piątek, 4 sierpnia 2017

Timmermans – lewacki burak roku

Uznanie Fransa Timmermansa za persona non grata, jest na początek absolutnym minimum.


I. Euro-burak

Gdy 19 maja br. „Gazeta Wyborcza” przyznawała Fransowi Timmermansowi tytuł „Człowieka Roku”, można było tę groteskę skwitować zgryźliwym uśmiechem i co najwyżej przez chwilę zadumać się nad skalą upadku michnikowszczyzny, gotowej w swym starczym zacietrzewieniu uhonorować każdego łajdaka, który obsika nogawki Kaczyńskiemu. Owacja urządzona człowiekowi nie ustającemu w atakach na polski rząd i nawet nie skrywającemu, że angażuje się po jednej ze stron politycznego sporu, była widowiskiem tyleż śmiesznym, co żenującym – oto podupadająca lewacka gadzinówka nadwiślańskich folksdojczów fetuje brukselskiego vice-gauleitera jako „wielkiego przyjaciela Polski”. Swoją drogą, dlaczego nie przyznali nagrody od razu Junckerowi? To przecież co najmniej nasz równie „wielki przyjaciel” jak Timmermans – szczególnie po kielichu, kiedy wchodzi w stadium miłości do całego świata i nawet Orbana tytułuje pieszczotliwie „dyktatorem”. Zostawiają go sobie na przyszły rok?

Warto przypomnieć, że nie jest to pierwsze wyróżnienie przyznane holenderskiemu politykowi – w 2014 r. otrzymał od Bronisława Komorowskiego Krzyż Wielki Orderu Zasługi RP, zaś w 2006 r. prezydent Lech Kaczyński odznaczył go Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP – za upamiętnianie żołnierzy generała Maczka. Teraz Timmermans „odwdzięcza się” Polsce rządzonej przez partię polityczną z której wywodził się tenże Lech Kaczyński i na której czele stoi jego brat, co zakrawa na ponury chichot historii. Nawiasem, ciekawi mnie, co skłoniło pana Fransa do oddawania czci polskim „Czarnym Diabłom” - wszak z jego socjalistycznego punktu widzenia muszą się oni jawić jako „nacjonaliści”. Patriotyczne motywacje sytuują ich raczej obok polskiej prawicy, a nie chociażby Donalda Tuska dla którego „polskość to nienormalność” - garb z radością odrzucony zaraz po przeflancowaniu go przez Angelę Merkel do Brukseli. No chyba, że filtrując rzeczywistość historyczną przez swój lewacki światopogląd, uznał polskich żołnierzy z 1. Dywizji Pancernej za jakichś internacjonalistów w rodzaju Brygad Międzynarodowych walczących z bliżej nieokreślonymi „nazistami”...

W każdym razie, o ile do niedawna można było Timmermansa zbywać machnięciem ręki jako aroganckiego półgłówka, jakich całe tabuny przewalają się po brukselskich korytarzach, o tyle teraz – po ogłoszeniu wobec Polski ultimatum – należy jasno mu pokazać, gdzie jest jego miejsce. Została bowiem przekroczona granica – unijny urzędnik wprost przypisał sobie prawo do ingerowania w nasze wewnętrzne sprawy i szanujące się państwo nie może podobnej uzurpacji pomijać milczeniem. Ujadanie kundla zza płotu można od biedy tolerować i lekceważyć, ale na próby gryzienia należy odpowiedzieć tęgim kijem, inaczej ten lewacki euro-burak naprawdę gotów uwierzyć, że jest jakimś Breżniewem Europy. Tu nadmieńmy, aby nie było, że rzucam bluzgami na oślep, iż „burak” to ktoś, kto postępuje po chamsku, jest osobą ograniczoną intelektualnie a przy tym pogrążoną w niezmiennym samozadowoleniu, zaś rozmaite deficyty kompensuje agresją. Słowem – wykapany Timmermans.


II. Breżniew Europy

Przypomnijmy, że we wtorek 25 lipca (data jest istotna o tyle, że było to już po podwójnym vecie prezydenta Dudy), Frans Timmermans ogłosił, iż polski rząd ma miesiąc na „rozwiązanie problemów z sądownictwem” - w przeciwnym razie uruchomiony zostanie art. 7 Traktatu Lizbońskiego, w którego konsekwencji Polska może zostać pozbawiona prawa głosu w Radzie Unii Europejskiej.

Powyższa procedura dotyczy naruszenia „wartości unijnych” zapisanych w art. 2 traktatu – rzecz w tym, iż owe „wartości” ujęte są tak ogólnikowo, że można sobie z nich wyinterpretować niemal wszystko w zależności od politycznego zapotrzebowania. W naszym przypadku chodzi o „państwo prawne”, którego zasady ma jakoby naruszać reforma sądownictwa. Z wypowiedzi Timmermansa oraz innych unijnych bonzów wynika jasno, że za naruszenie „państwa prawa” automatycznie uznana zostanie jakakolwiek zmiana obecnego stanu rzeczy. W dość zgodnej opinii komentatorów stanowisko kolegium komisarzy prezentowane przez Timmermansa wyglądało na przygotowane zawczasu i skrojone pod przewidywane podpisanie przez Andrzeja Dudę całego „trójpaku” ustaw o sądownictwie. To, że prezydenckie veto odsyłające do kosza dwie spośród trzech ustaw nie doprowadziło do wycofania się Unii z szantażu, ewidentnie świadczy o politycznej woli „postawienia Polski do kąta” - tym bardziej, że miesięczny termin jest zwyczajnie nierealny. Innymi słowy, sięgnięcie po „opcję atomową” jak nazywany jest art.7 Traktatu o Unii Europejskiej, zostało już wcześniej postanowione i czekano jedynie na pretekst, by ukarać Polskę za całokształt – a przede wszystkim za to, że Polacy wybrali sobie rząd, który nie pasuje eurokratom, bowiem w odróżnieniu od poprzedników poważnie traktuje kwestię państwowej suwerenności.

Timmermans jako totalniacki lewak i nadęty własnym gazem mandaryn-eurokrata jest zatem w swoim żywiole. Można domniemywać, że napędza go również pragnienie osobistej zemsty, bowiem ślimacząca się operetkowa „kontrola praworządności” w sprawie Trybunału Konstytucyjnego stała się obiektem kpin z brukselskiej impotencji, zaś on sam musiał wysłuchiwać od min. Waszczykowskiego uwag, że rozmowy mają dotyczyć konstytucji a nie tego jakie Timmermans ma o niej wyobrażenie. Nie udało się Polski zdyscyplinować „zawstydzaniem” na unijnym forum, więc nadszedł czas na otwartą ingerencję. Timmermans pozuje tutaj na współczesnego Breżniewa – sowiecki gensek zasłynął jako twórca tzw. „doktryny Breżniewa” zakładającej prawo do interwencji w państwach Układu Warszawskiego w przypadku odstępstwa od jedynie słusznej linii, co na własnej skórze przetestowała Czechosłowacja w 1968 r. Pytanie, czy pozostałym państwom członkowskim UE, zwłaszcza tym mniejszym, uśmiecha się taki precedens – przecież za chwilę pod byle pretekstem same mogą paść ofiarami autokratycznych uroszczeń brukselskiego „politbiura” okupowanego przez oligarchów bez demokratycznego mandatu – wszak Partia Pracy Timmermansa w ostatnich wyborach zaliczyła totalną klapę i w holenderskim parlamencie ma raptem 9 miejsc, a głosowało na nią zaledwie 5,7 proc. wyborców.


III. Małpa Merkelowej

Poza wszystkim innym, zachowanie Timmermansa świadczy o typowej dla lewackich buraków impregnacji na rzeczywistość. Oni wciąż zwyczajnie nie przyjmują do wiadomości wyników wyborów z 2015 i uważają obecny stan rzeczy za przejściowy. Sądzą, że jeżeli tylko odpowiednio mocno wyeskalują konflikt i z pomocą miejscowej targowicy rozhuśtają nastroje polityczne w Polsce, to doprowadzą do zmiany władzy. To jest ich pojmowanie demokracji - zachowują się jak twardogłowi aparatczycy z Moskwy rezerwujący sobie prawo do interwencji w imię zachowania swych interesów i wpływów. Dla nich w Polsce istnieje tylko elektorat PO i Nowoczesnej. Reszta - nawet jeśli jest to większość - nie ma wg nich praw do politycznej reprezentacji, a już na pewno do rządzenia państwem, bo nie podziela właściwych, postępowych poglądów. Oto „liberalna demokracja” a la Bruksela w pełnej okazałości. Należy stwierdzić jasno – tu nie chodzi o praworządność, tylko podporządkowanie Polski widzimisię unijnych urzędników, którym się uroiło, że są władcami Europy - i docelowo obalenie rządu PiS. To jest prywatna wojenka Timmermansa ubrana w szaty unijnych procedur.

Rzecz jasna, nie byłby w stanie uprawiać swoich harców bez zezwolenia Berlina. Niemieckie media, mające to do siebie, że są ustami tamtejszego establishmentu i mówią to, czego nie wypada powiedzieć politykom, właśnie doniosły na łamach „Die Welt”, iż Angela Merkel szykuje Tuska do powrotu na stanowisko premiera w Polsce. W tym celu mobilizuje wszystkie swoje małpy – w Polsce są to odsuwani od wpływów i pieniędzy renegaci, zaś na forum unijnym jej małpą nr 1 jest Frans Timmermans, mający nad Junckerem tę przewagę, że mniej pije. Sama pozostaje w cieniu, by nie spłoszyć Polaków zbytnią ostentacją w okazywaniu swych hegemonistycznych zapędów. Plan jest oczywisty – obalić rząd polskimi rękami. To wyprowadzona na ulicę agentura i zmanipulowana część Polaków, przy profesjonalnym wsparciu mediów i agencji PR oraz brukselskiego ośrodka nacisku, ma sprawić, by Tusk na białym koniu znów zaprowadził „porządek w Warszawie”. Hierarchia jest więc jasna – Merkel jako europejski fuhrer w spódnicy, Timmermans jako brukselski gauleiter i Tusk w charakterze polskojęzycznego folksdojcza zarządzającego nadwiślańską kolonią. Ultimatum Timmermansa jest częścią składową tego scenariusza.

Na tę próbę rozegrania nas od wewnątrz polski rząd powinien zareagować z całą stanowczością. Sądzę, że uznanie Fransa Timmermansa za persona non grata, jest na początek absolutnym minimum. A dalej? Cóż, obecna sytuacja ma tę zaletę, że skutkować będzie wzrostem eurosceptycznych nastrojów – i w razie konieczności należy tę społeczną legitymizację ewentualnego „polexitu” skrupulatnie wykorzystać.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 30 (26.07-01.08.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz