czwartek, 26 kwietnia 2018

Niechciany transport publiczny

Warto przyjąć do wiadomości, że transport zbiorowy jest taką samą usługą publiczną, jak np. szkolnictwo czy służba zdrowia.

Konwencja PiS przed wyborami samorządowymi upłynęła pod znakiem „piątki Morawieckiego”. Przypomnijmy, że pakiet ów zawiera: obniżenie CIT dla małych firm z 15 do 9 proc.; proporcjonalną obniżkę składek ZUS dla firm osiągających miesięczny obrót do 2,5 pensji minimalnych; 300 zł. wyprawki szkolnej dla każdego ucznia szkoły podstawowej i średniej; fundusz budowy dróg lokalnych w wys. 5 mld. zł.; likwidacja barier dla osób niepełnosprawnych, czyli program „Dostępność +” w wys. ok. 20 mld. zł. na przestrzeni 8 lat. Powyższe postulaty, podobnie jak np. zapowiedź wprowadzenia emerytur dla matek, które urodziły i wychowały co najmniej czwórkę dzieci są oczywiście słuszne i świadczą o powrocie partii rządzącej na prospołeczne tory, oznaczające w naszym przypadku wyrównywanie socjalnych zapóźnień narosłych w epoce szalejącej „transformacji”. Docenić należy ukłon w kierunku małych przedsiębiorców w postaci obniżonego ZUS-u, bo dotychczasowa sytuacja, gdy trzeba było płacić pełną składkę niezależnie od realnych obrotów firmy była po prostu chora – w skrajnych sytuacjach np. drobni sklepikarze odnotowywali w ciągu roku miesiące, gdy zarabiali niemal wyłącznie na ZUS. A warto jeszcze w tym kontekście przypomnieć o armii pracowników wypchniętych na „samozatrudnienie”. Powyższe tyczy się również obniżenia CIT: nonsensem było, gdy mała firma musiała proporcjonalnie płacić taki sam podatek jak potentat – ale bez jego możliwości „optymalizacyjnych”. Tu jednak warto dodać, iż większość mikroprzedsiębiorców rozlicza się na podstawie PIT – może warto pomyśleć o zwiększeniu kwoty wolnej od podatku?

Wśród tych wszystkich zapowiedzi zabrakło mi wszakże jednego tematu, dotykającego rzesze ludzi, szczególnie na prowincji, w tzw. „Polsce powiatowej”. Chodzi mi o zanikający transport publiczny, zwłaszcza PKS. Tego może nie widać z wielkomiejskiej perspektywy, ale w pogoni za oszczędnościami Polska przeszła w minionych trzech dekadach bolesną operację polegającą na amputacji komunikacji zbiorowej – zarówno kolejowej, jak i autobusowej. Tutaj zajmę się tą drugą, bo linie kolejowe nie wszędzie docierają, a drogi, lepsze lub gorsze – tak. Tymczasem, ostatnie dziesięciolecia charakteryzowały się postępującą atrofią sieci komunikacyjnej – likwidowano kolejne połączenia, przystanki, a potem nawet całe lokalne oddziały PKS. Ten proces trwa do dziś. Ponieważ transport zbiorowy, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, jest co do zasady deficytowy, traktowany jest nierzadko niczym uciążliwy balast, którego trzeba się pozbyć. Następowało więc „usamorządowienie” poszczególnych oddziałów – czyli zepchnięcie problemu na władze lokalne (rzecz jasna, bez zapewnienia finansowania), a samorządy ratowały się prywatyzacją. Inwestor prywatny zaś, co oczywiste, zainteresowany był utrzymaniem jedynie dochodowych linii. W ten sposób narodziły się całe obszary tzw. „wykluczenia komunikacyjnego” - miejscowości dosłownie odcięte od świata. Jeśli tu i ówdzie wciąż narzeka się na niską mobilność Polaków i obszary chronicznego bezrobocia (wbrew pozorom, wciąż są takowe) w których ludziom rzekomo „nie chce się” dojeżdżać nieco dalej do pracy, to warto przy okazji sprawdzić, jak na takich terenach wygląda siatka połączeń autobusowych.

Przykładowo, w zeszłym roku gruchnęła wiadomość o likwidacji połączeń autobusowych w Bieszczadach. Dla niewtajemniczonych – Bieszczady to nie tylko Solina czy Ustrzyki, ale ogromny obszar z niewielkimi wioskami i przysiółkami. I okazało się, że prywatnemu inwestorowi - grupie Arriva (należącej do Deutsche Bahn) interes się nie kalkuluje. Awaryjnie udało się załatać dziurę dzięki PKS z Jarosławia – ale ta sytuacja pokazuje jaki jest generalnie problem. Inny przykład, z tego roku: do końca czerwca zlikwidowany zostanie PKS Ostrołęka, sprzedany w 2010 r. izraelskiej firmie Mobilis. Powód ten sam: nierentowność. Podobnie z również należącym do Mobilisu PKS Ciechanów (wraz z filiami). Przykłady można mnożyć.

Porządne drogi to jedno – drugie, to kwestia ich użytkowników. Dalece nie wszyscy Polacy poruszają się własnymi samochodami – zresztą, zważywszy, że większość pojazdów liczy sobie po kilkanaście lat, to często zwyczajnie bezpieczniej jest wsiąść do autobusu. Komunikacja to nie tylko dojazd do pracy, lecz również do lekarza, szpitala, szkoły – o kinie czy zakupach nie wspominając. To także często jedyna możliwość dojazdu gdziekolwiek dla osób starszych. Wykluczenia komunikacyjnego nie załatają prywatne „busiki” – pomijając ich stan techniczny, one jeżdżą tam, gdzie się opłaca. Podsumowując, warto przyjąć do wiadomości, że transport zbiorowy jest taką samą usługą publiczną, jak np. szkolnictwo czy służba zdrowia – i nie może opierać się wyłącznie na rynkowej kalkulacji. Skoro są miliardy na tak księżycowe projekty jak „elektromobilność” (warto spojrzeć na wyniki Tesli i ile wpompowano w nią rządowych pieniędzy w USA), więc tym bardziej powinny się znaleźć na PKS. To po prostu cywilizacyjne minimum.

Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 15 (20-26.04.2018)

1 komentarz: