wtorek, 28 września 2010

„Niewidzialna ręka” i dopalacze.


Prosty sposób na walkę z dopalaczami, który nigdy nie zostanie wcielony w życie.

I. Niemożność w "szarej sieci".

Od czasu do czasu, obserwując dziwną niemożność państwa w sprawach pozornie błahych, a które mogłyby wiele zmienić na lepsze, postronny obserwator może dostrzec ów zdemonizowany „układ” czyli zybertowiczowską samoregulującą się „szarą sieć” powiązań stojących na drodze przekształcenia się Polski z postkomunistyczno-mafijnej „kartoflanej republiki” w cywilizowane państwo prawa. Ową „sieć”, którą na własny użytek nazywam „niewidzialną ręką” dostrzec można nie tyle po działaniach, ile po braku tychże.

Tak dzieje się np z zapisem o obowiązku przechowywania przez stacje benzynowe próbek paliwa z każdej dostawy, co walnie przyczyniłoby się do ukrócenia mafii paliwowej. Obowiązek taki od dawna istnieje w Europie Zachodniej, w Polsce natomiast jest nie do przeforsowania - każdorazowo znika gdzieś w toku prac legislacyjnych nie wiedzieć przez kogo i na jakim etapie usunięty. Zresztą, jak się dowiedzieliśmy, problem nie istnieje, bowiem za rządów PO oznajmiono nam, że żadnej mafii paliwowej nie ma, wszystkie doniesienia o gigantycznych stratach budżetu państwa to bredzenie „pisowskich” maniaków, samo śledztwo zaś szczęśliwie umorzono.

II. „Dziwna wojna”.


Podobnie, jak z mafią paliwową (której nie ma), tak i z działającymi legalnie sprzedawcami prochów władze każdego szczebla prowadzą swoistą „dziwną wojnę”. Generalnie, metody sprowadzają się do „gonienia króliczka”, ale tak by przypadkiem owego „króliczka” pędzącego w swym króliczym porsche przypadkiem nie złapać. Medialne kampanie typu „tylko słabi gracze biorą dopalacze” można od razu skwitować śmiechem i wyrzucić do kosza, jak setki temu podobnych przedsięwzięć, które niczego nie załatwiają poza podniesieniem samopoczucia różnych aktywistów, że „cóś” się zrobiło „w temacie”, wyrzucając w błoto kupę forsy.

Podobnie rzecz się ma z okresowymi „nagonkami” na „dopalaczowe” sklepy w wykonaniu rozlicznych urzędów i organów kontrolnych, od nadzoru budowlanego przez Sanepid po skarbówkę i diabli wiedzą kogo jeszcze. Przypomnę, że tego typu organy skądinąd potrafią skutecznie doprowadzić do bankructwa niejednego przedsiębiorcę, jeśli taki naiwniak uwierzył w mit „wolności gospodarczej” i wszedł w drogę odpowiednio wpływowym sitwom, nie racząc się podziałkować z kim trzeba. Biznesu z dopalaczami ten mechanizm wykańczania w majestacie prawa jakoś dziwnie się nie ima.

I wreszcie, syzyfowa praca ustawodawcza polegająca na jałowym dopisywaniu do listy zakazanych substancji coraz to nowych pozycji, w miejsce których producenci legalnych prochów dusząc się zapewne od tłumionego rechotu wprowadzają natychmiast nowe.

A skoro już jesteśmy przy ustawodawstwie, to najwyższa pora na mój tyleż prosty, co genialny przepis na, z przeproszeniem, udupienie, dopalaczowych trucicieli.

III. Mój „nierealny” pomysł.

Skoro, jak twierdzą producenci i dystrybutorzy, „dopalacze” są „materiałami kolekcjonerskimi”, „nie przeznaczonymi do spożycia”, należy wprowadzić zapis o obowiązku zatruwania tych produktów; skażania ich jakąś silnie toksyczną substancją na takiej samej zasadzie, jak skażeniu poddaje się alkohol techniczny. Chcecie handlować „niespożywczymi” „materiałami kolekcjonerskimi”? Proszę bardzo – po skażeniu i opatrzeniu opakowania trupią główką z piszczelami. Ciekawe, ilu wówczas znajdzie się chętnych „kolekcjonerów”.

Czy tak trudno uchwalić taki przepis? Hm, widać trudno. Nie wierzę, żeby nikt nie wpadł wcześniej na podobny pomysł, skoro wpadłem na niego ja, oglądając jednym okiem „Wiadomości” w których podano informację o kolejnej ofierze „materiałów kolekcjonerskich” (samobójstwo po tygodniu „kolekcjonowania” we własnym organizmie).

Dlaczego postulowanego powyżej rozwiązania nie wprowadzono, nic nie słychać o takich planach, co więcej – sądzę, że nigdy nie zostanie wprowadzone w życie? Ano, z tych samych przyczyn, dla których nie można od lat przeforsować przepisów o obowiązku przechowywania próbek paliwa na stacjach benzynowych. Nastąpią „obiektywne trudności”, „niemożność” precyzyjnego przełożenia na język prawa stanowionego i wysyp kontrargumentów wskazujących na „nierealność” podobnych pomysłów.

Czyjaś „niewidzialna ręka” już się o to postara.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

sobota, 25 września 2010

Marek P. na własne życzenie.


Lustracyjne zaniechanie pcha polski Kościół ku przepaści.

I. Pełnomocnik z Wydziału IV.

Niedawna chryja związana z postawieniem zarzutów byłemu esbekowi, Markowi Piotrowskiemu (obecnie – Markowi P.), który reprezentował przed kościelno – rządową Komisją Majątkową przy MSWiA parafie i zgromadzenia zakonne to smutna konsekwencja braku woli do przeprowadzenia przez Kościół wewnętrznej lustracji. Przypomnijmy, że przed tą szemraną postacią ostrzegał ksiądz Tadeusz Isakowicz–Zaleski, ale cóż – Zaleski to „lustrator” i zapewne „pisowiec”, więc kto by go tam słuchał... Teraz wszyscy zainteresowani na gwałt się od Marka P. odcinają według schematu - nie znali, jeżeli znali to przelotnie, ktoś polecił bo skuteczny, a już na pewno nikt nie wiedział, że to esbek ze stażem w krakowskim Wydziale IV zajmującym się inwigilacją Kościoła.

Modelowym przykładem mogą być tu wykręty ks. Bronisława Fidelusa, proboszcza Bazyliki Mariackiej w Krakowie – protektora Marka P. i przeciwnika kościelnej lustracji, który wali z tradycyjnych w takich przypadkach wielkokalibrowych dział, że to „zaplanowana akcja” mająca na celu „dyskredytowanie roli Kościoła i jego przedstawicieli". Oświadczenie rzecznika kurii krakowskiej, ks Nęcka w stylu „ja nic nie wiem” dopełnia obrazu żałości.

II. „Wierz choćby i w kozła...”

Żadna z licznych w ostatnich dniach wypowiedzi przedstawicieli Kościoła nie wyjaśnia podstawowej kwestii: jakim cudem Marek P. przez tyle lat kręcił lody na styku Państwo – Kościół, polecany sobie przez kolejne osoby i instytucje? Tłumaczeń, że nikt nie wiedział co o rzeczonym osobniku rozgłaszał ks. Isakowicz–Zaleski nie przyjmuję do wiadomości. Skoro publikacje ks Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego były śledzone przez kościelne czynniki na tyle pilnie, by objąć go restrykcjami, to sprawa jest jasna: musiano wiedzieć, kim jest MarekP.!

Pytanie, w jakim stopniu „biznesowa” kariera esbeckiego delikwenta napędzana była strachem przed ujawnieniem TW wśród prominentnych dziś duchownych, w jakim zaś przez fałszywie pojmowany pragmatyzm, sformułowany onegdaj przez biskupa Andrzeja Zebrzydowskiego „wierz choćby i w kozła, byleś mi dziesięcinę płacił”, dziś mający postać „a bądź sobie i esbekiem, byleś zwrot majątku załatwił”.

Tak czy owak, aferę z Markiem P. Kościół zafundował sobie na własne życzenie.

III. Zapotrzebowanie „Polski jasnej” z warszawskich szynków.


Osobnym zagadnieniem jest, na ile akcja „odpolitycznionego” i wyposażonego w nowe kompetencje CBA jest efektem nie pamiętanego od czasów szczytowej popularności Urbanowego „NIE” wybuchu antyklerykalizmu, którego widomym znakiem była wytaczająca się co noc z warszawskich szynków pod Krzyż Smoleński pijana czereda reprezentantów „Polski jasnej”. Logika polityczna podpowiada, że rząd musi jakoś dopieszczać emocjonalnie tę grupę swojego elektoratu i taka kompromitacyjka związana z finansowymi przekrętami na styku państwo – Kościół doskonale w te emocjonalne potrzeby trafia, fundując przy okazji igrzyska odwracające uwagę od smoleńskiego śledztwa, czy zapaści finansów publicznych. Podatność na manipulację i bezrefleksyjność rzeczonego „targetu” wyborczego jest zresztą taka, że trudności budżetowe państwa pewnie wytłumaczą sobie gładko, że to „klechy” wszystko zachachmęciły. Komentarze pod odnoszącymi się do sprawy artykułami nie pozostawiają złudzeń.

Niezależnie jednak od tego, czy CBA działało tu na zamówienie; czy jest to element antykościelnej kampanii, czy nie, afery by nie było, gdyby Kościół w Polsce zdecydował się na rzetelną, a nie pozorowaną lustrację. Wówczas osoby takie, jak Marek P. nie miałyby czego szukać. Zakonne i parafialne konfiturki pozostawałyby poza zasięgiem.

IV. Timeo Danaos et dona ferentes.

Spoglądam sobie na internetowe doniesienia o sprawie zatrzymania Marka P. Brylują: „Wyborcza”, „TokFM”, Lisowy „Wprost”, „Onet”, „Super Ekspres”, „Newsweek”... Te same środowiska, które lały krokodyle łzy nad każdym zdekonspirowanym kapusiem w sutannie, teraz z wyraźnym smakiem zajadają się podstawionym im pasztetem. Ci sami, wśród których część hierarchów upatrywała sojuszników w walce z „inkwizytorskimi zapędami” lustratorów (dla ochrony „dobrego imienia” i „autorytetu Kościoła” oczywiście...), teraz robią ze sprawy przekrętów w Komisji i esbeka reprezentującego kościelne podmioty przepotężny news.

Parafrazując Wergiliusza: lękajcie się Danajów, nawet gdy składają antylustracyjne dary, broniąc „Filozofa”, „Cappino”, „Delty”, „Greya” i innych. Nie chodzi im o dobro Kościoła, przeciwnie – gdy tylko nadarzy się okazja, uderzą, wykorzystując każdą słabość. W tym przypadku – grzech zaniechania rozliczeń z przeszłością. Nie będzie dawnym antylustracyjnym sojusznikom przeszkadzało, że akcję zrobiło wyklinane do niedawna „pisowskie” CBA; zanurzą się również, gdy będzie trzeba, w tak obmierzłym im skądinąd „esbeckim szambie”.

V. Episkopat jak PZPN.


Swojego czasu opublikowałem notkę „Episkopat jak PZPN”, gdzie nieco prowokacyjnie przyrównałem politykę antylustracyjnego chowania głowy w piasek przez Kościół do PZPN-owskiego ignorowania problemu korupcji. Skutek, jak w przypadku piłkarskim, może być tylko jeden – kompletna utrata wiarygodności. Wierni nie wyskandują zapewne podczas Mszy Św. co sądzą o Episkopacie, ale kryzys będzie postępował, tym bardziej, że Prymasem Polski jest duchowny znany jako kontakt informacyjny „Cappino”, co nie rokuje nadziei na zmianę antyrozliczeniowego nastawienia hierarchii.

Lustracyjne zaniechanie pcha polski Kościół ku przepaści. Śmierdzące petardy, jak ta z Markiem P. będą co jakiś czas wybuchały. A prominentni duchowni po staremu będą powtarzać frazy o „próbie podważenia wizerunku i autorytetu” i innych takich.

Bo Marków P. jest więcej. Wydział IV SB nie wymarł, podobnie jak zwerbowani księża. Czasu jest coraz mniej, ale autorytet Kościoła jeszcze nie zetlał ze szczętem. Jeszcze jest czas, by stanąć w prawdzie i ujawnić te 10% duchownych uwikłanych we współpracę oraz ich esbeckich patronów. Wierni taki gest zrozumieją i docenią. Inaczej, nieufność będzie rosła, aż skończy się tym, czym skończyło się w Irlandii uparte zamiatanie pod dywan przypadków pedofilii.

Kto będzie temu winien? Czekajcie, już wiem – media i „lustratorzy”.

Gadający Grzyb

Ciekawy artykuł o Marku P.: http://www.bibula.com/?p=9280

Poza tym:

http://niepoprawni.pl/blog/287/episkopat-jak-pzpn

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/kontakt-informacyjny-%E2%80%9Ecappino%E2%80%9D

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

środa, 22 września 2010

Perła w koronie Gazpromu.


Status perły w koronie Gazpromu jest jedynym strategicznym celem obecnego rządu.

I. „Bezpieczeństwo energetyczne” a la UE.

Dziw nad dziwy. Jak powszechnie wiadomo, Polska broni się rękami i nogami przed interwencją Komisji Europejskiej, która nie chce dopuścić, by polski odcinek tzw. gazociągu jamalskiego dostał się pod wyłączną kontrolę Rosji, co więcej, jak się zdaje osiągnięcie statusu perły w koronie Gazpromu jest jedynym strategicznym celem obecnego rządu. Twardzi jesteśmy, nie ma co. Żadna Unia nie będzie się mieszać do polsko – rosyjskich negocjacji i ustaleń!

Nieuleczalni frustraci i spiskomaniacy powiadają wprawdzie, że za tą nagłą aktywnością Komisji w kwestii naszego bezpieczeństwa energetycznego stoją Niemcy, które chciałyby coś uszczknąć z gazowego tortu i wejść w przyszłości jako udziałowiec do „jamalu”. W ten sposób, pospołu z Rosją będą współkontrolerem obu nitek tłoczących wschodni gaz. A jeżeli powstanie South Stream? Bez obaw. Znajdzie się tam miejsce również dla Niemiec. Komisja Europejska już się o to postara. Tak będzie wyglądać realizacja „wspólnej polityki bezpieczeństwa energetycznego w UE”, czy jak tam się ów wirtualny stwór nazywa. Ale, kto by tam słuchał nieuleczalnych, sfrustrowanych spiskomaniaków?

II. Jak rząd Platformy „walczy” o Świnoujście.

Co ciekawe, 21.09 „Rzeczpospolita” na swych stronach internetowych zapodała dwa artykuły. Wedle artykułu nr 1 Putin skarżył się „Kommiersantowi”, że Polska interweniuje w Komisji Europejskiej by „zmienić trasę” Gazociągu Północnego na newralgicznym odcinku przecinającym tor wodny biegnący do Świnoujścia. Domyślam się, że w owej „zmianie trasy” chodzi o zagłębienie gazociągu pod obecnym torem wodnym, tak by do portu mogły wpływać większe gazowce.

Już się ucieszyłem, jak ten głupi, że jednak nasze władze coś robią w kwestii drożności szlaku, który ma zaopatrywać powstający (ponoć) gazoport w Świnoujściu... a tu skucha.

Po pierwsze:

„Matthias Warnig, dyrektor zarządzający spółki Nord Stream ocenia, że pozew Polski przeciwko Niemcom skierowany do Komisji Europejskiej nie ma żadnych szans powodzenia, ponieważ polski tor wodny przebiega przez niemieckie wody terytorialne. Tymczasem strona niemiecka już dawno zajęła w tej sprawie stanowisko, które zezwala na budowę Nord Streamu w obecnym kształcie. (Wytłuszczenie moje - GG)”


Po drugie: żadnego pozwu nie ma!

Jak donosi bowiem artykuł nr 2, Polska wcale nie skarżyła się do Unii na Nord Stream, gdzieżby! Wszystko odbywa się na zasadzie bilateralnych rozmów Polska – Niemcy. Tak oświadczyły zarówno Komisja Europejska, jak i polskie Ministerstwo Infrastruktury.

Ciekawe... Dlaczego, skoro nie ma polskiego pozwu do KE, Matthias Warnig ów pozew, będący dziennikarską kaczką Kommiersanta, dezawuuje? Ostrzeżenie na przyszłość, czy niedoinformowanie dyrektora zarządzającego spółki Nord Stream?

Poszperałem – i eureka! Putin do spółki z panem Warnigiem zatroskali się nie o żaden pozew, tylko o złożone w styczniu i lutym 2010 roku przez Zarząd Morskich Portów Szczecin i Świnoujście sprzeciwy do KE! Ich efektem jest, że tor zachodni do Świnoujścia będzie drożny (dobre i to), obecnie natomiast rzecz toczy się o tor północny. Rosyjsko – niemiecka rura powinna bowiem być zakopana na odcinku pięciu kilometrów na takiej głębokości, by umożliwić realizację planów rozwojowych świnoujskiego portu, mianowicie pogłębienia toru północnego tak, by mogły kursować tamtędy statki o zanurzeniu do 15 metrów.

I to właśnie troska tak bardzo Putina, gdyż zakopanie rury to nie tylko wzrost kosztów (5 kilometrów – śmieszne w skali całego przedsięwzięcia), lecz również w niedługiej perspektywie czasowej groźba uzyskania przez Polskę realnej dywersyfikacji dostaw.

Na marginesie - „Rzepie” gratulujemy reaserchingu...

A tak w ogóle, to 22 lipca minister infrastruktury Cezary Grabarczyk zapewnił komisarz do spraw morskich i rybołówstwa, Marię Damanaki, o woli bilateralnego, polsko - niemieckiego załatwienia sprawy zakopania gazociągu. Jak to stwierdzenie ma się do sprzeciwów ZMPSiŚ i słów Matthiasa Waringa o stanowisku strony niemieckiej zezwalającym na budowę Nord Streamu w obecnym kształcie?

Weź się tu, człowieku, połap.

III. W kleszczach rozgrywki.

Z tego całego galimatiasu sprzecznych doniesień pozwalam sobie wyciągnąć następujące wnioski:

1) Rosja gra o pełną pulę. W obliczu postępującej rewolucji na rynku gazowym spowodowanej wdrożeniem metody pozyskiwania gazu łupkowego, chce przywiązać do swych dostaw możliwie największą część Europy Zachodniej. Pisał już o tym Edward Lucas w książce „Nowa Zimna Wojna”, którą pozwoliłem sobie onegdaj omówić. By tak się stało, musi utwierdzić dominującą pozycję surowcową w krajach dawnego bloku sowieckiego, zanim „łupkowa rewolucja” się rozszerzy. Polska jest tu krajem kluczowym.

2) Niemcy, po epoce „schroederyzmu” wciąż pragną robić z Rosją gazowy biznes, gdyż jest to dla nich (w przeciwieństwie do nas) dywersyfikacja, nie zamierzają jednak rezygnować ze swych świeżo nabytych „unijnych” wpływów w postsowieckim regionie. Do tego dochodzą mniejsze interesy, jak np ten, że stymulowana powstaniem terminalu LNG rozbudowa portu w Świnoujściu, stałaby się zagrożeniem dla portów niemieckich. Polskie stocznie udało się załatwić, czas na porty.

IV. Degradacja aspiracji.

Proszę zwrócić uwagę na degradację naszych aspiracji: od prób zablokowania gazpromowsko – niemieckiej inwestycji wspólnie z innymi państwami nadbałtyckimi, do rozpaczliwych i chaotycznych interwencji, by rura nie zablokowała ze szczętem możliwości rozwojowych naszych portów. Popatrzmy: ZMPSiŚ jedno a Ministerstwo Infrastruktury drugie. Resort gospodarki z wicepremierem Pawlakiem z uporem godnym muła wtłacza nas z kolei w gazowe uzależnienie od Rosji na okres pokolenia. Nie ma to jak twórczy chaos. Można jeszcze dołożyć do tego plany tworzenia u nas gazowych elektrowni... które jeszcze bardziej przywiążą nas do rosyjskiego gazu...Widać jak na dłoni, że jakieś buldogi gryzą się pod postawem czerwonego sukna zwanym Rzeczpospolitą.

A tak z wierzchu, zostaje tylko pytanie: będziemy kondominium, czy dominium? W perspektywie rozgrywki Rosja – Niemcy mamy chyba już tylko ten wybór. To nie żart. Naprawdę stoczyliśmy się aż tak nisko.

Na dzień dzisiejszy, Polska ma wszelkie dane ku temu, by stać się perłą w imperialnej koronie Gazpromu, będącego jednym z fundamentalnych narzędzi w geopolitycznym arsenale Kremla. Rosja wie, że musi zdążyć przed gazową rewolucją i zapewnić dla siebie rynki zbytu długoterminowymi kontraktami, połączonymi z kontrolą sieci przesyłowej. Z Polską, jak na razie, idzie jej bajecznie.

***

Indie swojego czasu cieszyły się przydomkiem, „perły w koronie Imperium Brytyjskiego”. Warto jednak pamiętać, czym były Indie w owym czasie. Zapominalskim przypomnę, że nawet nie były kondominium. Ani dominium. Były kolonią.

Gadający Grzyb

Inne moje teksty o zbliżonej tematyce:

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/czy-dokarmimy-rosje

http://niepoprawni.pl/blog/287/dokarmimy-rosje

http://niepoprawni.pl/blog/287/gazowy-cpun

http://niepoprawni.pl/blog/287/100-miliardow-dla-gazpromu%E2%80%A6


http://www.niepoprawni.pl/blog/287/gaz-lupkowy-%E2%80%93-nowa-nadzieja

Oraz to:

http://niepoprawni.pl/blog/287/nowa-zimna-wojna

http://niepoprawni.pl/blog/287/hodowla-agentury-wplywu

http://niepoprawni.pl/blog/287/geopolityczny-aspekt-pojednania%E2%80%A6

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

niedziela, 19 września 2010

Umiarkowany „terrorysta”.


Dlaczego należy wyeliminować Ahmeda Zakajewa?

Na marginesie zatrzymania na rosyjskie żądanie premiera jedynego legalnego, choć nieuznawanego na świecie czeczeńskiego rządu, warto rozważyć następującą kwestię: dlaczego Rosja ściga od dziesięciu lat z taką zaciekłością Ahmeda Zakajewa, mimo że cieszy się on powszechnie opinią polityka umiarkowanego i skłonnego do podjęcia rozmów? Dlaczego z uporem maniaka powtarzane są wyssane z palca zarzuty o terroryzm, mimo że postępowania w dwóch państwach – w Danii (rok 2002) i Wlk Brytanii (rok 2003) obaliły przedstawiane przez stronę rosyjską „dowody”, jako zmyślone, lub wymuszone torturami?

I. Powód pierwszy: umiarkowanie.

Paradoksalnie, przyczyną owej zapiekłości jest właśnie umiarkowanie Zakajewa, psujące propagandowy obraz Czeczenów – fanatycznych terrorystów, szahidów gotowych wysadzać nocą domy pełne śpiących cywilów, bądź mordować w szkołach niewinne dzieci. Dlatego za wszelką cenę usiłuje mu się „przyszyć” zamach na Dubrowce i wrzaskiem zmusić Zachód do uznania czeczeńskiego premiera za terrorystę. Charakterystyczne jest opisywane przez Zakajewa w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zdumienie rosyjskich prokuratorów podczas londyńskiego procesu z 2003 roku, że niezawisły sąd śmie badać ich wersję, funkcjonariuszy Federacji Rosyjskiej, pod kątem zgodności ze stanem faktycznym...

II. Powód drugi: wiarygodność kitu.

Drugim powodem nienawiści Putina i reszty czekistowskiej ferajny do Ahmeda Zakajewa jest fakt, że jego umiarkowane stanowisko znajduje posłuch wśród rodaków. Czeczenia nie radykalizuje się w duchu islamskiego fundamentalizmu tak, jak chciałaby to widzieć Rosja. Chciałaby, gdyż wówczas tłumienie niepodległościowych dążeń narodu można przedstawić światu jako „operację antyterrorystyczną”. Oczywiście „świat” łyka ów „antyterrorystyczny” kit, niczym karmny gąsior gałki, doskonale zresztą wiedząc, że jest to kit, ale cóż - z kimś trzeba budować bałtycką rurę, komuś trzeba sprzedawać te mistrale, ktoś musi pomagać logistycznie przy wojnie afgańskiej... Jest jeden warunek – kit o islamskich terrorystach musi być jakoś uprawdopodobniony, tak by można było uspokoić sumienia wyborców i różnych humanitarnych pięknoduchów.

III. Powód trzeci: odrzucenie islamistycznego przeszczepu.

Charakterystyczne, że na Ahmeda Zakajewa został wydany wyrok śmierci przez samozwańczego „emira” – Doku Umarowa (proklamatora fikcyjnego Emiratu Kaukaskiego), którego działania jak raz pasują do rosyjskiej polityki przewekslowania wojny narodowowyzwoleńczej na konflikt terrorystyczno – religijny. Jeżeli prawdą jest, jak twierdzi Zakajew, że udało się od Umarowa i jego straceńczej polityki odciągnąć większość bojowników i zostali przy nim tylko „przyjaciele” z FSB, oznaczałoby to, że zaaplikowany Czeczenii przeszczep w postaci islamskiego fundamentalizmu rodem z podmoskiewskich obozów szkoleniowych został odrzucony jako ciało obce.

Łatwo zgadnąć, jaką wściekłość musi to budzić na Kremlu. Czekistowska układanka zaczyna się sypać.

Kreml nie potrzebuje umiarkowanych przywódców niepodległościowych. Patrioci dalecy od dżihadyzmu są jak zadra, mówią bowiem światu, że w sprokurowanym przez Rosję przekazie coś jest „nie halo”. Kreml potrzebuje kontrolowanych przez siebie krwawych kacyków po obu stronach barykady. Ramzan Kadyrow i Doku „emir” Umarow spełniają te zapotrzebowania. Konflikt pozostaje pod kontrolą i zawsze można go na nowo rozniecić, gdy trzeba będzie odwrócić uwagę społeczeństwa od wewnętrznych problemów lub uwiarygodnić się w oczach Zachodu jako sojusznik w walce z terroryzmem.

Dlatego właśnie Moskwa musi dorwać Ahmeda Zakajewa i pokazowo skazać za terroryzm. Albo, w ostateczności, wyeliminować w inny sposób – choćby, metodą knajacko - putinowską, „topiąc w kiblu”.

IV. Zakajew niewygodny również dla Zachodu.

A „świat”... Cóż, „świat” odetchnie z ulgą, bo pragnie ze wszystkich sił wierzyć Rosji i robić z nią interesy, bez konieczności krępującego przypominania o prawie narodów do samostanowienia, „deficycie” praw człowieka i innych takich (słowo „ludobójstwo” w odniesieniu do Rosji żadnemu z zachodnich przywódców ani tzw. „liderów opinii” nie przejdzie przez gardło). Próbkę mieliśmy podczas agresji na Gruzję, gdzie bez wyprawy Prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z innymi przywódcami naszego regionu nie byłoby „zaangażowania” Unii Europejskiej, kiedy to Sarkozy „wynegocjował” lipny od samego początku „układ”, który Rosja śmiejąc się w kułak natychmiast wyrzuciła do kosza (Zapad’ taktownie odwrócił wtedy głowę w inną stronę). Teraz Zachód sprzedaje Rosji okręty wojenne, ciągnie gazociąg i z życzliwym pochrząkiwaniem reaguje na geopolityczne propozycje Siergieja Karaganowa.

Klarowna i spójna wizja Rosji walczącej z terroryzmem jest zatem na rękę także Zachodowi, pozwala bowiem gładko usprawiedliwić „łamanie standardów demokracji”, czyli putinowski reżim i jego zbrodnie. Wiadomo – walka z terroryzmem ma swoje koszty. Zresztą, czy takie Stany Zjednoczone również nie wprowadziły rozlicznych obostrzeń? A ten cały Zakajew i reszta „tak zwanego” rządu Czeczeńskiej Republiki Iczkeria? Oczywiście, ma status politycznego uchodźcy, więc go nie wydamy, ale gdyby tak nieszczęśliwie spadł ze schodów, lub przypadkiem zatruł się polonem w herbaciarni... Cóż, wola Boska...

V. Polska – plecami do Czeczenii .


Jak się zdaje, podobnego zdania są również obecne polskie władze, które były tak miłe, że na życzenie ambasadora Aleksiejewa zatrzymały czeczeńskiego przywódcę, mimo iż ten: - sam chciał zgłosić się do prokuratury; - był tylko w tym roku w Polsce już trzy razy (teraz czwarty); - zarzuty przeciw niemu zostały obalone w uczciwych procesach; - ma status uchodźcy; - Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego odbywał się legalnie.

Zresztą, fakt, że ów Kongres odbył się w Polsce jest zasługą ś.p. Lecha Kaczyńskiego, jego swoistym głosem zza grobu wskazującym kierunek polskiej polityki, którą obecny rząd odwrócił o 180 stopni. Mediodajnie starannie ów fakt przemilczają. Szczegółowych doniesień z Kongresu, prócz sprawy Zakajewa, też próżno było szukać. Kto wie, być może zatrzymanie miało na celu właśnie „przykrycie” samego Kongresu, tak by do opinii publicznej nie przedarło się zbyt wiele informacji o rosyjskich zbrodniach.

Płyniemy wszak z „głównym nurtem”, „ocieplamy stosunki” grzejąc się w niedźwiedzim futerku – a tu taki dysonans. Tusk w objęciach zbrodniarza niczym, nie przymierzając, Ramzan Kadyrow, namaszczony przez Putina tuż po zamachu na Kadyrowa - seniora? To nie są dobre skojarzenia, zwłaszcza w kontekście smoleńskiej katastrofy.

Nie mam złudzeń – pod auspicjami Tuska czy Komorowskiego podobny kongres nie mógłby się odbyć. Podobnie jak nie wyobrażam sobie, by za rządów Jarosława, czy prezydentury Lecha Kaczyńskiego doszło do zatrzymania premiera Zakajewa, zaś MSZ „wyrażało zaniepokojenie” i dzwoniło do parlamentarzystów, by przypadkiem nie pojawiali się na imprezie, która tak drażni Jego Ekscelencję ambasadora Rosji Aleksandra Aleksiejewa i jego mocodawców.

Polskie władze dały Czeczenom jasny sygnał – nie chcemy was. Przeszkadzacie. Wygląda na to, że póki trwa obecna władza, ten barbarzyńsko eksterminowany, dzielny naród, będzie musiał skreślić Polskę z jakże krótkiej listy swych sojuszników.

Gadający Grzyb

P.S. A gdyby tak rozesłać międzynarodowy list gończy za Putinem?

Linki:

Monografia stosunków rosyjsko – czeczeńskich:
www.sciesielski.republika.pl/czeczenia/

Mój poprzedni wpis o podobnej tematyce:

http://niepoprawni.pl/blog/287/klamstwa-ambasadora-aleksiejewa


I jeszcze to:

niepoprawni.pl/blog/287/nowa-zimna-wojna

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

czwartek, 16 września 2010

Kłamstwa ambasadora Aleksiejewa.


Rozpoczynający się w Pułtusku Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego (16 – 18.09.2010) zmobilizował rosyjską dyplomację do wyrażania rytualnego oburzenia.

Nic nowego – przy różnych okazjach Rosja usiłuje wywierać naciski na władze państw goszczących przedstawicieli niepodległościowej diaspory czeczeńskiej, powtarzając z grubsza ten sam zestaw kłamstw.

I. Kłamstwo pierwsze.

Nie inaczej jest i teraz, kiedy to ambasador Rosji w Polsce Aleksander Aleksiejew uznał za stosowne zapowiedzieć, że Rosja zażąda ekstradycji Ahmeda Zakajewa - przedstawiciela Czeczeńskiej Republiki Iczkeria, co do którego Federacja Rosyjska ma ponoć „niepodważalne dowody” wskazujące na jego działalność terrorystyczną. Cóż, podobnym naciskom nie poddała się w 2002 roku ani Dania, ani w 2003 Wielka Brytania. Ta druga dodatkowo, po procesie stwierdzającym, że Zakajew (pełniący w tamtym okresie szereg funkcji przy prezydencie Maschadowie) nie może liczyć w Rosji na uczciwy proces a zeznania przeciw niemu mające dowodzić terrorystycznego zaangażowania zostały wymuszone torturami (jeden z głównych świadków Dukwar Duszujew odwołał swe rosyjskie zeznania), przyznała Zakajewowi na mocy Konwencji Genewskiej z 1951 r. polityczny azyl. Od tej pory Zakajew na podstawie dokumentu podróży może gościć w krajach będących sygnatariuszami Konwencji – również w Polsce.

Nie wiem, czy od tamtego czasu Rosja uzupełniła swe „niepodważalne dowody” a jeżeli tak, jakimi osiągnęła to metodami. Znając pomysłowość torturotwórczą wykazywaną przez funkcjonariuszy „aparatu” w tzw. obozach filtracyjnych, pewnie wyprodukowano trochę dodatkowych tomów zeznań o zbliżonej wiarygodności do tych, które wyrzucił do kosza kilka lat temu brytyjski sąd.

II. Kłamstwo drugie.

Kolejne oficjalne kłamstwo powtórzone przy okazji Kongresu przez rosyjskiego ambasadora, to stwierdzenie, jakoby ludobójstwo dokonywane przez Rosję na Kaukazie, przy haniebnym milczeniu świata, było fragmentem ogólnoświatowej batalii z międzynarodowym terroryzmem, szczególnie tym islamistycznym. Pan Aleksander Aleksiejew mówiąc, iż „Federacja Rosyjska prowadzi bardzo trudną walkę z terroryzmem międzynarodowym”, nie wspomniał skromnie o troskliwej hodowli islamistycznych wahabitów w podmoskiewskich obozach, skąd po pierwszej wojnie czeczeńskiej ruszyli znów podpalać Kaukaz, tym razem zgodnie z wytycznymi rosyjskich mocodawców, którym nieporęcznie było topić w morzu krwi niepodległość małego narodu, za to poręcznie było topić w morzu krwi „islamskich terrorystów” własnego chowu, zwłaszcza gdy ich morderczą famę opartą na Dubrowce i (zwłaszcza!) Biesłanie, wspomożono cyklem „służbowych” wysadzeń bloków mieszkalnych w Moskwie i Wołgodońsku, zakończonym fuszerką FSB w Riazaniu.

Ooo, takich strasznych islamistów należy, mówiąc Putinem, „topić w kiblu” więziennym obyczajem, gdyż niezwykle są niebezpieczni, o czym najlepiej wiemy, bo sami żeśmy ich werbowali i szkolili. A że ich radykalizm trafia w Czeczenii, gdzie dosłownie każdy doświadczył na własnej skórze mongolskich bestialstw rosyjskich sołdatów, na podatny grunt, to i lepiej. Im więcej „terrorystów”, tym szerszy krąg represji, tym bardziej będą pękały w szwach obozy koncentracyjne, pardon, „filtracyjne” i tym prędzej na Kaukazie zapanuje krwawy porządek.

III. Posłuchanie u ambasadora.

Tego typu kwestii na posłuchaniu u pana ambasadora, którym de facto była jego konferencja prasowa, nikt nie poruszał. Dziennikarska psiarnia doskonale wpasowała się w klimat „pojednania” i grzecznie robiła za stojaki do mikrofonów, by nie psuć wzajemnych relacji, klimatu i tego wszystkiego, nad czym tak w pocie czoła pracuje rząd i wreszcie „ich” Prezydent, po „pisowskiej” nocy w polsko - rosyjskich relacjach. Zresztą, czy można, czy godzi się w ogóle pytać o tak drażliwe kwestie Jego Ekscelencję? Tak bezceremonialnie, prosto w oczy? Znamy wszak tę rosyjską jakże specyficzną wrażliwość, tę delikatną duszyczkę, zawsze skorą do spazmów spod znaku „kim ty, kurwa, jesteś, żeby mnie pouczać?!” jak wdzięcznie przy okazji agresji na Gruzję Siergiej Ławrow upomniał Davida Milibanda za wtrącanie się w nie swoją strefę wpływów.

Wiadomo przecież, że tak nie można, że niegrzecznie, że dostojny Ambasador zaprzyjaźnionego mocarstwa gotów się jeszcze obrazić, co niechybnie zaszkodziłoby pojednaniu, wywołało zmarszczenie brwi u Ławrowa, a i w obozie „Polski jasnej” można narobić sobie takim nieodpowiedzialnym wyskokiem niezłych tyłów... Zwłaszcza po tym, jak Rosjanie wielkodusznie postanowili na nas nie krzyczeć za tę chryję pod pomnikiem krasnoarmijców w Ossowie... Lepiej nie przeciągać struny... A zresztą, po co komu ta niepodległa Czeczenia? Albo, powiedzmy sobie wprost – niepodległa Gruzja i wieczne awantury gdzieś na końcu świata? Lepiej już wysłuchać grzecznie, co pan ambasador jest łaskaw nam zakomunikować i wrócić do jakże twórczej analizy skandalicznych, niedopuszczalnych i generalnie obrzydliwych wypowiedzi i działań Jarosława Kaczyńskiego.

Oczywiście, wszystko dlatego, że jesteśmy dobrze wychowani, konstruktywni i pragmatyczni, a nie dlatego, że stajemy się w ekspresowym tempie jakimś tam kondominium...

IV. Czy dorównamy Danii?

Gdyby polskie władze zdecydowały się pod naciskiem Rosji z którą nawet nie mamy dwustronnej umowy o ekstradycji wszcząć wobec Zakajewa jakieś procedury tylko na podstawie Europejskiej Konwencja o Ekstradycji z 1957 r. na którą ma zamiar powołać się strona rosyjska (Polska przystąpiła do niej w 1993 r.) i to w sprawie, która została już osądzona (przypomnę – rok 2003, Wlk Brytania), byłby to kolejny dowód (m.in. po śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej i umowie gazowej) na naszą polityczną wasalizację. Przypomnę, że Zakajew tylko w tym roku odwiedził już Polskę trzy razy, czego Rosja jakoś „nie dostrzegła”...

W 2002 roku potrafiła postawić się Rosji maleńka Dania (odbywał się tam wówczas podobny kongres Czeczenów), czym zresztą wprawiła władze Federacji Rosyjskiej, jak i samych Rosjan w stan furiackiej lewitacji. Pamiętam, że Krystyna Kurczab – Redlich opisując reakcje „zwykłych Rosjan” wspominała o postawie typu: jak taki maleńki kraik śmiał się przeciwstawić naszemu mocarstwu? Szok, niedowierzanie, oburzenie, wściekłość na bezczelność i tupet jakiejś tam Danii. Słowem - nieprzekraczalna bariera cywilizacyjno - kulturowa w postrzeganiu praworządności, stosunków międzynarodowych i suwerenności, połączona ze ślepotą na bestialstwa rosyjskiej armii na Kaukazie...

Tymczasem, reakcja polskich władz na oświadczenie Aleksandra Aleksiejewa jest niepokojąco chwiejna. Niby nie, ale może jednak tak, a w ogóle to zawiadomimy KG Policji i „będziemy się przyglądać” Kongresowi...

Pytanie na dziś: czy Polska będzie miała cojones, tak jak osiem lat temu miała je Dania, czy też może przehandluje Zakajewa, jak spekuluje Włodzimierz Marciniak (sowietolog z polsko rosyjskiej grupy d/s trudnych), w zamian za jakieś obietnice w sprawie smoleńskiego śledztwa?

Gadający Grzyb

P.S. 1 Małe przypomnienie – współczesne walki o niepodległość Czeczenii nie są wynikiem jakiejś irracjonalnej rebelii. Stanowią kontynuację bojów toczonych od czasów Piotra I. Logiczną kontynuacją niemal 300 letniej batalii o niepodległość był więc fakt, że po rozpadzie ZSRR Czeczenia po prostu odmówiła przystąpienia do nowo powstającej Federacji Rosyjskiej.

P.S. 2. Linki:

Monografia stosunków rosyjsko – czeczeńskich: http://www.sciesielski.republika.pl/czeczenia/

Niektóre moje teksty o tematyce rosyjskiej:

http://niepoprawni.pl/blog/287/o-rosyjskiej-duszy

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/wielkoruska-dusza


http://www.niepoprawni.pl/blog/287/refleksje-rusofoba%E2%80%A6

http://niepoprawni.pl/blog/287/nowa-zimna-wojna

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

piątek, 10 września 2010

O postępach walki klasowej na dziennikarskim froncie.


W walce z pisowskim odchyleniem W.S.D. im. Melchiora Wańkowicza powołała pod broń „media–jugend”.

No proszę. Wystarczy wyjechać na tydzień w góry i odciąć się od wszelkich mediów z internetem na czele, by po powrocie skonstatować, że proklamowane jakiś czas temu dożynanie watah nabrało nowej dynamiki.

I. Inicjacja dziennikarskiego narybku.

1) Media–jugend pod broń!

Zgodnie ze stalinowską zasadą, głoszącą, iż walka klasowa zaostrza się w miarę postępów komunizmu, do walki z pisowską zarazą przystąpiła prywatna uczelnia, konkretnie - Wyższa Szkoła Dziennikarska imienia - o ironio! - Melchiora Wańkowicza w Warszawie, gdzie „ręcyma” studenckiej leminżerii sporządzono coś na kształt listy proskrypcyjnej.

Oddzielono na niej ziarno od plew, zdrowy element od reakcji, czyli – wykładowców „pisowskich” od - no właśnie - jakich? „Konstruktywnie” nastawionych do obecnej rzeczywistości? Bo przecież nie (a fe!) proreżimowych? Tacy wszak byli jedynie za czasów szalejącego kaczyzmu i, jak widać, tej stugłowej hydrze wciąż odrastają nowe łby, które zatroskani o przyszłość naszej żurnalistyki różni światli ludzie wciąż są zmuszeni w pocie czoła obcinać. A że, biedacy, sami już nie dają rady, musieli powołać pod broń „media–jugend”, czyli żakowską brać. A co, niech się młodzi wprawiają, niech stal hartuje się w walce, niech adepci mający wkrótce zapełnić newsroomy rozlicznych mediodajni posmakują pisowskiej krwi.

2) Orwellowskie brytany.


Tego rodzaju zabieg inicjacyjny jest zazwyczaj bardzo skuteczny. Dzieciom w Afryce tamtejsi watażkowie dają do ręki broń i każą zabić kogoś ze swych bliskich. Od tej pory taki zgwałcony mentalnie „żołnierz” jest już ich. Odległa analogia? Zbyt drastyczna? Za daleko idąca? Być może, ale mechanizm ten sam. Wątpię zresztą, czy studenci biorący udział w uczelnianych „rozmowach” zdawali sobie z tego sprawę. Do tego potrzeba minimum wiedzy, samoświadomości, podmiotowości, dystansu i innych takich. Jak pokazuje doświadczenie zadym pod smoleńskim krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, wymienione wyżej cechy „młodym wykształconym” (czy też raczej - „młodym, kształcącym się”) są z gruntu obce, wolą widzieć siebie w roli bojowników na jedynie słusznym polit – ideologicznym froncie „Polski jasnej” przeciw „Polsce ciemnej”, w czym zresztą utwierdzają ich swą postawą starsi koledzy po fachu. Akceptowalne dziennikarstwo to takie, jakie my robimy. Każde inne jest „pisowskie”! I tą prawdą winni nasiąkać dziennikarscy neo–komsomolcy.

Zaraz, zaraz – zapyta ktoś. Gdzie „media–jugend” a gdzie „neo–komsomolcy”? Ano, oba określenia są uprawnione, jako że w obu mutacjach marksizmu: brunatnej i czerwonej, młodzież kształtowano według podobnych wzorców i do podobnych celów – orwellowskich brytanów władzy i ustroju.

3) Zawodowa śmierć z rąk hunwejbinów.


Zresztą, podam inny, bliższy przykład, który – idę o zakład – również studenckim hunwejbinom nic nie powie, bo o tym ich w szkołach nie uczono, a samemu dowiedzieć się nie chciało. Podobny mechanizm śmierci zawodowej praktykowano w PRyLu, w pierwszym okresie komuny, kiedy to Partia mobilizując studencki „aktyw” w czerwonych krawatach pozbywała się z uczelni „reakcyjnych” profesorów. Taki Leszek Kołakowski, zanim na starość nieco sporządniał, walnie przyczynił się do odsunięcia prof. Tatarkiewicza od wykładów... Obrzucanie czym popadło wykładowców na zachodnich uniwersytetach za czasów kontrkulturowej rewolty niesławnego roku 1968 to kolejny fragment tego samego obrazka.

W tym kontekście jak niewinna igraszka, tudzież ironia historii, wygląda potraktowanie jajkami przez członków Ligi Republikańskiej marksistowskiego profesora Jerzego Wiatra, kiedy ten jako minister edukacji narodowej gościł na Uniwersytecie Jagiellońskim.

II. Kto jest „pisowcem”, czyli „obiektywistyczne odchylenie”.

1) Pisówa Jankowska.

Na paradoks zakrawa fakt, że ofiarą nagonki na „pisowców” padła legenda radiowego reportażu – pani Janina Jankowska. O sprawie pisała na swym blogu, pojawiło się wiele komentarzy, ja zatem ograniczę się do kilku spostrzeżeń.

Otóż, imputowanie pani Jankowskiej „pisowskiego odchylenia” jako żywo przypomina stalinowskie „czystkowe” zarzuty szpiegostwa na rzecz Urugwaju czy Alaski. Cała sytuacja jest oznaką tego, iż Wielka Czystka, nazwana przez złotoustego Sikorskiego Radosława (z nieuprawnioną sienkiewiczowszczyzną) „dożynaniem watah”, wkracza w fazę w której „pisowcem” czy wręcz „pisuarem”, niezależnie od poglądów, jest każdy kto nie wykazuje należytego entuzjazmu wobec obecnej władzy i nie odmawia głównej partii opozycyjnej prawa do istnienia i krytyki poczynań rządu.

2) Ach, te etapy...


Wprawdzie ta sama Janina Jankowska jako przewodnicząca Komisji Etyki Polskiego Radia gromiła Jerzego Targalskiego za czyszczenie tegoż Radia z „gomułkowsko – gierkowskich złogów” i wówczas była nader chętnie cytowana przez mediodajnie, ale cóż – to był inny etap...

Na obecnym etapie właściwe jest czyszczenie wszystkiego, czego tylko można sięgnąć, ze złogów „pisowskich” (kogo obecnie uważa się za „pisowca” – patrz wyżej), co ogarnął swym rozumem Stefan Bratkowski, prezes Fundacji Centrum Prasowe dla Europy Środkowo-Wschodniej, która to fundacja jest założycielem Wyższej Szkoły Dziennikarskiej imienia (znów – o ironio!) Melchiora Wańkowicza. Fundacja ta powstała w 1990 roku. Kto wtedy miał pieniądze? Kto finansuje Fundację obecnie? Próżno szukać na jej stronach tego typu informacji. Jedynie logo „Polityki” w okienku „sponsorzy” może mówić to i owo.

3) Kadry, głupcze!

Na taką kuźnię dziennikarskich kadr należy baczyć, ba – łypać czujnym okiem, albowiem „kadry decydują o wszystkim” i akurat ta leninowska prawda, niezależnie od „etapu”, się nie zmienia. Procesu kształcenia kadr nie wolno zatruwać wrażymi odchyleniami skrytymi pod płaszczykiem „nauczania warsztatu”, tudzież innymi „obiektywistycznymi” fanaberiami. Bo z takim „obiektywizmem”, to wicie-rozumicie, nigdy nic nie wiadomo. Raz przejedzie się taka Jankowska, jak należy, po Targalskim, a innym razem przypieprzy się do naszych... I komu to służy? Tak w ogólnym rozrachunku? Pisowcom! Zatem, obiektywistyczne odchylenie jest zarazem odchyleniem pro-pisowskim, ot co!

Trzeba tylko jeszcze spotkać się i uzgodnić sprawę ze studentami... To inteligentni ludzie. Spontaniczni. I tak jakoś, spontanicznie, sami z siebie wiedzą z której strony ich przyszły chlebuś powszedni zostanie posmarowany... a z której nie... Co dowodzi samo przez się ich inteligencji...

***

Nie wiem, czy zwolnią Janinę Jankowską i czy kogoś prócz niej. Jak podaje portal w polityce.pl delikwentów do odstrzału jest jeszcze co najmniej troje (pisarka Joanna Siedlecka, Rafał Smoczyński – współzałożyciel „Frondy” i krytyk literacki Andrzej Biernacki). Zresztą, nie o nich tu chodzi, jeno o zjawisko, które postarałem się, mniej lub bardziej udolnie, zobrazować. Wiem jedno:

W fenomenalnej „Rozmowie w kartoflarni” Janusz Szpotański włożył w usta Gnoma następujący passus:

„A kto nie będzie Gomułki kochał,

ten będzie w lochu jęczał i szlochał!”


„Szpot” jest ponadczasowy. Mentalność rozmaitych „gnomów” również.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

środa, 8 września 2010

Tęsknota za Republiką.


Obrazek z hradczańskiego zamku pokazuje jak pod lupą, gdzie mamy autentyczny republikanizm, a gdzie panuje demokracja fasadowa.

I. Dwa obrazki.

1) Obrazek z Hradczan.

Niedawno byłem na wycieczce w Pradze i podczas zwiedzania Hradczan natrafiłem na taki obrazek:

Wewnętrzny dziedziniec zamku, będącego zarazem siedzibą Prezydenta Republiki Czeskiej (jedno skrzydło). Czas – wkrótce po codziennej, uroczystej zmianie warty, odbywającej się o godzinie 12:00. Tłum turystów, przez plac przewijają się pędzące za swymi przewodnikami różnojęzyczne wycieczki... I nagle ktoś woła: „-Patrzcie, prezydent!”. Faktycznie, środkiem dziedzińca, jak gdyby nigdy nic, przechodzi dziarsko w towarzystwie kilku osób Vaclav Klaus, dyskutując, jak można przypuszczać, z którymś ze swych współpracowników. Zero dającej się zauważyć ochrony, zresztą to nieistotne, bowiem do Klausa podchodzi, dosłownie na wyciągnięcie ręki, jakaś turystka i prosi o zdjęcie. Prezydent zatrzymuje się na kilka sekund, turystka pstryka fotkę, Vaclav Klaus na pożegnanie kiwa jej uprzejmie głową i odchodzi. Jego kilkuosobowa świta najwyraźniej nie widzi w całym zdarzeniu nic nadzwyczajnego, trzymając się dyskretnie z boku, po czym podąża za swym pryncypałem.

2) Obrazek z Krakowskiego Przedmieścia.

A teraz inny obrazek: Warszawa, Krakowskie Przedmieście. Czas – tuż po uroczystej zmianie warty pod pomnikiem ofiar katastrofy smoleńskiej. Przez dziedziniec Pałacu Prezydenckiego przelewają się tłumy różnojęzycznych wycieczek. Pałac jest ogólnie dostępny dla zwiedzających za wyjątkiem jednego skrzydła, zajmowanego przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Nagle, wśród zwiedzających pojawia się wraz z kilkuosobową asystą prezydent Bronisław Komorowski. Podchodzi do niego jakiś turysta z aparatem fotograficznym, dając do zrozumienia, że chciałby zrobić zdjęcie...

II. Republikanizm a demokracja fasadowa.

No dobrze. Nie będę dłużej katował wyobraźni Czytelników tą przebitką z jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Każdy z poddanych naszej (nie)miłościwie panującej klasy politycznej zna jej fiksację na punkcie bizantyjskiej celebry mającej podkreślać nadzwyczajny, dygnitarski status i zabraniającej fraternizowania się z tubylczym motłochem. Oczywiście, za wyjątkiem krótkich chwil kampanii wyborczej, kiedy to głosy owego pogardzanego motłochu (zarówno jego części z dyplomami, jak i tej bez) są niezbędne by dalej cieszyć się wschodnimi ceremoniałami, kawalkadami limuzyn dla byle ministra, tłumem goryli i resztą entourage’u mającego pokazać kto tu jest „waadza” i że trzeba się nieźle zasłużyć, by dostąpić zaszczytu dopuszczenia przed dostojne oblicze.

Trudno nie oprzeć się banalnej skądinąd refleksji, że im mniej wewnętrznej klasy w człowieku, tym większa potrzeba sztucznego wywyższenia ponad pospólstwo. Że im większa niepewność co do własnej wartości, tym bardziej niezbędne stają się krzykliwe błyskotki. Znamy ten schemat – skromnie noszący się dyktator otoczony wyorderowanymi, z przeproszeniem, przydupasami. Tyle, że w naszym przypadku, owi „dyktatorzy” wolą rolę szarych eminencji, wystawiając do rządzenia kolejne zmiany wyfiokowanych piarowsko marionetek.

Przedstawiony na wstępie obrazek z hradczańskiego zamku pokazuje jak pod lupą, gdzie mamy autentyczny republikanizm, gdy prezydent mimo że z parlamentarnego wyboru i mający opinię „kontrowersyjnego”, nie musi obawiać się ludzi, a gdzie panuje demokracja fasadowa w której prezydent wybrany w wyborach powszechnych chroni się w murach pałacu z których przesiada się do limuzyny w asyście tłumu „borowików”. Na zdrowy rozum powinno być przecież odwrotnie.

Jeśli wolno mi pójść w rozważaniach nieco dalej, ośmielę się przypuścić, że nasza, tfu, „klasa polityczna” doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w ogromnej większości pozycję swą zawdzięcza podżyrowaniu porządku zadekretowanego dwadzieścia lat temu i nie tykaniu z góry wyznaczonych beneficjentów „przemian”, którzy usadawiając swych protegowanych na krzesełkach politycznej karuzeli pozwalają im się do woli puszyć i nadymać na scenie medialnego teatrzyku dla gawiedzi, gdyż dzięki temu mniej widać, co dzieje się za kulisami... Krótko mówiąc – że całe to nasze okadzane „demokratyczne państwo prawne” (Art.2 Konstytucji R.P.) to pic i fotomontaż, co wychodzi wyraźnie na jaw w rzadkich chwilach „wypadków przy pracy”, gdy jakimś cudem do władzy dochodzą nie ci co trzeba, jak Jan Olszewski czy niedawno PiS i bracia Kaczyńscy.

Oni to wiedzą, a spora część Narodu instynktownie wyczuwa. I dlatego wolą raczej nie narażać się na przypadkowe interakcje ze swym konstytucyjnym suwerenem (Art. 4 Konstytucji RP). Nawet im się nie dziwię.

***

A nieszczęsny turysta - fotoamator z naszkicowanego powyżej obrazka numer dwa? Nawet gdyby udało mu się dostać na wyciągnięcie ręki do wybrańca Narodu, nie zdążyłby kwiknąć przygnieciony ciałami pretorianów.

Aparat też by mu zabrali.

Gadający Grzyb

Konstytucja R.P.: www.sejm.gov.pl/prawo/konst/polski/kon1.htm

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl