poniedziałek, 30 listopada 2009

Racjonalizm „po Sadursku”.


Czy Wojciech Sadurski czytał Chestertona?

Sprawa z zeszłego tygodnia, ale jakoś nie daje mi spokoju, jak raz bowiem nadaje się na kolejny wypis z Antycywilizacji Postępu.

Było tak: Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, na temat którego niżej podpisany miał okazję powyzłośliwiać się przy okazji tzw. cudu w Sokółce (link poniżej), natchnięte werdyktem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w kwestii krzyży we włoskich szkołach, zapragnęło wysłać list do prezydenta w palącej racjonalistyczne dusze kwestii obecności krzyży w polskich klasach. W odpowiedzi prezydencki minister, Paweł Wypych, puścił na łamach „Rzeczpospolitej” żarcik o zmianie nazwy placu Trzech Krzyży, usunięciu krzyża z Giewontu tudzież likwidacji skrzyżowań.

Kontra liberała.

Zabolało to Wojciecha Sadurskiego, który w tejże gazecie przystąpił do zbrojnego kontrataku (link poniżej) i postanowił podrzeć sobie łacha z Wypychowej wypowiedzi, dokładając mimochodem także Wildsteinowi. Uczynił to lekko i filuternie, udając że nie wie o co toczy się gra. Po tym facecjonackim wstępie przystąpił do oddawania salw z cięższej, merytorycznej artylerii.

W.S. pisze m.in.:

„Wyrok mieści się zatem na przecięciu dwóch zasad. Po pierwsze – zasady neutralności światopoglądowej państwa wymagającej, by – jak ujął to amerykański Sąd Najwyższy – państwo nie wysyłało symbolicznego komunikatu, że wspiera swym autorytetem jakąkolwiek religię. Państwo to nie jest po prostu "sfera publiczna", w której mieści się i plac Trzech Krzyży, i krzyż na Giewoncie: to narzędzie władzy, a zatem i przymusu, funkcjonujące w interesie i z mandatu nas wszystkich – wszystkich obywateli i podatników. Co innego katedra na placu miejskim, a co innego krucyfiks w urzędzie.


Czyżby? Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że Wojciech Sadurski przemawia nie jak prawnik, lecz jak ideolog?

Po pierwsze, nie wiem na jaki konkretnie wyrok amerykańskiego Sądu Najwyższego pan Sadurski się powołuje, ale tablice z dekalogiem przed gmachami sądów, czy odmawianie modlitw w szkołach były do niedawna w USA na porządku dziennym. Po drugie, rugowanie tych symboli z amerykańskiej przestrzeni publicznej, to efekt ostatnich lat – zmasowanej inwazji postępowych barbarzyńców wspartych przez równie postępową, jak to nazywa Wildstein, „sądokrację”. Obywateli nikt o zdanie nie pytał.

W efekcie dochodziło do takich incydentów, jak ten w amerykańskiej szkole: uczeń przyniósł na lekcję zeszyt z okładką na której było 10 przykazań. Nauczyciel widząc to religianckie zboczenie, podarł zeszyt i cisnął go do kosza, wrzeszcząc, że Dekalog to „mowa nienawiści”. Nie poniósł żadnych konsekwencji. Przy wsparciu lewackich organizacji, tudzież postępowych mediów stał się laickim bohaterem. Zwalczał wszak ciemnotę i zabobon.

Ślepa plamka.

Profesor Sadurski uporczywie nie chce widzieć, że orzeczenie Trybunału dmuchnęło przyjaznym wiatrem w żagle ekstremistycznych „racjonalistów”, w rodzaju PSR. Bez tego kuriozalnego werdyktu inicjatywa równie kuriozalnego „adresu” do prezydenta nie zaistniałaby. A skoro padły przykłady przenominowania Placu Trzech Krzyży, likwidacji krzyża na Giewoncie i „dekrucyfikacji” skrzyżowań, to i do nich się odniosę. Tak się bowiem składa, iż całkiem niedawno popełniłem notkę (link poniżej) na temat włoskiego Związku Ateistów, Agnostyków i Racjonalistów (UAAR), która to organizacja stanowiąca jedno ze źródeł inspiracji racjonalistów nadwiślańskich, wysuwa właśnie tego typu postulaty i konsekwentnie poszerza swe wpływy.

Otóż wzmiankowana organizacja zrzeszająca, jak pozwoliłem sobie określić, „talibów laicyzmu” protestuje właśnie przeciw krzyżom w górach, kapliczkom, biciu w kościelne dzwony (określając te ostatnie mianem „zanieczyszczeń akustycznych”). Że co, niby nasi „racjonaliści” niczego takiego się nie domagają? Na razie… Dać im palec…itd.

Wojciech Sadurski nie dostrzegł (lub, jak powiedział pewien komentator sportowy „dostrzegł lecz nie zauważył”), że we współczesnym świecie to nie katolicyzm jest siłą ofensywną. Natarcie prowadzi szeroko rozumiana Antycywilizacja Postępu, w tym konkretnym przypadku odziana w zbroję wojującego laicyzmu. Chrześcijaństwo spychane jest do coraz głębszej defensywy. Profesor Sadurski natomiast zachowuje się tak, jakby to współczesnych wolnomyślicieli należało bronić i chronić przed chrześcijańską opresją. Ot, taka liberalna „ślepa plamka” w oku Pana Profesora.

Wypis z Chestertona.

A teraz przejdźmy do skrzyżowań. Nie wiem, czy Paweł Wypych czytał „Kulę i Krzyż” Gilberta Keitha Chestertona, ale intuicyjnie nawiązał do tej powieści. Jest w niej zawarta powiastka o obsesyjnym ateuszu, który wojował z Krzyżem tak uporczywie, że zaczął dostrzegać ów nienawistny symbol dosłownie wszędzie: ramy okienne – krzyż, sprzęty domowe – krzyż, płot w którym poziome belki przecinają pionowe sztachety – rząd krzyży! Konstrukcja domu, to samo – wszędzie czają się krucyfiksy! Facet marnie skończył (wybaczcie, już nie pamiętam, czy zginął, czy odwieźli go do wariatkowa – książkę czytałem dość dawno; jeśli dopuściłem się jakichś nieścisłości, pogalopuję do biblioteki i odświeżę materiał). W każdym razie, upatrywanie w kątach prostych przedmiotu religijnej opresji nie wydaje się zbyt odległe od sposobu myślenia i mentalności naszych hunwejbinów Postępu.

A czy pan Sadurski Chestertona czytał? Czy też, wśród liberalnych uniesień Rozumu, zabrakło czasu?

Dusza racjonalisty.

Na zakończenie kilka słów o domniemanych motywacjach antyreligijnych obsesjonatów.

We wstępnej partii tekstu, zawarłem pozornie niezręczną frazę „w palącej racjonalistyczne dusze kwestii”. Wiem, że racjonaliści w istnienie duszy nie wierzą. Ale jednak mają tę Boską cząstkę w swym jestestwie, czy to im się podoba, czy nie. I, moim skromnym zdaniem, właśnie owa niechciana dusza ich uwiera, drąży podświadomość, wywołuje psychiczny dyskomfort. To poczucie wewnętrznego rozstrojenia każe rzucać się z wrzaskiem na Krzyż, w nadziei, że kiedy ów symbol zniknie z zasięgu wzroku, powróci psychofizyczna równowaga.

Nic z tego. Nie sposób zabić duszy i sumienia. Boga nie da się spędzić niczym niechciany płód. Nawet gdy z przestrzeni publicznej znikną ostatnie ślady chrześcijaństwa.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

www.rp.pl/artykul/9157,396686_Sadurski__Skrzyzowania.html

www.niepoprawni.pl/blog/287/irracjonalni-racjonalisci

www.niepoprawni.pl/blog/287/talibowie-laicyzmu

piątek, 27 listopada 2009

Biadolenie nad rozlanym mlekiem.


W kwestii gazowej PiS, jako największa siła opozycyjna, dał haniebnie ciała.

Prasokonferencja.

Przedwczoraj (25.11.2009) natknąłem się w telewizji na jakieś migawki z konferencji prasowej PiSu „Nie dla umowy z Rosją”. Następnie obejrzałem sobie całość na polityczni.pl . Oto co ujrzały moje piękne oczy: Paweł Poncyliusz i Aleksandra „Aniołek” Natali - Świat na zmianę prześcigali się w wyliczaniu negatywnych, a możliwe że wręcz tragicznych konsekwencji zawartego z Rosją kontraktu gazowego (właściwie – aneksu do tzw. „umowy Jamalskiej” z 1993 r.). Wszystko merytorycznie, punkt po punkcie, jak należy.

A mnie trafił jasny szlag.

Gdzie był PiS?

Pierwsze spotkania Grupy Roboczej ds. paliwowo-energetycznych Polsko-Rosyjskiej Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Gospodarczej miały miejsce 15 stycznia i 10 marca 2009 r. Formalne negocjacje rozpoczęły się w Moskwie 7 maja b.r. Od tamtych wydarzeń minęły, lekko licząc, trzy p***one kwartały. Gdzie wtedy był PiS? Przez niemal cały rok nie znalazł czasu, by bić we wszystkie dzwony i organizować tego typu konferencje. Politycy PiSu goszczą codziennie we wszystkich mediach – mieli możliwość, by alarmować ludzi i budować społeczną presję wokół negocjacji.

Z apelem mógł wystąpić Prezydent, tym bardziej, że przysługuje mu czas antenowy w telewizji publicznej. Bał się oskarżeń, że ingeruje w kwestie przekraczające jego prerogatywy? Do kroćset, w momencie, gdy ważą się sprawy o charakterze strategicznym, takie jak bezpieczeństwo energetyczne kraju, głowie państwa zwyczajnie nie wolno milczeć.

Może pod naciskiem opinii publicznej (a sondaże z początku roku wskazywały wysokie poparcie dla opcji typu „droższy gaz, byle nie z Rosji” – był to efekt kryzysu ukraińskiego) polityczni mocodawcy naszych, pożal się Boże, „negocjatorów”, kierując się swą legendarną troską o „słupki” utwardziliby jednak nieco polskie stanowisko i nie podżyrowywali hurtem wszystkich żądań Rosji. Może rosyjska agentura byłaby wówczas nieco mniej skuteczna…

Bicie piany.

Nic takiego nie miało miejsca. Zamiast zajmować się kwestiami najwyższej wagi i mobilizować wokół nich Polaków, PiS wolał spalać się w medialnych pyskówkach z Palikotem, Niesiołowskim, Nowakiem i resztą platformerskiej menażerii. Przypomnijmy sobie ile godzin programów „publicystycznych” w najrozmaitszych mediodajniach, ile szpalt w największych gazetach w ciągu ostatnich miesięcy było wypełnionych tego rodzaju biciem piany… Ile czasu PiS zmarnował na „dyskusje” typu: „Palikot / Niesiołowski powiedział i co pan / pani na to”? Para w gwizdek.

Pochlebiam sobie, że nie poświęciłem Palikotowi ani jednej notki, zaś o Niesiołowskim napisałem bodaj raz. I tak o jeden raz za dużo.

Niedoinformowani?

A może PiS nie miał informacji? Wszak negocjacje były tajne… Nieee, wolne żarty. Coś tam jednak do gazet i internetu wyciekało. Skoro ja, prosty bloger, po stosunkowo niedługim szperaniu w necie, byłem w stanie zgromadzić dane do napisania w sierpniu poprawnej merytorycznie notki, alarmującej o tym w jakim kierunku zmierzają negocjacje i co usiłuje na nas wymusić Rosja, to nigdy nie uwierzę, że największa partia opozycyjna błąkała się niczym dziecko we mgle, nieświadoma tego, co dzieje się na gazowym froncie.

W sumie poświęciłem tematyce trzy teksty, w których opisałem stan rosyjskich finansów, czego żąda od nas Rosja i po co jest to jej potrzebne, sygnalizowałem też kapitulancką postawę strony polskiej. Inni blogerzy również na ten temat pisali. I co, ja wiedziałem, inni wiedzieli a PiS, do k***wy nędzy, nie wiedział?! Gdzie oni wtedy byli – na Księżycu?

Z ręką w nocniku.

Teraz się, cholera, obudzili. Teraz! Gdy uzależnienie Polski od rosyjskiego gazu jest przyklepane i gdy można co najwyżej pohałasować na konferencji prasowej. Krzyczcie sobie, krzyczcie, albo piszcie na Berdyczów. Rosję wasze wrzaski obchodzą tyle, co zeszłoroczny śnieg. Teraz, do 2037 r., będziemy rok w rok, via Gazprom dokarmiać budżet Federacji Rosyjskiej. A Rosja po wybudowaniu Nord Stream’u będzie mogła nas bezkarnie szantażować przykręceniem kurka. Jesteśmy gazowym ćpunem i część winy za ten stan rzeczy spada na was, Panie i Panowie z PiSu, bo nie biliście na alarm wtedy, kiedy było trzeba. Teraz jest już po ptokach.

Nie da się ukryć – w kwestii gazowej PiS, jako największa siła opozycyjna, dał haniebnie ciała. I nawet milion choćby nie wiem jak merytorycznie słusznych prasokonferencji tego nie zmieni. Trzeba było działać, zanim mleko się rozlało.

Gadający Grzyb

polityczni.pl/nie_dla_umowy_z_rosj%C4%85_,audio,50,4409.html

niepoprawni.pl/blog/287/czy-dokarmimy-rosje

niepoprawni.pl/blog/287/dokarmimy-rosje

pierwotna publikacja: www. niepoprawni.pl

Dynastia Donaldynów.


Niezbędna jest konstytucyjna gwarancja, iż bezpośrednio po prezydenckiej elekcji Donald Tusk stanie się dziedzicznym królem Polski.

Patent na nicnierobienie – druga odsłona.

Gdy tak człek se siędzie solidnie na czterech literach i poduma nad bazgrołami, które nawypisywał, to czasem aż nie może nadziwić się swym profetycznym zdolnościom. Niespełna rok temu (08.12.2008), ot tak, jednym palcem, wystukałem na poły żartobliwą notkę traktująca o tym, jak to Tusk wije sobie ciepłe gniazdko po spodziewanym objęciu prezydentury. Wtedy chodziło o mityczną „ustawę kompetencyjną”, która miała poważnie ograniczać prerogatywy prezydenta, m.in. w kwestiach międzynarodowych. Tekścik opatrzyłem tytułem „Patent na nicnierobienie” (www.niepoprawni.pl/blog/287/patent-na-nicnierobienie), zaś ostatni akapit brzmiał następująco:

„Tak oto mamy złoty patent na nicnierobienie – ograniczyć sobie zawczasu kompetencje, by mieć wymówkę, dlaczego robi się z prezydentury wieloletnie, suto opłacane wakacje – wszak prócz Machu Picchu jest jeszcze na świecie tyle pięknych miejsc do POzwiedzania.”


I proszę – sprawdziło się. Jak tak dalej pójdzie, to założę sobie słono płatną zero – siedemsetkę i zacznę wróżyć jako, dajmy na to, „Wieszczący Grzyb”

Oczywiście, przywoływana tu ustawa kompetencyjna rozwiała się jako ten sen złoty… Niemniej, od zeszłego roku, trudy rządzenia z haniebnie niekonstruktywną opozycją w parlamencie i nieskorym do spolegliwej „koabitacji” prezydentem na tyle nadszarpnęły nerwy Geniusza Kaszub, iż (najprawdopodobniej pod wpływem dotknięcia palca czy czegoś podobnego) postanowił pojechać po bandzie i zabezpieczyć sobie perspektywę zasłużonego wypoczynku konstytucyjnie.

Trochę, rzecz jasna, się nabijam - ale tylko trochę. Pokażcie mi drugiego polityka, który celując w najwyższą godność państwową z góry zabiega o to, by po jej objęciu nie miał nic do powiedzenia (i do roboty…). Jakieś przykłady? Nie przypominam sobie. Inicjatywa konstytucyjna (o ile, naturalnie, nie jest kolejną ściemą w rodzaju tych z Euro w 2012 r., kastracją pedofilów, czy wspominaną ustawą kompetencyjną) ma szansę stać się naszym unikalnym wkładem w dorobek światowej demokracji.

Dynastia Donaldynów.

Zresztą, jak się dobrze zastanowić, Tusk niepotrzebnie się ogranicza. Skoro, wedle słów Sławomira Nowaka, premier jest przez Boga czymś tam dotknięty, a może wręcz pomazany, to powinien pójść na całość, by w całym swym majestacie odbierać należne mu wyrazy. Krótko mówiąc, niezbędna jest konstytucyjna gwarancja, iż bezpośrednio po szczęśliwej prezydenckiej elekcji, Donald Tusk stanie się z mocy prawa dziedzicznym królem Polski.

A oto reszta wniosków racjonalizatorskich (dwa paluszki w górę i pokornie zgłaszam):

1) Polską po wsze czasy rządzić ma dynastia Donaldynów.

2) Przynajmniej raz w tygodniu Król Donald winien być obnoszony w tę i nazad po Krakowskim Przedmieściu w odkrytej lektyce, tak by cząstka majestatu spłynęła na starannie wyselekcjonowanych przechodniów.

3) Raz na kwartał Monarcha odbywa podróż życia do możliwie egzotycznych miejsc, gwoli ubogacenia swym geniuszem tamtejszych tubylców, a także pobrania miejscowych orderów, tudzież nakryć głowy.

4) Co miesiąc Monarcha udziela półgodzinnej audiencji dziennikarzom z konstruktywnych mediów, którzy zaopatrzeni przez Mistrza Ceremonii w zestaw kadzideł winni, w postawie korzącej, zadawać trudne pytania sformułowane uprzednio przez właściwą komórkę Królewskiej Kancelarii.

5) Na dziedzińcu Pałacu Namiestnikowskiego powstanie „Orlik”. Reguły meczu dla drużyny Monarchy:

- nie gramy na spalone;

- trzy rogi i karny (bez bramkarza).

Reguły dla drużyny oponentów zgodne z aktualnymi przepisami FIFA.

6) Bracia Kaczyńscy mają zostać dożywotnio umieszczeni w specjalnej klatce jako królewscy chłopcy do bicia. Przy spadku sondaży rzeczoną klatkę należy każdorazowo okazywać gawiedzi, by pamiętała kto zagraża demokracji.

7) Godło państwowe - orzeł z fizjonomią Monarchy w koronie.

8) Królewski gabinet winien zostać wyposażony w mechaniczne atrapy aktualnych przywódców nieustannie zaprzyjaźnionych z nami mocarstw. Na początek mogą być Putin, Merkel, Sarkozy i Obama. Atrapy należy wyposażyć w mechanizm zegarowy, tak by w razie potrzeby, po nakręceniu, poklepywały po plecach, ściskały dłonie, tudzież wykonywały szereg innych przyjaznych gestów, podnosząc w ten sposób poziom królewskiego samopoczucia.

9) Stanowczo zakazane jest zaprzątanie królewskiej głowy pierdołami takimi jak rządzenie. Od rządzenia jest rząd. Król jest od roztaczania monarszej aury dynastii Donaldynów.

I wreszcie, wskazówka dla konstruktywnych mediów:

10) Król nie spotyka się z innymi przedstawicielami dynastii panujących dlatego, że zaprzątnięty jest królowaniem – nie dlatego, że go nie zapraszają. Rozpowszechnianie fałszywych pogłosek, iż domy panujące mają go za klauna i parweniusza będzie uważane za obrazę majestatu.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Aksamitny protektorat.


PiS nie wygra wyborów gdyż nie leży to w interesie Niemiec i Rosji.

Casus Wielunia.


Swojego czasu Rafał Ziemkiewicz opisywał, jak pochodzący z Wielunia malarz światowej sławy, Wojciech Siudmak, zapragnął (wraz z pozyskanymi sponsorami) ufundować w swym rodzinnym mieście pomnik i centrum historyczno-kulturalne, które miałyby upamiętniać zbrodniczy nalot hitlerowskiej Luftwaffe 1.IX.1939 roku. Ów nalot na bezbronne miasteczko miał miejsce zanim na Westerplatte spadły pierwsze pociski z pancernika Schleswig - Holstein i był faktycznym początkiem II wojny światowej. Z ambitnego projektu, który miał uczynić z Wielunia światowy symbol porównywalny z Guernicą, czy Hiroszimą nic nie wyszło za sprawą otwartego sabotażu ze strony miejscowych władz, które rzucały inicjatywie kłody pod nogi aż do szczęśliwego uwalenia sprawy. Ponoć nie pierwsze to fiasko inicjatywy mogącej godzić w aktualną politykę historyczną Niemiec, które za pomocą rozmaitych programów, stypendiów i posad w finansowanych przez siebie fundacjach skutecznie trzymają w kieszeni dużą część naszych polityczno – opiniotwórczych, z przeproszeniem, „elit”.

Aksamitny protektorat.


Czemu to przypominam? Ano temu, że podobne uzależnienie dotyczy nie tylko sfery historyczno – propagandowej, ale również jak najbardziej doraźnej, politycznej i stanowi jedną z głównych przyczyn, dla której taki PiS, czy jakiekolwiek inne ugrupowanie kontestujące obecny porządek i miejsce Polski w świecie, ma bardziej niż znikome szanse na zwycięstwo w wyborach. Krótko mówiąc, PiS nigdy nie wygra wyborów gdyż nie leży to w interesie Niemiec i Rosji, a także Brukseli rozumianej jako narzędzie niemieckiej dominacji w Europie. Raz dopuściły do tego błędu i śmiem twierdzić, iż 2 lata rządów PiSu były dla naszych wielkich sąsiadów traumą porównywalną do tej, jaką w kraju przeżył szeroko rozumiany „salon”. Po raz drugi tego błędu nie powtórzą, będą stawiać na spolegliwą Platformę i jeszcze bardziej spolegliwą lewicę, zaś dwadzieścia parę procent poparcia dla PiS to w sam raz tyle, by stanowiło poręczny straszak, gdyby PO zachciało się „brykać”. Interes ościennych mocarstw i nadwiślańskiego mainstreamu w niedopuszczeniu PiS do władzy jest tu idealnie zbieżny. Efektem jest „aksamitny protektorat” skryty pod fasadą niepodległości – całkiem jak u schyłku Rzeczypospolitej Szlacheckiej.

Deficyt niezawisłości ducha.

Oczywiście, zasygnalizowane przy okazji casusu Wielunia metody, hm, „cywilizowanego przekupstwa”, to nie wszystko. Równie ważna jest pewna charakterystyczna dla luminarzy naszego życia publicznego pewna mentalna skaza, którą określiłbym mianem „deficytu duchowej niezawisłości”. Ów deficyt rozkłada się w mniej więcej równych proporcjach między świat polityki, mediów, czy środowiska artystyczne. Co z tego, że mamy wszystkie zewnętrzne atrybuty niepodległości, skoro opisywana tu podstawowa cecha, stanowiąca wspólny mianownik naszych elit skutkuje permanentną gotowością poddania Polski pod „aksamitny protektorat”? Przyjęcie pełnej odpowiedzialności za własny kraj jest dla naszych eliciarzy nieznośnie upierdliwym ciężarem, którego gotowi są się pozbyć na rzecz jakiegoś możnego patrona, byle ów patronat nie był zbyt widoczny i ostentacyjny, by w razie czego tubylczy motłoch dało się przekonać, że wszystko jest w porządku, że generalnie szafa gra. Ochocze podżyrowywanie wszystkich pomysłów Brukseli, odwracanie sojuszy pod dyktando Moskwy, Berlina i Paryża, oddawanie Polski na ćwierć wieku w gazowe uzależnienie… symptomy deficytu niezawisłości ducha można mnożyć.

Notoryczne umizgi do obcych stolic, by po uśmiechu Merkel, klepnięciu po plecach przez Sarkozy’ego, czy łaskawym słowie Putina, ogłaszać z emfazą, jakie to mamy doskonałe stosunki, jakim to cieszymy się poważaniem… To notoryczne mylenie protekcjonalizmu z poważaniem jest wielce charakterystyczne. Niezdolność do rozróżnienia sojuszu (choćby ścisłego), od oddania się pod protektorat również daje wiele do myślenia. I nie są to myśli wesołe.

Gadający Grzyb

fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/przed-historia-nie-uciekniesz,1260223

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

sobota, 14 listopada 2009

Masturbacja w służbie Postępu.


Jak się okazuje, "pandemia" świńskiej grypy nie tyle zabija, co podsuwa świńskie pomysły.

Uwaga! Notka jest cokolwiek świńska…

Piotr Lisiewicz, który w 2005 r. wspólnie z Akcją Alternatywną „Naszość” organizował w Poznaniu Marsz Onanistów (jako odpowiedź na Paradę Równości), zapewne nawet się nie spodziewał, iż jego pomysł zostanie twórczo rozwinięty przez socjalistyczne władze hiszpańskiej prowincji Extramadura. Jak donosi portal Fronda.pl i „Rzeczpospolita”, extramadurska Rada ds. Młodzieży (CJEx) i Instytut Kobiet (IMEx), od połowy października organizują w szkołach onanistyczne warsztaty pod wymownym hasłem: „Przyjemność leży w twoich rękach”. Warsztaty te skierowane do młodzieży w przedziale wiekowym 14 – 17 lat, zaznajamiają spragnionych wiedzy małolatów z technikami pieszczot, „penetracji, masturbacji i rozkoszy, uczą wkładać prezerwatywę i zapoznają z działaniem wibratora, chińskich kulek itp.” (cyt. za „Rzepą”).

Jak rany, w życiu nie pomyślałbym, że masturbacji trzeba kogokolwiek uczyć… Ale, od moich czasów zapewne wiele się zmieniło… Spektrum zafundowanego młodzieży szkolenia, utwierdza mnie w tym przekonaniu. Oczywiście, organizatorom akcji nawet nie postała w głowach myśl, by zapytać o zdanie rodziców, czy nauczycieli. Socjaliści już tak mają, na dodatek, pani Laura Garrido (szefowa Rady ds. Młodzieży) wyznaje, że kampania napawa ją „dumą i satysfakcją”. Aż nie śmiem pytać, jakiego rodzaju jest to satysfakcja… Seksuolog pewnie potwierdziłby, że istnieją osobnicy, którym zaspokojenie przynosi jedynie deprawacja innych…

Przy okazji - okazało się, że masturbacyjną kampanię realizuje madrycki sex – shop „Przyjemność Loli”, do którego trafiła większość funduszy (14.400 Euro) i który na warsztatach promuje swoje „zabawki”. Słusznie! W dobie kryzysu, władze powinny wspierać tak istotną gałąź gospodarki.

Jak się okazuje, pandemia świńskiej grypy dotarła do Hiszpanii i najwyraźniej nie tyle zabija, co podsuwa świńskie pomysły…

Moje postulaty.

Po namyśle, zawstydziłem się nieco swą niewczesną pruderią i prowincjonalizmem. Postanowiłem zatem, ssąc kompulsywnie kciuk, pobudzić inwencję i wesprzeć organizatorów w ich dziele upostępowiania dziatek, poprzez zgłoszenie kilku uwag:

1) Onanistyczne warsztaty stanowczo należy poszerzyć o zestaw lektur poruszających to zagadnienie, kluczowe dla rozwoju psychofizycznego każdego nastolatka. Od siebie proponowałbym nieoceniony „Kompleks Portnoya” Philipa Rotha, z której to pozycji adept niełatwej sztuki masturbacji może się dowiedzieć o tak ekscytujących technikach, jak gwałcenie wydrążonego jabłka, brudnych skarpetek, czy świeżej wątróbki.

2) Warto pokusić się o wprowadzenie obowiązkowych egzaminów praktycznych, koniecznie publicznych, tak by młodsza dziatwa również mogła poszerzyć swe horyzonty, a preferujący podglądactwo – bezstresowo się zaspokoić.

3) Po dokonaniu wiadomego aktu należy komisyjnie zbadać dłonie uczniów na okoliczność pojawienia się dodatkowego owłosienia. Nie od rzeczy będzie również wizyta u okulisty.

4) Uczenie masturbacji 17-latków to, jakby tu rzec, musztarda po obiedzie. Lekcje onanizmu należy wprowadzić od początku procesu edukacji szkolnej. W dalszej perspektywie – również przedszkolnej.

5) Uczniowie nocujący w internatach powinni mieć surowy nakaz trzymania rąk pod kołdrą. Element ten winien stanowić niezbędne uzupełnienie kursów onanistycznych. Tyczy się to również tych, którzy nocują w domach. Żadni klerofaszystowscy tzw. rodzice nie będą tłumić seksualnej ekspresji dzieci i młodzieży!

6) Zestaw zabawek oferowanych przez sex – shop „Przyjemność Loli”, winien stać się nieodzownym elementem wyposażenia szkolnych szafek, tudzież tornistrów.

7) W każdej szkole należy zainstalować samokształceniowe, dźwiękoszczelne „kabiny cichej nauki”, oferujące jak najszersze spektrum filmów i czasopism o odpowiedniej tematyce. Przybytki te, w miarę możności, powinny być koedukacyjne.

8) Aż się prosi, by z instytucjonalnym wsparciem pośpieszyła Unia Europejska. W ramach popierania tak zacnych praktyk, wszyscy komisarze, jak również eurodeputowani (z przewodniczącymi na czele) powinni się oddać seansowi zbiorowego onanizmu w najlepszym czasie antenowym. Transmisja na żywo dla wszystkich telewizji publicznych – obowiązkowa.

9) Należy zadbać o właściwą obudowę frazeologiczną. Np. powiedzenie „urżnąć kapucyna” jest należycie postępowe, wpisuję się bowiem w batalię z klerykalizmem, ale niektóre inne sformułowania są stanowczo niedopuszczalne, jako nieekologiczne (np. „walić konia”) i ksenofobiczne (np. „klepać Niemca po kasku”).

Powyższa lista postulatów ma charakter otwarty. Pod tekstem można wpisywać własne wytwory chorej wyobraźni ;)

Nie wątpię, iż w myśl zasady: „wymyśl najgłupszą rzecz a ONI to zrobią”, niniejsze pomysły znajdą posłuch wśród animatorów podobnych przedsięwzięć, co przyczyni się do szczęścia, urozmaicenia i ogólnie wzmożonego brandzlowania się naszych milusińskich.

Gadający Grzyb

P.S. 1 Oczywiście, nie mam zamiaru odgrywać tu świętoszka, co to nigdy i tak dalej. Ale do tej pory żyłem w naiwnym przekonaniu, że samogwałt (o ile wiadomą czynność wolno jeszcze tak nazywać), należy do sfery głęboko intymnej i dość wstydliwej, zaś większość ludzi z tego wyrasta. Niestety, socjalistyczno - postępowi Portnoye mają etap dojrzałości najwyraźniej dopiero przed sobą…

P.S. 2 Przypomniał mi się pewien generał z czasów II wojny, który podczas kampanii w płn. Afryce przekonywał australijskich żołnierzy (wkrótce mieli trafić do Tobruku), by nie chodzili na zasyfione k…wy, gdyż ich najlepszym przyjacielem jest własna ręka. Ot - prekursor ;)

www.rp.pl/artykul/391846__Przyjemnosc_jest_w_twoich_rekach__.html

www.fronda.pl/news/czytaj/hiszpania_socjalisci_wyedukuja_mlodziez_w_masturbacji

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

czwartek, 12 listopada 2009

Widmo wzmożenia moralnego.


Motto: „Mamy dzisiaj w Polsce zjawisko szczególne, wzmożenia moralnego, napięcia moralnego. Być może nawet jest to początek nowej polskiej moralnej rewolucji.”

Widmo krąży nad Polską. Widmo wzmożenia moralnego.

Dowiadujemy się o tym z nieocenionej w takich razach „Wyborczej” (istna pociecha z tą gazetą. Gdy człowiek głowi się, o czym by tu napisać, wystarczy przekartkować i jakiś temat sam „wyskoczy”. W moim przypadku zawsze działa.)

Powyższy termin pochodzący z sejmowego przemówienia Jarosława Kaczyńskiego z 2005 r. zrobił niesamowitą furorę wśród opiniotwórczych ośrodków obozu III RP. Oczywiście, jak wszystko, co wiąże się z liderem PiSu, czy też w jakikolwiek inny sposób kojarzy się ze zwolennikami IV RP (która wszakże wciąż pozostaje zaledwie w sferze postulatów), również i owo sformułowanie traktowane jest z należytą odrazą.

Któż to o „moralnym wzmożeniu” nie pisał! Wystarczy wrzucić hasło w wyszukiwarkę i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki objawia się nam plejada znakomitości. Jest tu i Passent, i Gadomski, i Paradowska… długo by wymieniać. Wszyscy ci luminarze III RP, gdy tylko wyczują choćby blady cień wzmiankowanego „wzmożenia”, opuszczają przyłbice i stają w szranki, a ci mniejszego ducha uciekają z krzykiem.

Antywzmożeniowa kołysanka.

Ostatnio swymi wiekopomnymi przemyśleniami raczył podzielić się Wojciech Mazowiecki w tekście „Po wielkiej wrzawie”, wyczuł on bowiem groźbę nawrotu moralnego wzmożenia, na bazie ujawnionych ostatnio afer.

Omawiając owo kuriozalne wypracowanie, posłużę się metodą polemiczną polegającą na tzw. czytaniu między wierszami. Czy czytam dobrze, poddaję pod opinię Czytelników, którzy mogą sobie skonfrontować moje „czytanie” z tekstem oryginalnym (link poniżej).

Otóż z tekstu wynika, z grubsza rzecz ujmując, następujące przesłanie: niech Rzeczpospolita sobie gnije w bagnie korupcji, skoro inaczej się nie da, byle głośno o tym nie mówić, gdyż ciemny naród gotów dostać „wzmożenia moralnego” i pobudzony tymże wzmożeniem nieodpowiedzialnie zagłosować na jakichś kaczystów, którzy zaprowadzą swój reżim i zniszczą demokrację. Naród należy usypiać, nucąc mruczando – spokojnie, nic się nie stało, wszelkie afery są prowokatorskim wymysłem pisowskich mediów i służb specjalnych. Do rozpowszechniania owej kołysanki należy zaprząc wszystkie dostępne moce przerobowe sprzymierzonych sił autorytetów i mediodajni, by sączyła się nieustannie do uszu odbiorców nie zakłócona żadnym zbędnym dysonansem.

Wojciech Mazowiecki rozumie ową „potrzebę chwili” doskonale, zatem bez zbędnego obcyndalania się rusza do boju i niczym rygorystyczny kapral zawracający dezerterów pistoletem, opiernicza bez pomiłuj dziennikarza proreżimowej TVN24, który ośmielił się na konferencji zadać premierowi kilka naturalnych w zaistniałej sytuacji, acz niewygodnych pytań.

Wzmożenie antymoralne.

Przystanąłem na chwilę. Przebiegłem wzrokiem to co do tej pory napisałem i doszedłem do wniosku, iż zarówno pan Mazowiecki, jak i pozostali „antywzmożeniowcy” również działają w stanie wzmożenia. Antymoralnego wzmożenia, że tak to wdzięcznie ujmę.

Autor i jego środowisko doskonale zapamiętali lekcję ostatniej fali „wzmożenia moralnego” po aferze Rywina, która zakończyła się dojmującą traumą wyborów 2005 r. i gotowi są użyć wszelkich sposobów, by nie dopuścić do powtórki z historii.

Dlatego też obiektem szczególnej troski pana Mazowieckiego pozostają dziennikarze. Przytaczana tu napaść na funkcjonariusza Walterowni to jedynie exemplum. Gorzej, że zadawaniu pytań towarzyszyła „aprobująca bierność tłumu medialnej braci”. Niewybaczalne. Zamiast wytarzać odstępcę w smole i pierzu, siedzieli cicho, jak gdyby nigdy nic. „Coś się w atmosferze wtedy wyczuwalnie zmieniło. Powróciło wzmożenie moralne.” – konkluduje Mazowiecki. Tłumacząc z polskiego na ichniejsze - czujności rewolucyjnej towarzyszom dziennikarzom zabrakło, ot co.

Co więcej, chwilowo co prawda, ale jednak, wzmożył się i to moralnie, sam Jacek Żakowski, który na antenie Tok FM pozwolił sobie na kilka złośliwości pod adresem Walecznego Chlebowskiego! Noo, skoro nawet Żakowski uległ w chwili słabości PiSowskiej propagandzie, to wyznam, że nawet mnie ścierpły pryszcze na czterech literach…

Na szczęście są jeszcze nieugięci, wielcy duchem, ostatni sprawiedliwi – to Daniel Passent i Waldemar Kuczyński, których pryncypialną postawę autor stawia za wzór do naśladowania.

A wszak, dziennikarska brać winna pamiętać, jakie obowiązują ją standardy i jakie pytanie prawdziwie rzetelny dziennikarz powinien sobie zadać jako pierwsze:

"Pierwsza (…) zasada to "cui prodest", czyli komu to służy (w domyśle: ten czyni). Warto się zastanowić, komu i czemu dziś służą "afery". "Wzmożeniu moralnemu" dziennikarzy. "Kryzysowi państwa" i "standardom republiki bananowej" głoszonym przez działaczy PiS."


Napominajmy się…

Sądzę, że również my, blogerzy, powinniśmy wyciągnąć wnioski ze światłych nauk pana Mazowieckiego. Napominajmy się więc nawzajem po chrześcijańsku, z miłosierdziem i troską, gdy dostrzeżemy w mowie i czynie bliźnich pierwsze niepokojące symptomy moralności.

Żegnam się zatem z Czytelnikami i co tchu biegnę do sypialni. Sprawdzę, czy aby nie ma tam jakiegoś wzmożenia…

Gadający Grzyb

alfaomega.webnode.com/news/wojciech-mazowiecki-po-wielkiej-wrzawie/

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

środa, 11 listopada 2009

Notka rocznicowo – osobista.


„Niepoprawni” są dla mnie niezastąpioną przestrzenią wymiany myśli, poglądów, opinii (…).Za stworzenie tej przestrzeni – serdeczne dzięki.

Z góry proszę o wybaczenie osobistego charakteru notki. Piszę ją z serca, nie z potrzeby promowania swej skromnej osoby.

Raczej unikam pisania tekstów rocznicowych, ale tak się składa, iż ta konkretna rocznica (11 Listopada) dotyczy mnie osobiście. Bez niej nie zabrałbym się za blogowanie. Tak, tak – 10 listopada, w wigilię Święta Niepodległości, stuknął roczek od podjęcia przeze mnie działalności blogerskiej. Co więcej, mojego blogowania nie byłoby bez dwóch czynników: Święta Odzyskania Niepodległości oraz… „Gazety Wyborczej” (tak!). To artykuł prof. Andrzeja Romanowskiego w zeszłorocznej „GW” („Nie lubię 11 Listopada”), stał się dla mnie swoistą masą krytyczną, po przekroczeniu której poczułem, że muszę „coś zrobić”, na ten przykład - publicznie się wypowiedzieć. Prof. Romanowski raczył był stwierdzić wówczas, ni mniej, ni więcej, iż „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”, czym dał wyraz mentalności charakterystycznej dla wczesnośredniowiecznych „państw związków osobowych”. Całość tekstu „przedrukowuję” w Post Scriptum 2. Odnoszę dziwne wrażenie, że nie stracił na aktualności. Podobny rys mentalny cechuje wciąż przedstawicieli szeroko rozumianego „Salonu”.

Początki.

Najpierw chciałem założyć bloga na Salonie 24, który od pewnego czasu czytywałem, ale czy to z powodu technicznych perturbacji portalu, czy też raczej mojej informatycznej indolencji, za cholerę nie mogłem dojść jak tam publikuje się notki. Zacząłem więc sprawdzać inne „prawoskrętne” blogowiska i tak jakoś – od linku do linku - trafiłem na „Niepoprawnych”. Swój tekst wkleiłem w charakterze komentarza do czyjegoś wpisu (przepraszam, nie pamiętam już czyjego) i wtedy zostałem zauważony przez Gawriona, który z miejsca zaproponował mi rangę blogera. Był to najszczęśliwszy zbieg okoliczności, jaki mógł się przytrafić.

Początki były trudne. Nie miałem bladego pojęcia o technikaliach (zresztą, do tej pory jest to moja pięta achillesowa). Nie wiedziałem jak formatować teksty, jak wklejać ilustracje, jak korzystać z edytora, jak publikować, o co chodzi z tagowaniem… słowem – ciemna masa. W efekcie, często – gęsto „rozwalałem” stronę główną, zaś produkty finalne bywały dalekie od moich zamierzeń.

Podziękowania.

Na szczęście, czuwała Administracja, która z anielską cierpliwością poprawiała moje ignoranckie wyczyny, wklejając ilustracje, formatując teksty (bez ingerencji w treść), oraz – promując moją pisaninę na Stronie Głównej. Wszystkim chciałbym złożyć serdeczne podziękowania i głębokie ukłony – po staropolsku, w pas. (Nie wymieniam z „nicków”, by kogoś przypadkiem nie pominąć – zainteresowani wiedzą). Obecnie, „Niepoprawni” są dla mnie niezastąpioną przestrzenią wymiany myśli, poglądów, opinii (często ostrej wymiany… ;)), ale pozbawionej internetowej zmory – trollingu. Za stworzenie tej przestrzeni – serdeczne dzięki.

Podziękowania chciałbym złożyć także współblogerom – zarówno tym, którzy komplementowali moje teksty, jak i polemistom. Polemiki bywają bowiem inspirujące – gdyby nie spór z Krzysztofem J. Wojtasem, pewnie nigdy nie napisałbym cyklu o Antycywilizacji Postępu. Inspirujące były też teksty innych Autorów (np. pozwalałem sobie na swoiste kontynuacje wpisów Łażącego Łazarza, czy Chłodnego Żółwia). Z kolei „doszkalające” wpisy Wójcickiego otworzyły mi oczy na wiele aspektów Internetu. A jeszcze Panie - Katarzyna, Kryska, poetycka Akiko… Dobra, kończę z „nickowaniem”, bo nie wymienieni się obrażą…;).

Niezapomnianym przeżyciem był dla mnie tegoroczny zlot „Niepoprawnych”, gdzie miałem możliwość poznać osobiście ludzi znanych mi do tej pory jedynie „wirtualnie”. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej.

Zgrzeszyłbym, gdybym zapomniał w tej notce o Marku D. i projekcie blogerskiego radia (Niepoprawne Radio.pl), która to inicjatywa wykluła się właśnie w tym gronie i gdzie po dziś dzień odczytuję swe teksty. Uważałem i uważam nadal, że portal i radio to nawzajem uzupełniające się inicjatywy. W jedności siła.

Chwila wynurzeń.

Czy blogowanie stało się jakąś cezurą w moim życiu? Po części tak. Po pierwsze, poczułem, że nie jestem jedynym oszołomem w stadzie lemingów. Po drugie, blogowanie wymusza pewną regularność nie pozwalającą zardzewieć pióru i zwojom mózgowym. Wyrywa z intelektualnego marazmu. Jest batem na własne, umysłowe lenistwo. Po trzecie, blogosfera ma szansę stać się siłą opiniotwórczą, odkłamującą polityczno – medialną rzeczywistość. Dokładam do tego zbożnego dzieła, w miarę możności, skromną cegiełkę. Po czwarte wreszcie – przebywanie w gronie zacnych osób, mówiąc językiem biskupim - „ubogaca”. Jest wartością samą w sobie.

Zakończenie.


Podsumowując, na dzień dzisiejszy, opublikowałem 108 notek (nie licząc obecnej) – od „poważnych” analiz po satyrę, co daje średnio 1 notkę na 3 dni. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać to tempo (a czasem się nie chce, oj nie chce…).

No, to już kończę te przydługie celebracje. Tuszę, iż „przebloguję” również kolejny rok, i że nie zbraknie mi po temu ni sił, ni ochoty… ;)

Z serdeczną dedykacją dla wszystkich „Niepoprawnych”.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

P.S. 1. Wpis ten dedykuję również Budyniowi na okoliczność pisanego przezeń doktoratu o polskiej blogosferze. A nuż, do czegoś się przyda. Powodzenia!

PS. 2.
A oto mój ubiegłoroczny tekst, od którego się zaczęło:

www.niepoprawni.pl/blog/287/patriotyzm-wczesnego-sredniowiecza

Patriotyzm wczesnego średniowiecza.

We wczesnych wiekach średnich, gdy granice praktycznie nie istniały, lub były co najmniej bardzo płynne - ba, gdy nie było jeszcze państw we współczesnym rozumieniu tego pojęcia, funkcjonowało coś, co część współczesnych historyków określa mianem „państwa związków osobowych”.

Był zatem władca i ludzie uznający jego zwierzchnictwo – władztwo sięgało tam, gdzie żyli poddani akceptujący danego suwerena. Twór ów wywodził się ze struktur plemiennych, lecz szedł o krok dalej – wspólny język, kultura, tradycja, a już najmniej terytorium, pełniły jedynie funkcje dopełniające w stosunku do wierności wobec, powiedzmy, „proto – monarchy”. Czyli – już nie plemię, ale jeszcze nie naród i państwo – ot, coś pomiędzy.

Dlaczego o tym truję? Otóż, okazuje się, że mentalność charakterystyczna dla wspomnianego okresu w europejskiej historii rozkwita bujnie wśród naszych opiniotwórczych „elit”, czemu dał ostatnio wyraz na łamach, a jakże, „Wyborczej” prof. Andrzej Romanowski w artykule „Nie lubię 11 Listopada”. W tekście tym wprawdzie o wspomnianej dacie jest stosunkowo niewiele, za to bardzo dużo o prezydencie Kaczyńskim, którego pan profesor najwyraźniej nie lubi. Daje więc wyraz zniesmaczeniu faktem, że prezydent z okazji święta objeżdża Polskę, podkpiwa z uproszczonej wersji historii, która jakoby przy okazji objazdu jest prezentowana, lansując zaś tezę o analogicznych początkach II i III Rzeczypospolitej i przyjmując ją z miejsca za pewnik, gładko wybiela Jaruzelskiego, Mazowieckiego i III RP odmawiając przy okazji prezydentowi – krytykowi III RP - prawa do obchodzenia rocznicy odzyskania niepodległości (!). Całość wieńczy spiżowe zdanie: „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”.

Trudno o przykład gorszego popaprania.

Otóż, wg Pana Profesora święta państwowe powinno się obchodzić w zależności od tego, czy głową państwa jest polityk miły naszemu sercu, czy też nie. Jest to sposób myślenia żywcem wyjęty ze wspomnianego na wstępie państwa związków osobowych, gdzie nadrzędnym kryterium „patriotyzmu” była lojalność wobec władcy (rozumianego jako swoisty „nośnik państwowości”). Furda wspólna historia, tradycja, język, kultura, odzyskane po latach walk i starań terytorium – nie ten prezydent! Będzie inny, to łaskawie uznam Święto Niepodległości za swoje. Całą argumentację p. Romanowskiego można streścić w jednym zdaniu – nie obchodzę, bo mi się prezydent nie podoba. Autorowi najwyraźniej nie mieści się w głowie, że Jedenasty Listopada pozostaje Jedenastym Listopada niezależnie od tego, czy na czele państwa stoi gensek, Wałek, discopolowy moczymorda, Kaczor, czy pan Piekłasiewicz z Psiej Wólki. Ot, umysł nie osiągnął dostatecznego poziomu wyrafinowania – z plemienia wprawdzie wyszedł, lecz do koncepcji Państwa z narodem jako suwerenem jeszcze nie doszedł. Pomyślmy chwilę – czy komukolwiek z Was przyszłoby do głowy wypiąć się na Rocznicę, nawet gdyby najwyższy urząd zajął, dajmy na to, osobnik znany jako Chyży Rój?

Kończąc, pragnąłbym wyrazić nadzieję, że pan Romanowski pozostanie przynajmniej konsekwentny w swoich poglądach – skoro za obecnej kadencji prezydenckiej Święto Niepodległości mu nie leży, to jak rozumiem, w najbliższy wtorek zrezygnuje z dnia wolnego i stawi się w pracy …

Gadający Grzyb

poniedziałek, 9 listopada 2009

Talibowie laicyzmu.


Irracjonalni racjonaliści w natarciu.

Po tekście „Irracjonalni racjonaliści”, opisującym reakcję Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów na domniemany cud w Sokółce, spotkałem się z zarzutami, że na takie błahostki szkoda pióra. Szczerze mówiąc, sam się zastanawiałem, czy nie demonizuję zjawiska na zasadzie „z igły widły”. Jednak, nie. Na stronach „Rzepy” znalazłem tekst Marka Magierowskiego p.t. „Plan wojny z Bogiem”, który pokazuje jak radzą sobie włoscy odpowiednicy naszych racjonalistycznych „braci w rozumie”.

I. „Racjonalizm” po włosku.


Od razu powiem, iż włoski Związek Ateistów, Agnostyków i Racjonalistów (UAAR) znajduje się obecnie na o wiele bardziej zaawansowanym poziomie, niż raczkujący i dopiero próbujący rozpychać się na publicznej niwie łokciami, nasi „racjonaliści”. Obie organizacje jednak łączy gigantyczny tupet. Oto co ciekawsze postulaty oraz inicjatywy UAAR (za „Rzepą” i portalem „Racjonalista.pl”):

- co roku, w lutym organizują Tydzień Antykonkordatowy („debaty i seminaria na temat świeckości państwa, feminizmu, wolności seksualnej”);

- przyznaje własną nagrodę na festiwalu filmowym w Wenecji, tzw. Premio Brian – za „dzieło filmowe wspierające wartości laickie, prawa człowieka, swobodę wyznania etc”;

- rok temu Związek przeprowadził akcję nawołującą Włochów do apostazji i zamieścił na swej stronie instrukcję, jak wystąpić z Kościoła Katolickiego;

Powyższe działania są jeszcze w miarę niewinne i mieszczą się w ramach prawa do głoszenia swych poglądów. Ale waleczni Włosi na tym nie poprzestają. Dalsze źródła racjonalistycznych cierpień, to bowiem, m.in.:

- uczestnictwo duchownych katolickich w uroczystościach państwowych („We Włoszech obowiązuje dekret premiera z 14 kwietnia 2006 r., wedle którego jesteśmy zmuszeni do oglądania hierarchów kościelnych na honorowych miejscach, siedzących przed obiektywami fotoreporterów i kamer telewizyjnych”.);

- przekaźniki katolickiego Radia Maria (tak! We Włoszech też jest takie radio!), emitujące szkodliwe ponoć fale elektromagnetyczne, nazywane „elektrosmogiem”. Jak mniemam, fale świeckich rozgłośni nie szkodzą…

- kalendarz świąt (większość świąt państwowych powiązana jest ze świętami religijnymi);

- krzyże i kapliczki w górach („Ktoś, kto nie jest katolikiem, ale kocha góry, przeżywa prawdziwe katusze”). Krzyże i kapliczki bowiem są „często o ogromnych rozmiarach i widoczne już z odległości kilku kilometrów”.

- inscenizacje scen biblijnych we włoskiej telewizji publicznej;

- odgłosy kościelnych dzwonów, określane przez racjonalistów mianem „zanieczyszczeń akustycznych”. Ciekawe, co np. ze „świeckimi” odgłosami plenerowych koncertów rockowych…

Krótko mówiąc, racjonalistom przeszkadza każda forma obecności religii w przestrzeni publicznej. Walka z krzyżami w szkołach, to zaledwie początek. Do tego, oczywiście, dochodzi tradycyjny lewacki zestaw ideologiczno – światopoglądowy: aborcja, ułatwienia rozwodów, małżeństwa homoseksualne, eutanazja itd.

Jak widać, Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, składając do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie w sprawie ew. cudu w Sokółce korzystało ze sprawdzonych wzorców…

II. Laiccy talibowie.

Na powyższych przykładach widać jak na dłoni, iż „racjonalistom” ani w głowach dążenie do jakiegokolwiek światopoglądowego równouprawnienia. Tolerancję mają w dokładnie takim samym poważaniu, jak bolszewicy dobro chłopa i robotnika. Racjonaliści pragną po prostu laickiego zamordyzmu i całkowitego wyrugowania chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej. Marzą o świecie w którym to oni pełnili by niepodzielnie rząd dusz i umysłów. Skrajna ciasnota i dogmatyzm poglądów w pełni predestynują opisywanych „racjonalnych agnostyków” do roli świeckich talibów.

Wracając na chwilę do casusu Sokółki. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, że Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów nie kieruje się chęcią ustalenia prawdy materialnej i zobiektywizowanymi przesłankami, a jeno patologiczną, sekciarską nienawiścią do Kościoła, połączoną z małpią złośliwością, to opisywane wyżej postulaty ich włoskich „kolegów po fachu” stanowią, per analogiam, znakomity dowód rzeczywistych intencji i celów.

Wojujący ateiści będą starali się powtórzyć drogę organizacji gejowskich (pisałem o tym w poprzednim tekście, zwraca też na to uwagę Magierowski). Dlatego należy zawczasu bić na alarm i ostrzegać. To co dziś może nam się wydawać marginalnym kuriozum postulowanym przez grupkę krzykliwych fanatyków, jutro może się stać obowiązującym prawem, rugującym cywilizacyjne podglebie z publicznej przestrzeni. Bojownicy Antycywilizacji Postępu są bardzo biegli w przekuwaniu swych intelektualnych dewiacji na literę prawa stanowionego, które następnie narzucane jest ogółowi pod płaszczykiem demokratycznych procedur. Postępowy zamordyzm, mimo iż ubrany w pięknie brzmiące hasełka, wcale nie musi być, co do swej istoty, bardziej „aksamitny”, czy wyrozumiały, niż muzułmańskie tyranie. Świeccy talibowie mają bowiem to do siebie, iż swe laickie dogmaty traktują równie serio, co ich muzułmańscy odpowiednicy i są im równie fanatycznie oddani. W imię wyznawanej ideologii prowadzą permanentny, antykatolicki jihad.

Zakończenie.

Ostatniej niedzieli, 8 listopada, obchodziliśmy Dzień Solidarności z Kościołem Prześladowanym. 150 – 170 tys. ludzi ginie co roku za wiarę chrześcijańską. Ok. 200 mln. chrześcijan cierpi prześladowania, zaś 350 milionów doświadcza różnych form dyskryminacji. Jeżeli będziemy poczynania takich grupek, jak omawiani tu racjonaliści zbywać beztroskim wzruszeniem ramion, ani się obejrzymy, jak dołączymy do owych milionów. I to wraz z całą, niegdyś chrześcijańską, Europą.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Linki:

www.niepoprawni.pl/blog/287/irracjonalni-racjonalisci

www.rp.pl/artykul/388878_Plan_wojny__z_Bogiem.html

www.racjonalista.pl/kk.php/s,5039

piątek, 6 listopada 2009

Nie kijem go, to pałką.


Biurofaszyści pochylają się nad internetem…

Inwencja Ministerstwa Kultury w regulowaniu internetu zdaje się być niewyczerpana. Nie tak dawno, przygotowywana nowelizacja prawa prasowego zakładała obowiązek rejestracji wszystkich, również prywatnych, stron internetowych. Sprawa się rypła m.in. ze względu na absurdalność, nieprecyzyjność i ogólną bublowatość prawną postulowanych rozwiązań. Ale nic to. Nowy projekt nowelizacji, pozornie wychodzący na przeciw internautom, ma postać kolejnego bubla, m. in. w kwestiach dotyczących blogosfery.

Prasa, nie-prasa?

Na początek trzy kwestie: prasa, nie-prasa, redakcja (cytaty z projektu ustawy za prawo.vagla.pl/ . Całość w PDF www.mkidn.gov.pl/docs/prawo_prasowe-010609.pdf ).

Co jest prasą?

„1) prasa oznacza publikacje periodyczne, które nie tworzą zamkniętej, jednorodnej całości, ukazujące się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą, a w szczególności: dzienniki, czasopisma, serwisy agencyjne, biuletyny, programy radiowe i telewizyjne; prasą są także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, o ile upowszechniają publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania.”,

Co zatem nie jest prasą?

„3. Za prasę nie uważa się przekazów niepodlegających procesom przygotowywania redakcyjnego w rozumieniu ust. 2 pkt 8, w szczególności: blogów, korespondencji elektronicznej, serwisów społecznościowych służących do wymiany treści tworzonej przez użytkowników, przekazów prywatnych użytkowników w celu udostępnienia lub wymiany informacji w ramach wspólnoty zainteresowań, stron internetowych prywatnych użytkowników.”;

A co jest redakcją?

„8) redakcją jest jednostka, w której organizowany jest proces przygotowywania materiałów do publikacji w prasie, w tym zbieranie, ocenianie i opracowywanie materiałów.”,


Pomieszanie z poplątaniem..

Niby wszystko jest w porządku, blogosfera w myśl ustawy nie będzie podlegała rygorom prawa prasowego, w tym obowiązkowi rejestracji, ale…

Wątpliwości instytucjonalne.

No właśnie – i tu następuje lista wątpliwości:

1) Po pierwsze - nie ma definicji ustawowej bloga, czy serwisu społecznościowego. Czy portale zrzeszające blogerów, typu Niepoprawni.pl, Salon24 i wiele innych, są blogami, „serwisami społecznościowymi służącymi do wymiany treści tworzonej przez użytkowników”, czy jeszcze czymś innym?

2)
Czy można stwierdzić, iż wzmiankowane portale rozpowszechniają przekazy „niepodlegające procesom przygotowywania redakcyjnego w rozumieniu ust. 2 pkt 8,”, skoro każdy z nich prowadzi jakąś politykę redakcyjną np. umieszczając niektóre teksty na stronie głównej, bądź w tzw. „czołówkach”, albo zamieszczając u siebie blogi zewnętrznych autorów?

3) Czy administracja portali jest, czy nie jest „redakcją w której organizowany jest proces przygotowywania materiałów do publikacji w prasie, w tym zbieranie, ocenianie i opracowywanie materiałów.”? Przecież redakcja ocenia materiały blogerów (choćby co do selekcji na „czołówki”), wkleja ilustracje, czasami poddaje teksty formatowaniu… (tak było w początkach mojego blogowania, za co jestem redakcji „Niepoprawnych” głęboko wdzięczny).

4) Co z inicjatywami typu Niepoprawne Radio.pl, które jak raz pasuje do definicji mówiącej, iż „prasą są także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, o ile upowszechniają publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania”. To samo tyczy się np. „Polis” FYM-a.

5) Czy to wszystko oznacza, że prawu prasowemu nie będą podlegały jedynie „indywidualne” blogi na portalach typu blogspot?

Dowolność interpretacyjna jeży włosy w nozdrzach…

Wątpliwości indywidualne.


Poza tym, nawet jeśli przyjąć, iż blogosfera zostanie wyłączona spod władzy prawa prasowego, implikuje to kolejne konsekwencje, zasygnalizowane m.in. w „Rzepie” (link poniżej). Otóż:

1) Bloger nie będzie się mógł powołać na tajemnicę dziennikarską, by chronić informatora.

2)
Powstaje też pytanie, czy będzie mógł np. korzystać w swej twórczości z tzw. „dozwolonego użytku”, zamieszczając cytaty z prasy i innych mediów.

Ad.1)
Pierwsza wątpliwość dotyczy (na razie) wąskiej grupy blogerów. No bo, ilu ma „dojścia” porównywalne z dziennikarzami śledczymi? Niemniej, patrząc długofalowo, może stanowić istotny hamulec w rozwoju blogosfery.

Ad.2) Druga wątpliwość ma istotne znaczenie w kontekście wolności słowa tu i teraz, bowiem znacząca część politycznej blogosfery polega na, powiedzmy, „redefiniowaniu” komunikatów docierających do odbiorcy za pomocą głównonurtowych mediodajni.

Obywatelska kontrola nad „czwartą władzą” – garść refleksji.

Więc co, mógłby ktoś zapytać, wy, blogerzy, chcecie mieć dziennikarskie przywileje, bez podlegania rygorom, jakie muszą spełniać „oficjalne” media? I do tego swobodnie korzystać z dorobku „etatowych” dziennikarzy?

Ano, właśnie tak – podobnie jak do tego typu „przywilejów” powinien mieć prawo każdy obywatel. Porzucając eufemizmy, blogerzy często odkłamują zmanipulowany przekaz medialny, destylując z bełkotu fakty i poddając je interpretacji zgoła innej, niż ta która w zamyśle medialnych bonzów miała zagnieździć się w zwojach mózgowych mediotrawców.

Jak pełnić tę demaskatorską funkcję bez sięgania do cytatów? Ograniczenie „dozwolonego użytku” utrudni patrzenie na ręce zarówno rządzącym (a gdy rządzący są „słuszni”, to większość mediów się do „misji” nie kwapi), jak i dziennikarzom, których obiektywizm jest nierzadko bardzo podejrzanej próby, niektórzy zaś wprost deklarują, iż czują się bardziej funkcjonariuszami na polityczno – ideowym froncie, niż dostarczycielami informacji.

Obecnie mamy do czynienia z chorą sytuacją pozwalającą pod różnymi pretekstami zatajać dostęp do informacji publicznej (np. urzędy uwielbiają zasłaniać się ochroną danych osobowych). Dopóki wspomniany stan ma miejsce, dopóty będzie istniała potrzeba sięgania do dorobku tych, którzy dzięki instytucjonalno – prawnemu wsparciu (legitymacja dziennikarska plus praca we wpływowym medium), docierają do informacji… a następnie poddają je specyficznej obróbce, w wyniku której do odbiorcy trafia pulpa ulepiona pod gusta i zapotrzebowania współczesnych „zawodowych macherów od losu, specjalistów od śpiewu i mas”.

Bloger zaś sięga po tę pulpę, rozgrzebuje, konfrontuje… i w efekcie, często – gęsto okazuje się, iż dziennikarz łgał jak bura suka, bowiem z faktów wynika coś zupełnie innego.

Blogosfera ma wszelkie dane po temu by, mówiąc górnolotnie, stać się elementem społecznej kontroli nad „czwartą władzą”. Społeczna kontrola jest tym bardziej potrzebna, iż owa władza nie jest umocowana konstytucyjnie. Kłamliwego redaktora nie można postawić przed Trybunałem Stanu – co najwyżej pozwać cywilnie, gdy kogoś fałszywie obsobaczy.

A kto dopilnuje blogerów? Proste – inni blogerzy, którzy, nierzadko nie przebierając w słowach, z lubością wypominają sobie nawzajem potknięcia, niekonsekwencje, mielizny intelektualne itd. Tak właśnie powinno być. Wolny rynek faktów, interpretacji, idei (i ambicji…). Wiecznie gorący tygiel.

A zatem: biurofaszyści – ręce precz od internetu!

Zakończenie.

Na zakończenie ogólna uwaga co do projektu nowelizacji. Wyraźnie widać, iż nasi ustawodawcy wzięli się za regulację czegoś, o czym nie mają pojęcia. Dla nich „prasopodobny” internet to elektroniczne mutacje „tradycyjnych” mediów, tudzież wielkie biznesowe "onetoidalne" przedsięwzięcia. Skala rzeczywistości, którą uparli się regulować, przerosła ich kompetencje i wyobraźnię.

Sam już nie wiem, głupota czy zła wola?

Gadający Grzyb

P.S. To coś, co zamieściłem w charakterze ilustracji, to nie jest moja żałosna twórczość, tylko oficjalne logo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Kto i ile wziął za ten „projekt”? www.mk.gov.pl/dziennikarze/logo_ministerstwa.html

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

www.mkidn.gov.pl/docs/prawo_prasowe-010609.pdf

prawo.vagla.pl/node/8731

prawo.vagla.pl/node/8715

www.rp.pl/artykul/4,387697_Bloger_nie_zasloni_sie_tajemnica_dziennikarska.html

środa, 4 listopada 2009

Irracjonalni racjonaliści.


Na marginesie cudu w Sokółce (wypisy z Antycywilizacji Postępu – odc.2).

Mało kto zauważył, iż na marginesie sprawy domniemanego cudu eucharystycznego w Sokółce objawiła się grupka „osobistych nieprzyjaciół Pana Boga”, działająca w ramach organizacji o dumnej nazwie Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów. Słyszeliście może o nich wcześniej? Ja też nie.

Dan Brown się chowa.

Ale do rzeczy. Otóż PSR wychodząc z założenia, iż cud był mistyfikacją, złożyło do prokuratury rejonowej w Sokółce zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 262 par. 1 KK, czyli zbezczeszczenia ludzkich zwłok. No bo jak inaczej, na zdrowy rozum, mógł dostać się do komunikantu fragment ludzkiego mięśnia sercowego?

Doprawdy, wizja proboszcza z Sokółki grasującego z nożem po cmentarzu w poszukiwaniu świeżych zwłok, z których można by wykroić fragment serca to horror, przy którym chowają się wszelkie antykatolickie fantazje Dana Browna…

Ale to jeszcze nie koniec. W tym samym zawiadomieniu Prezes stowarzyszenia, pani dr Małgorzata Leśniak insynuuje możliwość dokonania zabójstwa! Nie mogę się oprzeć i zacytuję odpowiedni fragment:

„Mając na względzie powyżej przedstawione fakty, domagamy się odpowiedzi na pytanie, czy Prokuratura podjęła kroki zmierzające do ujawnienia tożsamości człowieka, którego szczątki ponoć odnaleziono. Jako że infinitezymalnie mało prawdopodobnym się wydaje, iż wspomniane fragmenty mięśnia sercowego należą do żydowskiego proroka ukrzyżowanego dwa tysiące lat temu, możliwym jest, że należą do osoby żyjącej do niedawna. Istnieje zatem podejrzenie, że osoba ta zmarła z przyczyn nienaturalnych. Póki nie dojdzie do ustalenia jej tożsamości, nie będzie można z całą pewnością stwierdzić, że nie doszło do zabójstwa. Co zatem zrobiła Prokuratura celem ustalenia, czy właściciel znalezionych w hostii tkanek umarł śmiercią naturalną i nie doszło do popełnienia przestępstwa wskazanego w art. 148 §1 Kodeksu Karnego?”


Jak rany. Już wyobrażam sobie ponure katakumby sokółkowskiego kościoła, do których proboszcz zwabia jakiegoś nieszczęśnika i rozpłatawszy mu klatkę piersiową, wyrywa obyczajem azteckich kapłanów bijące jeszcze serce (analiza mówi o tkance mięśnia sercowego w stanie agonalnym), by jego mikroskopijny kawałek wraz z porcją krwi podrzucić do naczynia z hostią… Dobre, co?

Ale i to jeszcze nie koniec! Nasi płomienni racjonaliści rozpędzają się coraz bardziej i jadą po całości, alarmując o możliwym… zagrożeniu epidemiologicznym! Sugerują mianowicie, iż tkanka mogła zostać wykradziona z prosektorium lub kostnicy. Ach, już widzę oczyma wyobraźni księdza Gniedziejkę, który z błogosławieństwem abp. Ozorkowskiego stawia flachę cieciowi i ze skalpelem w katofaszystowskich zębach włamuje się do któregoś z powyższych przybytków. Po plecach przebiegają dreszcze zgrozy.

Zresztą, racjonaliści nie wykluczają wersji łagodniejszej – że fragment mięśnia mógł być pochodzenia zwierzęcego. Przy takiej interpretacji, oskarżony ksiądz jest zaledwie amatorskim rakarzem…

Co do mnie, zawsze wiedziałem, że te klechy pragną urządzić światu apokalipsę, rozsiewając choróbska podobne do tych, jak wymienione w zawiadomieniu BSE, ptasia grypa, tudzież wirus AH1N1. Do tej pory cały świat zachodził w głowę, skąd się owe paskudztwa wzięły, posuwając się niekiedy do obwiniania Bogu ducha winnych służb specjalnych różnych krajów, a tu wyjaśnienie jest proste jak w pysk strzelił: to wszystko robota Kościoła Katolickiego i Watykanu!

Dlaczego Kościół miałby coś takiego robić? Hm, wszak nie od dziś wiadomo, iż instytucja ta jest wrogiem całej postępowej ludzkości i nie cofnie się przed żadną potwornością, by szerzyć swe antyhumanitarne zabobony.

Przyznacie Państwo, że przy takich spiskowych teoriach, wysiada nawet osławiony „Kod Leonarda da Vinci”. Dan Brown – na korepetycje do PSR!

Świecki irracjonalizm.

Dlaczego w ogóle zaprzątam uwagę Czytelników marginalną w sumie organizacyjką i jej nekrofilno - antykatolickimi fobiami? Ano, dlatego, że podobne forpoczty Antycywilizacji Postępu będą stopniowo rosły w siłę i w miarę poszerzania wpływów za jakiś czas zechcą nam swój irracjonalny, oparty na nienawiści do religii (ze szczególnym uwzględnieniem Kościoła Katolickiego) światopogląd narzucić metodami prawno – administracyjnymi. Droga jaką przebyły organizacje gejowskie - od marginesu do mainstreamu - jest tu wymownym przykładem. Zresztą, niedawno, 10.X b.r. odbył się w Krakowie „Marsz Ateistów i Agnostyków”, którego współorganizatorem obok stowarzyszenia Młodzi Wolnomyśliciele, było właśnie PSR. Schemat działania jakby znajomy, nieprawdaż?

Opisywane tu kuriozum jest również znakomitym przykładem, jak pod maską racjonalizmu, świeckiego humanizmu, tolerancji itp. można dawać upust patologicznej wrogości do łacińskiej cywilizacji i jej duchowego, chrześcijańskiego podglebia. Przecież nikt o zdrowych zmysłach, czytając wypichcone „zawiadomienie o przestępstwie” nie może mieć wątpliwości, iż mamy do czynienia z wykwitem chorych obsesjonatów o umysłach odębiałych od cyklicznych nocnych koszmarów, w których zbroczony krwią proboszcz Gniedziejko pozbawia swą ofiarę mięśnia sercowego.

Osobiście nie czuję się kompetentny, by rozstrzygać o autentyczności cudu – zdaję się tu na Kościół i powołane przez niego instytucje, które tego typu przypadki analizują bardzo wnikliwie. Za to „racjonaliści”, i owszem - czują się kompetentni. Oni w i e d z ą, że cudu być nie mogło. Czemu być nie mogło? Ano temu, iż kłóciłoby się to z apriorycznie przyjętym przez nich światopoglądem. Krótko mówiąc, o ile Kościół bada dany przypadek przed ogłoszeniem werdyktu, o tyle „racjonaliści” werdykt zakładają z góry, na mocy swej wiary, którą dla nich jest ateizm i której z fanatycznym oddaniem służą. Są zatem bardziej irracjonalni od religii, z którą uparli się wojować.

Na zakończenie ciśnie się pod pióro trawestacja starego bon - motu: to zadziwiające, jak wiele energii PSR poświęca zwalczaniu Tego, który wg nich nie istnieje.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

psr.racjonalista.pl/kk.php/s,6832/q,Doniesienie.do.prokuratury.w.zwiazku.z.tzw.cudem.w.Sokolce

psr.racjonalista.pl/kk.php/s,6907

pl.wikipedia.org/wiki/Polskie_Stowarzyszenie_Racjonalist%C3%B3w

psr.racjonalista.pl/

www.rp.pl/artykul/383130.html

www.rp.pl/artykul/383371.html

Moje teksty "cywilizacyjne":

niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu

niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-2

niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-3

www.niepoprawni.pl/blog/287/kindersztuba-vs-antypedagogika-postepu

www.niepoprawni.pl/blog/287/mala-analiza-ideologii-tolerancjonizmu

www.niepoprawni.pl/blog/287/geje-kontra-homoseksualisci

niepoprawni.pl/blog/287/wypisy-z-antycywilizacji-postepu-ap-odc-1