Dla
Niemiec obalenie obecnego polskiego rządu staje się kwestią palącą
jak nigdy w przeciągu ostatnich dwóch lat.
I. Merkel wkracza
O
teutońskiej bucie pisał już w XII w. czeski kronikarz Kosmas i na
przestrzeni stuleci nic się nie zmieniło – może poza pozorami.
W miejsce ordynarnej przemocy militarnej obecnie Niemcy przeszły na
taktykę podboju gospodarczego i miękkiego kulturkampfu w którego
ramach wzięły się za pouczanie pośledniejszych narodów odnośnie ich
cywilizacyjnych zapóźnień. Cel nadrzędny oczywiście pozostaje bez
zmian: podporządkowanie sobie Europy – a że obecnie główną
przeszkodą na tej drodze stała się Polska, toteż właśnie nasz kraj
został wytypowany do roli „chłopca do bicia”, tym
bardziej, że śmieliśmy podnieść publicznie kwestię należnych nam
odszkodowań za II wojnę światową, co
w przypadku powodzenia tej inicjatywy uczyniłoby z dzisiejszej Rzeszy
naszego lennika, wypłacającego Warszawie przez długie lata słony
trybut. Niezależnie od tego, jak się ten stan rzeczy oficjalnie
nazwie, sytuacja faktyczna byłaby współczesnym odzwierciedleniem
zależności wasalnej – i Niemcy doskonale zdają sobie z tego
sprawę.
Nic
więc dziwnego, że kanclerz Merkel ni z tego, ni z owego oświadczyła,
że wobec „zagrożenia praworządności” w Polsce Niemcy „nie
mogą trzymać dłużej języka za zębami”. Jest to radykalne
odwrócenie dotychczasowego kursu polegającego na dyskretnym trzymaniu
się przez Angelę Merkel w cieniu i powstrzymywaniu się od otwartej
krytyki Warszawy, by nie prowokować antyniemieckich reakcji
społecznych w Polsce. Strategia ta, co wprost formułowały media za
Odrą, służyć miała wzmocnieniu „polskiego społeczeństwa
obywatelskiego” (czytaj – aby do opozycji zarówno
partyjnej, jak i umoszczonej w „trzecim sektorze” nie
przylgnęła trwale opinia V kolumny) oraz przygotowaniu gruntu pod
powrót Tuska i jego przyszłe zwycięstwo wyborcze. Zatem funkcję
zagończyków prowadzących antypolską wojnę hybrydową w przestrzeni
polityczno-medialnej wzięli na siebie przedstawiciele UE z
Timmermansem i Junckerem, niemieckie media wraz z ich polskimi
filiami, tudzież zgraja nadwiślańskich folksdojczów. Jednak
w momencie, gdy na porządku dziennym stanęła sprawa polskich roszczeń
reparacyjnych, niemiecka kanclerz musiała jawnie wkroczyć do gry,
zapowiadając „wyczerpującą” rozmowę na temat polskiej
praworządności z Jeanem-Claude Junckerem. Oczywiście, gdyby nie było
sprawy polskich sądów, to znalazłby się inny pretekst – chodzi
tu bowiem wyłącznie o polityczne „zmłotkowanie” Warszawy,
tak by rząd PiS nie ośmielił się wyciągać ręki po niemieckie
pieniądze.
II. Niemiecka
arogancja
Drugim
młotkiem nieustająco pozostaje konflikt wokół relokacji migrantów,
przy czym niemiecka prasa w zasadzie przestała już nawet ukrywać, że
chodzi przede wszystkim o rozbicie etnicznej jednorodności Polski i
pozostałych państw Europy Środkowej. „Sueddeutsche Zeitung”
jednoznacznie stwierdza, iż państwa wzdragające się przed
przyjmowaniem imigrantów powinny opuścić Unię Europejską, gdyż „ona
ze swoimi podstawowymi zasadami wolności akurat nie chce jednorodnych
narodów”.
I nieco dalej: „Europa
i jej państwa stają się coraz bardziej różnorodne. Kto tego nie chce,
musi się wymeldować z Unii i się izolować”.
Wreszcie dodaje z nadzieją, że w Polsce i na Węgrzech „kiedyś
znów będą rządzić umiarkowane i proeuropejskie siły polityczne”.
Jaśniej chyba nie można. Mamy
tu demonstrację poczucia wyższości, mentorski ton pouczający kto
„pasuje” do Europy a kto nie, i w końcu –
nieskrywane uroszczenie do decydowania, kogo środkowoeuropejscy
Hotentoci powinni sobie wybierać, tak by niemiecki hegemon był
zadowolony.
W
innym tekście tenże „SZ” wzywa do „ofensywnej
obrony wartości UE”
przed Polską i Węgrami, z kolei niemiecki historyk Gregor Schoellgen
a
propos
odszkodowań wojennych mówi we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”
o „igraniu z ogniem”, dodając, że formą reparacji było
przekazanie Polsce Ziem Zachodnich, zaś podnoszenie odszkodowań
oznacza powrót do dyskusji o zachodnich granicach Polski. Jest
to otwarta pogróżka, lecz oprócz buty mamy tu również i nieuctwo –
tereny zachodnie i reparacje to dwie różne sprawy, poza tym w
odróżnieniu od reparacji, kwestia granic Polski została uregulowana
traktatowo.
„Die
Welt” poza przytoczeniem (nieprawdziwych) argumentów jakoby
Polska „zrzekła” się odszkodowań i łaskawym
przypomnieniem faktu niemieckich zbrodni, uderza w podobny bębenek
pisząc, iż „żądania
reparacji wojennych zawsze prowadzą do ujemnych skutków: zawiści,
nienawiści a
w najgorszym przypadku do następnego konfliktu”
(czyli pada zawoalowana groźba wojny). To
jest zresztą stały niemiecki chwyt: przyznajemy się do „moralnej
i symbolicznej odpowiedzialności”, ale od naszych pieniędzy –
wara.
Poza tym, w ujęciu „Die Welt”, polskie żądania są intrygą
„nacjonalistycznych polityków” z Kaczyńskim i
Macierewiczem na czele, pragnących odwrócić uwagę od „niszczenia
trójpodziału władzy”. W ten sposób sprawa roszczeń i „polskiej
praworządności” zostaje otwarcie połączona. Nic dziwnego, że
Merkel nie mogła dłużej „trzymać języka za zębami”.
Niemiecka gazeta podnosi również inny aspekt przewijający się w
tamtejszych reakcjach: ponieważ polskie straty były „niewyobrażalne”,
to ich oszacowanie jest „niemożliwością”, a poza tym
„żaden kraj na świecie” nie byłby w stanie „wyrównać
takich rachunków”. Doceńmy
perfidię tej argumentacji: wymordowaliśmy waszą ludność i
splądrowaliśmy wasz kraj w takich rozmiarach, że i tak nie bylibyśmy
w stanie wam tego wynagrodzić - więc nie wynagrodzimy.
Kwestię
moralności i finansów spuentował z całą bezczelnością zamieszkały we
Wrocławiu prof. Klaus Bachmann, stwierdzając w Radiu Zet, że „z
samej moralności nie jesteśmy w stanie nic wycisnąć w tej sprawie”,
w innym miejscu cytując anonimowego niemieckiego polityka, iż polski
rząd „trzeba przeczekać”, bo „następne
wybory pewnie przegra i przyjdzie rząd, z którym będzie można
normalnie rozmawiać”.
III.
Polska odpowiedź
Przytaczam
te głosy po to, byśmy uświadomili sobie, że dla Niemiec obalenie
obecnego polskiego rządu staje się kwestią palącą jak nigdy w
przeciągu ostatnich dwóch lat.
Tym bardziej, że właśnie Biuro
Analiz Sejmowych opublikowało opinię
(na zlecenie posła PiS Arkadiusza Mularczyka), która robi z
niemieckiego stanowiska w kwestii reparacji absolutną miazgę.
Rozbudowaną, 40-stronicową analizę można streścić w kilku punktach:
„zrzeczenie się roszczeń” z 1953 r. było z mocy prawa
nieważne, bo rząd nie miał takich konstytucyjnych prerogatyw (co za
tym idzie – późniejsze „potwierdzenia” również nie
mają mocy prawnej); konferencja poczdamska nie zamykała drogi do
indywidualnego dochodzenia przez Polskę reparacji; powojenne Niemcy
nie zawarły z Polską do tej pory żadnej umowy w tej materii (w
przeciwieństwie do 12 innych krajów Europy); „Traktat 2+4”
na który powołują się Niemcy w ogóle odszkodowaniami się nie
zajmował, zaś Polska nie była nawet jego stroną – poza tym
Niemcy również w późniejszych latach wypłacały odszkodowania różnym
państwom; natomiast kwoty wypłacone dotąd Polsce (np. fundacji
„Polsko-Niemieckie Pojednanie”) to zaledwie 1 proc. tego,
co Niemcy wypłaciły innym krajom – nawet Izraelowi, którego
podczas II wojny światowej nie było na mapie, co jest swoistym
kuriozum. Innymi
słowy, Niemcy nie mają za sobą żadnych poważnych prawnych argumentów
poza argumentem siły i postawą „nie, bo nie”.
Kończąc,
skieruję jeszcze kilka słów bezpośrednio do przywołanego tu prof.
Bachmanna. Otóż z różnych względów milczeliśmy dotąd o reparacjach,
ale teraz - gdy Niemcy mieszają się w nasze sprawy, a media z
oczywistej inspiracji berlińskiego rządu prowadzą regularną
antypolską nagonkę obliczoną na obalenie legalnych polskich władz -
czas to zmienić. Jednocześnie zapewniam, że polski naród to nie są ci
jurgieltnicy z którymi na co dzień się pan spotyka, dla których
szczytem marzeń jest załapanie się na jakąś dobrze opłacaną
niemieckimi pieniędzmi fuchę. Zatem
doradzam panu i pańskim kolegom, byście przystopowali z tą teutońską
butą, bo za chwilę może wyjść wam ona bokiem.
Gadający
Grzyb
Na
podobny temat:
„Reparacje
– polska odpowiedź”
„Reparacje
– polska broń atomowa”
Notek
w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł
opublikowany w tygodniku „Warszawska
Gazeta” nr 37 (15-21.09.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz