego o wartości
100 mln. euro. Polak mógłby mieć tu uczucie deja
vu
– w podobny sposób wszak Niemcy pozbyli się odpowiedzialności
za wykorzystywanie polskich robotników przymusowych. Tyle, że w
odróżnieniu od Polski, Namibia taką jałmużną się nie zadowoliła.
Przede wszystkim jednak Niemcy protestują przeciw terminowi
„odszkodowania”, konsekwentnie używając ogólnikowej
formułki „transfery finansowe” - i nawet niespecjalnie
ukrywają, że nie chcą w ten sposób otwierać furtki do przyszłych
roszczeń ze strony państw europejskich, ze szczególnym uwzględnieniem
Polski.
Powtórzę –
warto obserwować namibijską batalię, bowiem rysuje się tu dla nas
pewien wzorzec postępowania. Może nie od rzeczy byłoby nawiązać z
rządem w Windhuk bliższe kontakty w celu wymiany doświadczeń?
Gadający
Grzyb
Notek
w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł
opublikowany w tygodniku „Gazeta
Finansowa” nr 32-33 (11-24.08.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz