sobota, 31 marca 2018

Antypolonizm sponsorowany ...czyli błazenada w VI aktach

I. Błazenada

Oni chyba nigdy się nie nauczą. Oto przez świat przelewa się fala bezprzykładnego, antypolskiego hejtu inspirowanego przez Izrael i żydowską diasporę: codzienne bluzgi, konfabulacje, szkalowanie – wszystko zaś sprowadzające się do oburzenia, że paszkwilantom nie będzie wolno mówić o „polskich obozach” i przypisywać nam niemieckich zbrodni. Co w tym momencie robi rząd „dobrej zmiany”? W najlepsze zajmuje się futrowaniem tychże środowisk żydowskich, co w obecnej sytuacji przekłada się na sponsorowanie antypolonizmu. Ów sponsoring jest wielowymiarowy – polityczno-wizerunkowy, moralny i finansowy. Przejawia się zarówno działaniem, jak i zaniechaniem. Co więcej, w zestawieniu z buńczucznymi zapowiedziami, że nikt nam nie będzie dyktował ustaw i generalnie nie oddamy nawet guzika od munduru, sprawia to wszystko wrażenie ogólnej błazenady – a z błaznami nikt się nie liczy. Spójrzmy.


II. Sponsoring polityczno-wizerunkowy

Akt pierwszy, to ekspresowe powołanie operetkowego „zespołu ds. dialogu historyczno-prawnego” i jego wycieczka do Izraela, mająca „wyjaśnić” nasze dobre intencje stojące za nowelizacją ustawy o IPN. Jeżeli to miał być zabieg wizerunkowy pokazujący światu naszą dobrą wolę, to był strzałem w kolano. Po pierwsze, tłumaczenie oznacza potwierdzenie winy, zatem międzynarodowa opinia publiczna jeśli w ogóle dostrzegła tę rozpaczliwą inicjatywę, musiała wysnuć wniosek, że ci Polacy faktycznie mają coś za uszami, skoro tak gorliwie zabiegają o audiencję w Izraelu. Po drugie, Izrael tę wyciągniętą rękę kompletnie, pardon my french, olał – zostaliśmy przez kogoś tam łaskawie wysłuchani i odesłani do domu z kwitkiem. Rewizyta analogicznej delegacji z drugiej strony nie jest przewidziana. Aż nie do uwierzenia, że skoro strona polska wiedziała, że cała awantura została sprokurowana na zimno – ze względu na izraelskie wybory, potrzebę odwrócenia uwagi od korupcyjnych problemów premiera Netanjahu, wreszcie wymuszenie na nas „odszkodowań” - to taka paniczna reakcja może stronę izraelską tylko utwierdzić w przeświadczeniu, że jej linia prowadzenia konfliktu jest słuszna. I utwierdziła. Punkt dla Izraela (i nasz samobój), który zasponsorowaliśmy politycznie.

Akt drugi, to sprawa ujawnienia poufnych notatek – zarówno tej ze stycznia, przetrzymanej w MSZ, z pogróżkami amerykańskich dyplomatów odnośnie ustawy o IPN i ustawy reprywatyzacyjnej, jak i tej w której rzekomo miano stwierdzić, że prezydent Duda i premier Morawiecki są w Białym Domu osobami niepożądanymi. Co do pierwszej, podejrzewam tu „świnię” podłożoną resortowi sprawiedliwości przez premiera Morawieckiego. Nie od dziś wiadomo, że Morawiecki z Ziobrą szczerze się nienawidzą – rywalizują o przywództwo po starzejącym się Kaczyńskim i jeden utopiłby drugiego w łyżce wody. A że MSZ jest pod kuratelą Morawieckiego, to cóż prostszego jak zasugerować przetrzymanie ostrzegawczego dokumentu, tak by Ministerstwo Sprawiedliwości nieświadome okoliczności wkopało się radykalną ustawą? Mateusz Morawiecki nie zaszedłby w bankowości tak wysoko, gdyby nie był wytrenowany w takim „korporacyjnym judo”. Natomiast wyciek owej notatki z Min. Sprawiedliwości jest klasycznym działaniem obronnym: „patrzcie, my niewinni, to tamci nie przekazali nam informacji”. Z kolei o upublicznienie notatki z waszyngtońskiej ambasady z groźbą amerykańskiego „embarga” na wizyty prezydenta i premiera śmiało można podejrzewać złogi z „korporacji Geremka” nie wyczyszczone przez ponad dwa lata rządów PiS. Jedno i drugie przełożyło się w efekcie na wizerunkowe samozaoranie, a co za tym idzie - „sponsoring” strony przeciwnej.

Akt trzeci polityczno-wizerunkowego sponsoringu, to odesłanie przez prezydenta Dudę ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Pisałem o tym szerzej w „Warszawskiej Gazecie”, więc tu tylko pokrótce: ten krok otworzył nowe pole do wywierania na Polskę nacisków, bo każdy za granicą wie (a w każdym razie tak sądzi), że Trybunał wyda wyrok na polityczny obstalunek. Na to nałożyły się kompromitujące wypowiedzi: że ustawa jest „głupia” (Z. Romaszewska), „nie będzie działała” (S. Karczewski, marsz. Senatu), że na jej podstawie nie będą stawiane zarzuty (B. Cichocki, MSZ), tudzież nie będzie miała zastosowania wobec dziennikarzy (Z. Ziobro). Nic dziwnego, że izraelskie media triumfalnie odbębniły, że ustawa o IPN została „zamrożona” - bo jak nie miały skorzystać z takiego prezentu?

Swoistymi antraktami tej galopującej kompromitacji są wykwity nieporadności piarowskiej. Wciąż nie ma specjalnej komórki monitorującej antypolskie harce w światowych mediach oraz prezentującej polskie oficjalne stanowisko w poszczególnych kwestiach - podobno rząd intensywnie nad takim pełnomocnikiem „myśli”. Polska Fundacja Narodowa z ćwierćmiliardowym budżetem ze spółek skarbu państwa jest pod parasolem ochronnym min. Glińskiego – otóż, ona dopiero się „organizuje” i „bada teren”. Może „zorganizuje się” i „zbada” do końca kadencji (a może nawet dorobi się anglojęzycznej strony internetowej) – lecz nie sposób nie zauważyć, że kampanię billboardową o sędziach potrafiła przeprowadzić ekspresowo, dając przy tym zarobić kolegom.


III. Sponsoring moralny i finansowy

Akt czwarty, to sponsoring moralny. Tu znów negatywnym bohaterem jest prezydent Duda, przepraszający w 50. rocznicę Marca '68 w imieniu Polski i narodu za winy Gomułki i komunistycznych „chamów” od Moczara („Chcę z całą mocą podkreślić, że z wielkim żalem pochylamy głowę, także ja, jako prezydent, i tym, którzy zginęli, zostali wypędzeni, chcę powiedzieć: proszę, wybaczcie Rzeczpospolitej, wybaczcie Polakom, wybaczcie ówczesnej Polsce”). To jest akt ekspiacji a la Jedwabne: w rodzaju przeprosin Kwaśniewskiego, czy listu Komorowskiego z passusem, że naród polski bywał również „sprawcą”. Konsekwencje tych haniebnych aktów odczuwamy do tej pory – bo skoro byliśmy sprawcami, to proste „przepraszam” nie wystarczy, trzeba płacić, a środowiska spod znaku holocaust industry są bardzo sprawne w monetyzacji tego typu wyrazów skruchy. Tylko patrzeć, jak zaczną się domagać odszkodowań za mienie po „wypędzonych” w Marcu.

A skoro już jesteśmy przy pieniądzach (bo w relacjach polsko-żydowskich kwestie moralne ściśle wiążą się z finansowymi) - przed nami akt piąty. Polskie państwo wyłożyło 180 mln. zł. na budowę Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin”, do tego co roku pokrywa w większości koszty bieżącej działalności placówki – na dzień dzisiejszy jest to 8,9 mln. zł. Za te pieniądze przy okazji 50. rocznicy Marca '68 zorganizowano w muzeum cykl sabatów pod nazwą „Obcy w domu. Wokół Marca '68”. Do tej pory mieliśmy takie kwiatki jak wykład dobrze znanego czytelnikom „Niepodległej” skrajnie lewackiego psychologa społecznego Michała Bilewicza pt. „Epidemie mowy nienawiści. Jak blisko Marca ’68 jesteśmy?” okraszony okolicznościową ekspozycją prezentującą „antysemickie” wpisy z internetu (jak wiadomo, w internecie można znaleźć wszystko) – sugerujący, że w Polsce narasta atmosfera pogromowa. Nawiasem, wspomniany Bilewicz dostał niedawno niemal 2 mln. grantu z Narodowego Centrum Nauki na projekt „Mowa pogardy. Psychologiczne mechanizmy rozprzestrzeniania się agresji werbalnej wobec grup mniejszościowych”.

Następnie – znów o „języku nienawiści” - debatowali w doborowym gronie (od lewa do lewa) przedstawiciele „Polin”, „Press”, „Wyborczej” i „Onetu” (tyle dobrego, że okazało się, iż kompulsywnie wręcz śledzą „Warszawską Gazetę”). Wkrótce zaś jeszcze takie atrakcje, jak przedstawienie teatralne „Juden (R)aus Arras”: „Jest rok 1968. Dookoła szaleje antysemicka nagonka. Ze swoim żydowskim pochodzeniem musi się zmierzyć niepełnosprawny, chory umysłowo chłopiec. Grozi mu wyjazd z Polski. Aby przetrwać opresję, przetwarza wrogą rzeczywistość w baśń. Twórcy chcą zadać pytanie o naturę i mechanizmy antysemityzmu, a także o granice poprawności wobec tematów żydowskich, obowiązujące w dzisiejszej debacie publicznej”.

Wiem, że „Polin”, to „zasługa” poprzednie władzy. Gorzej, że obecnie MKiDN ma spętane ręce – statut placówki opartej na partnerstwie publiczno-prywatnym (muzeum współtworzą MKiDN, miasto Warszawa i Żydowski Instytut Historyczny) nie pozwala zmienić jej szefa ani samego statutu bez jednomyślnej zgody wszystkich podmiotów. Chcąc nie chcąc, sponsorujemy więc milionami antypolskie hucpy. I tu pytanie – czy naprawdę musimy? Czy min. Gliński nie może obciąć dotacji, tak by muzeum musiało utrzymywać się samo?

Kompletnie niezrozumiałe w kontekście powyższego są natomiast zapowiedzi – i tu mamy akt szósty - stworzenia muzeum warszawskiego getta i muzeum chasydyzmu. Toż to kompletna groteska – mało nam „Polin”, więc sfinansujemy jeszcze dwa kolejne potencjalne rozsadniki antypolonizmu. By dopełnić obrazu tragifarsy, przytoczę Jarosława Sellina, który stwierdził, iż „współpraca MKiDN z Muzeum POLIN jest dobra, merytoryczna”. I niech te słowa będą swoistą codą dla opisanej tu błazenady.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Rejterada

Antysemityzm urojony

Koniec złudzeń

Polska – USA: zaufanie traci się tylko raz

Moratorium, czyli „uspokajactwo” stosowane

Hucpa – reaktywacja

Ćwierć miliarda za nic

Nic tak nie gorszy, jak prawda

Jedwabne – czas prawdy

Koniec epoki „pedagogiki wstydu”

Lekcja ojkofobii


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr 07 (28.03-17.04.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz