piątek, 25 sierpnia 2017

Zbrodnie niemieckiego kolonializmu

Niemcy to prawdziwi mistrzowie świata w wybaczaniu samym sobie, a ich ofiary wychodzą każdorazowo na pazernych, małostkowych niewdzięczników.


I. Mistrzowie samorozgrzeszenia

Od momentu, kiedy Jarosław Kaczyński poruszył temat reparacji wojennych za II WŚ, obserwujemy wzmożony alert wśród niemieckiego lobby nad Wisłą. Widać, że Berlin w tak żywotnej dla siebie sprawie postawił na nogi wszystkich swoich jurgieltników, co ma dla nas tę zaletę, że możemy oszacować liczebność i wpływy tej współczesnej V kolumny w szeroko rozumianej sferze publicznej. Dowiedzieliśmy się więc, że żądanie odszkodowań zrujnuje nasze relacje nie tylko ze „strategicznym sąsiadem”, lecz wręcz z całą Europą, że Niemcy już dawno zrewanżowali się nam wpuszczając Polskę do Unii, a poza tym łożą na euro-fundusze z których korzystamy, no i wreszcie, że Kaczyński chce w ten sposób wyprowadzić nas z UE. Niemcy ze swej strony poinformowały lakonicznie, że kwestię reparacji uważają za zamkniętą. Resztę roboty tradycyjnie odwala za niemiecki rząd tamtejsza prasa.
To jest zresztą dość charakterystyczne dla postępowania Berlina. Najpierw po dokonaniu jakiejś zbrodni Niemcy udają, że nic się nie stało, wykorzystując to, że poszkodowany nie czuje się na siłach upomnieć o swoje. Następnie, gdy sprawa zaczyna wychodzić na światło dzienne, padają jakieś zdawkowe przeprosiny, okraszone czasem finansowym ochłapem nijak mającym się do rzeczywistych szkód – w międzyczasie zaś na obszarze dawnych zbrodni trwa ofensywa niemieckiego kapitału przedstawiana jako niemal altruistyczne dobrodziejstwo podnoszące z ruin zacofaną gospodarkę dawnej ofiary. W końcu zaś, gdy na porządku dziennym staje problem realnego zadośćuczynienia, Niemcy robią wielkie oczy: teraz? po tylu latach? Przecież te sprawy mamy już dawno za sobą - przeprosiliśmy, dostaliście pieniądze, dzięki naszym inwestycjom wasz kraj się rozwija... czego jeszcze chcecie? Słowem, Niemcy to prawdziwi mistrzowie świata w wybaczaniu samym sobie. Więcej – stawiają się za wzór rozliczeń z „trudną przeszłością”, szantażując tym moralnie inne narody: macie się rozliczyć ze swych win, tak jak zrobiliśmy to my, Niemcy. W efekcie, ich ofiary domagając się sprawiedliwości wychodzą każdorazowo na pazernych, małostkowych niewdzięczników. Powtarzam – mistrzostwo świata.

II. Pierwsze ludobójstwo XX w.

Polska nie jest jedynym obiektem takich zabiegów, bowiem i niemieckie zbrodnie nie ograniczają się bynajmniej do czasów II wojny światowej. Tak się składa, że odszkodowań (30 mld. euro) za zbrodnie z czasów kolonializmu od blisko trzech lat domaga się również Namibia (dawna Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia). W tym roku, zniechęcona bezskutecznością rokowań na poziomie międzyrządowym, zapowiedziała wniesienie pozwu do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. I to jest dobry moment, by przyjrzeć się kolonialnemu dziedzictwu II Rzeszy – nie jest bowiem tak, że Hitler wziął się z powietrza i sam z siebie wymyślił rasistowską ideologię oraz metody masowej, przemysłowej eksterminacji. Wszystko to – z morderczym skutkiem - zostało uprzednio przetestowane przez kajzerowskie Niemcy w afrykańskich koloniach na początku XX wieku.
Namibijskie roszczenia dotyczą głównie okresu z lat 1904-1908, kiedy to (odpowiednio w r. 1904 i 1905) powstanie wznieciły miejscowe ludy Herero i Nama (Namaqoa) zwane przez Niemców Hotentotami. Poszło o ziemię – Herero i Nama to plemiona pasterskie, których tereny były bezwzględnie ograniczane przez władze kolonialne i oddawane niemieckim osadnikom. Wreszcie w 1903 r. ogłoszono powstanie rezerwatów dla ludności tubylczej, na wzór tych dla amerykańskich Indian. To był moment decydujący – autochtoni pod dowództwem Samuela Maharero chwycili za broń. W odwecie, przysłany do Afryki 15-tysięczny korpus ekspedycyjny pod dowództwem gen. Lothara von Trotha przystąpił do planowej eksterminacji obu plemion. 11 sierpnia 1904 r. wojska niemieckie dokonały rzezi Herero w bitwie na płaskowyżu Waterberg, zaś niedobitków zepchnięto na skraj pustyni Kalahari, odcinając im dostęp do źródeł wody, gdzie skazano ich na śmierć z głodu i pragnienia.
Lothar von Trotha prowadził świadomą politykę wyniszczenia rdzennej ludności, zaś całokształt działań stanowił pierwowzór rozwiązań zastosowanych później przez hitlerowską III Rzeszę na okupowanych terenach, ze szczególnym uwzględnieniem Europy Wschodniej. Resztki ludów Herero i Nama zamknięto w obozach koncentracyjnych (podpatrzonych u Anglików, którzy w ten sposób rozprawili się z Burami), gdzie umierali od wycieńczającej pracy i z głodu (do jedzenia dostawali surowy ryż bez możliwości ugotowania). Niezdolnych do pracy dobijano. Śmiertelność w obozach sięgała 60 proc. Lekarze dokonywali na więźniach zbrodniczych eksperymentów medycznych (np. próbując leczyć szkorbut poprzez wstrzykiwanie opium). Z upodobaniem oddawali się również preparowaniu czaszek oraz dokonywaniu „naukowych” pomiarów w celu uzasadnienia teorii „higieny rasowej”. Wprowadzono zakaz „mieszania się krwi”, zaś von Trotha w stosunku do autochtonów używał określenia „podludzie” („untermenschen”). Oba plemiona pozbawiono ziemi, którą przekazano niemieckim kolonistom – tu warto nadmienić, iż już wówczas święciła triumfy koncepcja „lebensraumu” („przestrzeni życiowej”) sformułowana przez geografa politycznego i etnologa Friedricha Ratzela, podobnie jak termin „herrenvolk” („naród panów”). Podobne rozwiązania podczas II Wojny Światowej III Rzesza planowała wdrożyć w ramach „Generalplan Ost”. Ba, w ludobójstwie czynny udział brał pierwszy gubernator Afryki Południowo-Zachodniej – Heinrich Goering, ojciec Hermana Goeringa. Podsumowując, w Namibii zastosowano wszystko to, co później spotkało nas, Polaków.
Przyjmuje się szacunkowo, że w sumie zginęło ok. 100 tys. Herero (80 proc. populacji) i 10 tys. Nama (ok. połowy). ONZ oficjalnie uznaje wydarzenia w Namibii za pierwsze ludobójstwo XX wieku. Sama Namibia dostała się po I Wojnie Światowej pod mandat Ligi Narodów, następnie zaś pod panowanie RPA. Niepodległość uzyskała ostatecznie w 1990 r.
Inną niemiecką zbrodnią jest chociażby krwawe stłumienie przez gubernatora Gustava Adolfa von Goetzen powstania Maji-Maji z lat 1905-1907 wszczętego przez 20 plemion zamieszkujących ówczesną Niemiecką Afrykę Wschodnią (obecnie Tanzania, Burundi i Rwanda). Tu również zastosowano taktykę pełnego wyniszczenia – masowe mordy i palenie wiosek (później w okupowanej Polsce zwane pacyfikacjami), niszczenie pól uprawnych, wywoływanie pożarów buszu. W efekcie większość rdzennej ludności wymarła z głodu – ocenia się, że było to łącznie ponad 300 tys. ludzi, zaś skutkiem ubocznym wywołanej sztucznej klęski głodu było rozprzestrzenienie się kanibalizmu. Dziś Tanzania zapowiada wniesienie własnych roszczeń przeciw Niemcom i pilnie przygląda się działaniom Namibii.

III. Niemieckie „nein”

Jaką odpowiedź maja Niemcy? Postępują zgodnie z opisanym na wstępie schematem. Gdy już nie dało się ukrywać faktu i rozmiarów ludobójstwa, zaczęli podnosić, że przecież od 1990 r. wypłacają Namibii „pomoc rozwojową” na łączną sumę 1 mld. euro. Ponadto inwestują w tamtejszą gospodarkę jako kluczowy partner i „dostawca” turystów chętnie odwiedzających dawną kolonię, w której wciąż można znaleźć np. ulicę Bismarcka. Ma to być wyrazem „historycznej i moralnej odpowiedzialności Niemiec”. Warto dodać, że gros terenów uprawnych wciąż należy do spadkobierców niemieckich kolonistów. W końcu, na odczepnego, rząd w Berlinie zaproponował utworzenie specjalnego funduszu w wysokości 100 mln. euro, co namibijski rząd ze wzgardą odrzucił.
Ach, zapomniałbym – w 2004 r. minister współpracy gospodarczej Heidemarie Wieczorek-Zeul „przeprosiła w imieniu Niemców” - oficjalnych przeprosin ze strony niemieckiego państwa jednak nie było, co nie dziwi, gdyż takowe stanowiłyby mocny argument na rzecz zasadności roszczeń. Zamiast tego Niemcy wydelegowały do „dialogowania” i „pojednania” swój Kościół Ewangelicki i zwróciły wypreparowane czaszki Herero, same zaś stoją na stanowisku, że konwencja ONZ z 1948 r. w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa nie działa wstecz. Unikają przy tym jak ognia terminu „odszkodowania”, by nie tworzyć precedensu umożliwiającego falę kolejnych roszczeń. Miast tego mówią ogólnikowo o „transferach finansowych”, zaś pełnomocnik ds. Namibii Ruprecht Polenz twierdzi, że powinno chodzić o „kwestie polityczno-moralne”, a nie o „fikcyjne szacunki szkód i zliczanie ich na przestrzeni stu lat”.
Jak widać, prędzej wyciśnie się wodę z kamienia, niż z Niemca pieniądze – no chyba, że jest się Żydem. I tym tropem poszli przedstawiciele ludów Herero i Nama, którzy wnieśli osobny pozew przed sądem amerykańskim, wynajmując adwokata Kena McCalliona, który wcześniej reprezentował ofiary holocaustu („Jedyna różnica jest taka, że Żydzi są biali, a my czarni” - argumentował wódz Herero, Sam Kambazembi). Może jest to i dla nas jakaś podpowiedź? W każdym razie, na przykładzie Namibii widzimy, że czeka nas długa i wyboista droga do której musimy się naprawdę solidnie przygotować.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 34 (23-29.08.2017)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz