Prowadząc politykę spod znaku „i chciałabym, i boję się” nie można liczyć na sukces.
I. Powtórka z „27:1”?
„Zawsze jest z kim przegrać – jeśli nie z przeciwnikiem, to z samym sobą” - mniej więcej taką sentencję działacze Zjednoczonej Prawicy powinni sobie oprawić w ramki i powiesić nad biurkami. Oczywiście, sondaż Kantar Millward Brown dla TVN pokazujący spadek poparcia o 12 punktów procentowych nie jest jeszcze powodem do paniki – wiele wskazuje na to, że faktycznie został „podkręcony” pytaniami naprowadzającymi w rodzaju sprawy nagród dla ministrów rządu Beaty Szydło – ale inne badania z końca marca również wskazują na kilkuprocentowe „tąpniecie” notowań partii rządzącej. Przykładowo, u „Estymatora” (dla „DoRzeczy.pl”) jest to tylko 3,4 pkt. proc., ale już „Pollster” (dla „Wiadomości” TVP) pokazuje spadek aż o 8 „oczek” - w każdym razie, widać, że coś jest na rzeczy. Owszem, można, jak rzeczniczka PiS Beata Mazurek, składać niekorzystne wyniki na karb okresowego osłabienia dotykającego każdą partię rządzącą na przednówku; prawdą jest również, że obecne straty są jak najbardziej do odrobienia – warto jednak zastanowić się nad przyczynami, bowiem sądzę, że obecny „dołek” ma bardziej racjonalne powody, niż ogólne pogorszenie samopoczucia wyborców.
Przypomnijmy sobie w tym miejscu sytuację sprzed roku, kiedy to PiS również zaliczyło w marcu sondażową klapę związaną z przegraną batalią o zablokowanie reelekcji Donalda Tuska na fotel przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak pamiętamy, dało to mediom „totalnej opozycji” asumpt do triumfalnego epatowania hasłem o porażce „27:1” (do annałów przeszedł niesławny newsletter Marka Dekana do polskich pracowników Ringier Axel Springer), co chwilowo odbiło się na politycznych notowaniach „dobrej zmiany”. Dziś wprawdzie nie da się wskazać jednego, spektakularnego wydarzenia - przyczyny „obsuwy” są bardziej złożone, nawarstwiło się tutaj kilka czynników – niemniej, mechanizm jest podobny. Otóż wspólnym mianownikiem marca 2017 i marca 2018 jest utrata poczucia sprawczości – a tego wyborcy bardzo nie lubią.
II. Kara za porażkę
W 2017 r. ludzie ukarali rząd PiS obniżonymi sondażami nie dlatego, że ten wdał się w wojenkę „o Tuska” - ale dlatego, że tę konfrontację przegrał. Przeciętny wyborca natomiast lubi skuteczność w której może symbolicznie partycypować – nie obchodzą go „moralne zwycięstwa” i gadanie w stylu „postawiliśmy się dzielnie, ale musieliśmy ulec pod naporem przeważających sił wroga”. Taki przekaz może przekonać (a nawet na swój sposób dowartościowywać) jedynie twardy elektorat, to zaś stanowczo za mało do wygranej w wyborach. W polityce koniec końców zawsze liczy się sukces – i na to zorientowany jest potencjalny wyborca. Właśnie ta prawidłowość przez lata niosła Tuska – potrafił sprzedać się jako polityk skuteczny, „rozprowadzający” w kraju miotającą się bezsilnie prawicową opozycję, za granicą zaś – jako postać przyjmowana na salonach. To właśnie z tego wizerunku głosujący na PO czerpali poczucie wartości – jako współuczestniczący w swoistym „spektaklu mocy”. I dlatego też, kiedy wskutek nieudolności Kopacz i Komorowskiego Platformie powinęła się noga, została porzucona bez sentymentów. Ten trend pogłębił się już po wyborach 2015 r. - nieporadność i kolejne wpadki „totalnej opozycji”, nakręcały jednocześnie słupki poparcia obozowi Zjednoczonej Prawicy.
Powtórzmy jeszcze raz: wyborca może wybaczyć wiele, ale jednego nie wybacza – przegranej, bo partycypuje w niej emocjonalnie, a to jest zabójcze dla samooceny. Nikt nie lubi czuć się jak frajer i kibicować nieudacznikom. I odwrotnie: świadomość udziału w triumfie dowartościowuje, buduje poczucie wyższości nad „tamtymi” - a to bardzo silny magnes, przyciągający kolejnych zwolenników. Można tu użyć analogii sportowej – zwycięska drużyna zawsze ma pełne trybuny. Zespół za którym ciągnie się ogon porażek dopinguje jedynie garstka najwierniejszych z wiernych.
III. Utrata powagi
Dziś mamy właśnie taką sytuację – PiS poniosło w ostatnim czasie szereg porażek, które stopniowo odkładały się w zbiorowej świadomości. Wszystkie łączy jeden schemat: atak z gromkim „hurra”, a następnie po chwili niezbornej szamotaniny – rejterada z podkulonym ogonem. A kto rejteruje, ten obrywa po tyłku. Wyróżniłbym tutaj trzy podstawowe elementy – spór z Komisją Europejską o reformę sądownictwa, nowelizację ustawy o IPN i „zamrożoną” ustawę reprywatyzacyjną. Proszę zwrócić uwagę, że dopóki PiS twardo stawiało się różnym Timmermansom, elektorat również był „twardy” i stał po stronie rządu. Bruksela straszyła nas słynnym artykułem 7 Traktatu Lizbońskiego i sankcjami – a słupki ani drgnęły. Więcej nawet – w miarę zaogniania się sporu, rósł odsetek osób dopuszczających możliwość „polexitu”. Tak samo było przy okazji batalii o przymusową relokację „uchodźców”: tu również widmo sankcji nie robiło na wyborcach wrażenia, zaś milczące zarzucenie przez Brukselę poronionego pomysłu pokazało, że warto było pójść na konfrontację. Podobnie ze sprawą art. 55a ustawy o IPN umożliwiającego ściganie za kłamliwe przypisywanie nam niemieckich zbrodni – międzynarodowy wrzask środowisk żydowskich i naciski ze strony USA nie zrobiły na opinii publicznej wrażenia. Przyczyniły się wręcz do przebudzenia i uświadomienia społeczeństwu, jakie jest prawdziwe nastawienie Izraela oraz żydowskiej diaspory do Polski. Również projekt ustawy reprywatyzacyjnej eliminujący groźbę wypłacenia przez Polskę miliardowych odszkodowań organizacjom „holocaust industry” został przyjęty pozytywnie – szczególnie w kontekście forsowanej w amerykańskim Kongresie ustawy 447/1226.
Problem zaczął się, gdy politycy Prawa i Sprawiedliwości zaczęli mięknąć, dając tym samym dowód małej odporności na zewnętrzną presję. Zapowiedzi złagodzenia ustaw sądowych pod groźbą obcięcia eurofunduszy i kolejne pojednawcze wycieczki premiera Morawieckiego do Brukseli stały się w społecznym odbiorze świadectwem braku asertywności i niezdecydowania. Nawet lipcowe weto prezydenta Dudy nie narobiło tyle zamieszania – bo wtedy jeszcze kształt ustaw był wciąż naszą wewnętrzną sprawą. Analogicznie z ustawą o IPN: odesłanie przez prezydenta przepisów do Trybunału Konstytucyjnego to jedno. Gorzej, że poszły sygnały ze strony prominentnych postaci z obozu władzy, iż ustawa nie będzie de facto stosowana, plus zapowiedzi „nowelizacji do nowelizacji” sprowadzające się do wykastrowania dopiero co uchwalonych przepisów. Wszystko to pod ewidentnym naciskiem zagranicznych ośrodków, co w połączeniu ze sloganem o „wstawaniu z kolan” i zapewnieniami, że nikt nie będzie dyktował nam ustaw, musiało zrobić wrażenie ogólnej błazenady. Rząd stracił powagę na własne życzenie. Wstrzymanie prac nad tzw. „dużą ustawą reprywatyzacyjną” po gniewnych pomrukach organizacji żydowskich i amerykańskiego Departamentu Stanu dopełniło obrazu odwrotu na wszystkich frontach.
IV. Powrót do korzeni
Biorąc powyższe pod uwagę, ciągnąca się miesiącami w atmosferze frakcyjnych wojenek rekonstrukcja rządu czy nagrody dla ministrów z gabinetu Beaty Szydło miały znaczenie wtórne. Śmiem twierdzić, że w innej sytuacji po medialnej „trzydniówce” sprawa nagród rozeszłaby się po kościach, a wyborcy generalnie kupiliby tłumaczenie, że ministrom należy się premia za ciężką pracę – tak samo, jak w innych okolicznościach wybaczyliby Platformie „ośmiorniczki”. Ale tego typu, w gruncie rzeczy błahostki, działają jak płachta na byka, gdy obóz rządzący zaczyna jawić się jako słaby i pogrążony w chaosie. W konsekwencji, może się okazać, że obecne wahnięcie sondaży ma większy ciężar gatunkowy, niż mogłoby się wydawać i zapoczątkować trwały trend. Jak zaznaczyłem na wstępie – jeszcze jest czas, by ten stan rzeczy odwrócić. Ale potrzeba wewnętrznej mobilizacji i powrotu do korzeni: wizerunku zwartej i zdecydowanej drużyny, nade wszystko zaś – porzucenia kompletnie nieprzejrzystego dla przeciętnego odbiorcy chwiejnego lawiranctwa. Prowadząc politykę spod znaku „i chciałabym, i boję się” nie można liczyć na sukces.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
„Moratorium, czyli uspokajactwo stosowane”
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 14 (06-12.04.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz