Medialny mainstream Polski i Niemiec funkcjonuje w idealnej symbiozie – media obu krajów realizują niemiecki interes narodowy.
I. Drugie życie „Pokłosia”
Już wydawało się, że po kinowej klapie „Pokłosia” Pasikowskiego, na które to dzieło by uchronić je przed frekwencyjnym blamażem postanowiono jesienią zeszłego roku naganiać warszawską dziatwę szkolną, będziemy mogli od tego gniota odetchnąć. Jednak nie. Jakoś tak przed Wielkanocą bowiem mignęła mi w którejś z mediodajni reklama zachwalająca premierę na DVD – w formie dodatku do dwóch czasopism: plotkarskiego dwutygodnika „Gala” i miesięcznika „Focus”. Jest to o tyle niezwykłe, że do kolportażu pod postacią gazetowych dodatków przeznacza się na ogół filmy trzeciej świeżości – takie, które zarobiły już swoje w kinach i jako samodzielne wydawnictwa DVD. Najwyraźniej jednak sytuacja producenta jest na tyle rozpaczliwa, że zdecydował się sięgnąć po koło ratunkowe.
Osobną ciekawostką jest, kto te koło ratunkowe rzucił. Otóż zarówno „Gala”, jak i „Focus” należą do niemieckiego wydawnictwa Gruner+Jahr Polska, które z kolei jest częścią medialnego koncernu Bertelsmanna. Ponieważ Niemcy potrafią liczyć pieniądze, więc jakoś nie przypuszczam, by za tym gestem stała czysto biznesowa kalkulacja – no bo w końcu ilu lemingów wyceluje prawie 30 zł, na „Galę” z filmem, którego nie chcieli wcześniej oglądać w kinach? Osobiście sądzę, że w ten sposób symbolicznie wynagrodzono twórcę, który w odpowiednim momencie spełnił zapotrzebowanie niemieckiej polityki historycznej. I niech nikt mi nie mówi, że Bertelsmann to firma prywatna, tak się bowiem składa, że nawet najprywatniejsze z prywatnych niemieckich mediów by mieć prosto na dzielnicy starają się odczytywać mądrość etapu, a obecną mądrością etapu w Niemczech jest rozmywanie odpowiedzialności za holocaust i II Wojnę Światową oraz stopniowe przerzucanie w zbiorowej świadomości winy na Polskę. Pasikowski jako stary wyjadacz jest z pewnością tego świadom, nie od rzeczy byłoby również nadmienić o łatwo zauważalnej fascynacji reżysera teutońską tężyzną (zwróćmy uwagę, ilu „macho” w jego filmach nosi niemiecko brzmiące nazwiska).
II. Dzieci Szczypiorskiego
I tu docieramy do szerszego problemu, jakim jest kolaboracja naszych elit z różnymi zagranicznymi ośrodkami dyspozycyjnymi, sugerującymi w mniej lub bardziej zawoalowany sposób polskim twórcom, politykom, dziennikarzom swoją agendę i sposoby ujęcia poszczególnych tematów. Czynią to z reguły pod płaszczykiem „europejskości”, która to „europejskość”, tak się składa, każdorazowo zgodna jest z optyką niemiecką. Ludzie, którzy na to idą, stają się po prostu wyrobnikami obcego przemysłu propagandowego. Cel jest jeden: utrzymanie Polaków w poczuciu niższości i postkolonialnego zakompleksienia kulturowo-cywilizacyjnego wobec „metropolii”. O Pasikowskim była mowa wyżej, podam jeszcze dwa dość charakterystyczne przykłady.
Przykładem z branży prasowej może być postać dyżurnego dziennikarza „Wyborczej” od spraw niemieckich – Bartosza T. Wielińskiego. Niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę, ale chyba nigdy nie zetknąłem się z tekstem tego człowieka, w którym w jakiejkolwiek spornej sprawie między Polską a Niemcami wziąłby stronę Polski. Z reguły pan ten konstruuje swoje artykuły na zasadzie, że jesteśmy jak zwykle przewrażliwieni – że, dajmy na to, Jugendamty i wynaradawianie dzieci z mieszanych małżeństw to sprawa marginalna i nie ma co dramatyzować, a „polskie obozy koncentracyjne” to zaledwie edytorskie wpadki, bo przecież „każdy wie”, że chodziło jedynie o określenie geograficznej lokalizacji... – i tak dalej.
Nie inaczej było po emisji przez niemiecką telewizję publiczną ZDF serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Przypomnijmy, że mamy w nim do czynienia z korelacją sentymentalnie przedstawionego „uwikłania” tzw. „zwykłych Niemców” w hitleryzm z paszkwilem na „polskich antysemitów” z AK. Wieliński staje na uszach, by zbagatelizować sprawę - że serial miałki, banalny, kiczowaty, a fragmenty o AK są jedynie skutkiem ignorancji i z pewnością nikt nie chciał zrobić nam krzywdy. A może jednak jest tak, że twórcy naczytali się promowanego przez „Wyborczą” Grossa, dowiedzieli się o filmie Pasikowskiego i uznali, że już mogą sobie na podobne wyczyny pozwolić? Warto też zapoznać się z wywiadem którego prof. Bogdan Musiał udzielił tygodnikowi „Sieci”, w którym opisał jak został przez ZDF poproszony – jeszcze przed ostatecznym montażem serialu – o historyczną konsultację. Prof Musiał usiłował sprostować co większe brednie, lecz oczywiście jego uwag nie uwzględniono, co raczej rozwiewa wszelkie wątpliwości co do intencjonalności poczynań niemieckiej telewizji. Ale tego od pana Wielińskiego już się nie dowiemy.
Czasami tego typu podejście rodzi istne kurioza. W zeszłym roku znajomy z redakcji Niepoprawnego Radia PL przesłał mi przedrukowany w „Forum” swoisty donos, jaki publicysta „Polityki” Adam Krzemiński opublikował w „Suddeutsche Zeitung”. Był to tekst zatytułowany „Gdyby Hitler nie miał wąsów” i sprowadzał się w zasadzie do steku kretyńskich oszczerstw wygłoszonych pod adresem współczesnej polskiej literatury political fiction. Autor używając określeń typu „narodowi konserwatyści z Warszawy” jedzie równo po megalomańskich, mocarstwowych, ksenofobicznych i na dodatek warsztatowo wtórnych projekcjach polskich autorów (Marcin Wolski, Marcin Ciszewski, Dariusz Spychalski), przedstawiających – o zgrozo - alternatywne historie w których Polska jest liczącym się państwem i nie dostaje od wszystkich po tyłku. Zacytuję dwie próbki stylistyki w jakiej utrzymany jest tekst Krzemińskiego: „po 1989 roku trywialna political fiction nastawiła się na bezpośrednie obsługiwanie historycznych traum czytelników, kompleksów niższości, chęci odwetu i lęków przed przyszłością"; „Fabuła tej niesmacznej bredni jest straszliwie poplątana, ale przekaz prosty: i ty możesz sobie pomarzyć, że jesteś zwycięskim mocarstwem" (to o powieści „Wallenrod” Wolskiego).
I tu zagwozdka – Krzemiński miał zamówienie na akurat taki tekst do niemieckiej prasy, czy sam z siebie chciał się popisać donosicielską gorliwością, by ostrzec Niemców jakież to demony czają się w czeluściach polskiego ideowego interioru? Jak by nie patrzeć, nie jest pierwszy – szlaki przetarł jeszcze za komuny Andrzej Szczypiorski fetowany w Niemczech za obsmarowywanie kołtuńskich i antysemickich Polaków. Zapewne – gdziekolwiek teraz jest – musi być dumny widząc swych obecnych naśladowców.
III. Postkolonialny kulturkampf
Można rzec, że medialny mainstream Polski i Niemiec funkcjonuje w idealnej symbiozie – media obu krajów realizują niemiecki interes narodowy. Trzeba tu dodać, że brzęczący jurgielt, tłumaczenia, fuchy w niemieckiej prasie, czy posady i granty z niemieckich fundacji zapewne nie są jedyną motywacją dla zaangażowania się w ten postkolonialny kulturkampf. Przypuszczam, że równorzędną rolę gra tu poczucie niższości, wobec cywilizacyjnej metropolii i przemożna chęć uchodzenia za „europejczyków” - połączone ze strachem i pogardą żywioną wobec polskiego „zaścianka”, który należy ucywilizować – nawet za cenę wyzbycia się narodowej tożsamości.
Ta podszyta służalczością wobec możnych patronów ojkofobiczna gotowość do utrzymywania ludności tubylczej w stanie mentalnego niewolnictwa jest równie groźna, co hegemonia polityczna czy gospodarcza. Sprawia bowiem, że psychicznie obezwładniony naród nie ma sił i woli by walczyć o swe interesy. W ten sposób buduje się społeczny grunt pod rekolonizację. Tworzy się atmosferę przyzwolenia na zdradę i obcą dominację na zasadzie – „skoro jesteśmy do niczego, nic nie potrafimy, to może faktycznie lepiej, gdy będą rządzić tu Niemcy – przynajmniej będzie porządek”. I nie wierzę, by robiący za liderów opinii jurgieltnicy ze świata mediów i kultury nie zdawali sobie sprawy z tych oczywistych współzależności.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz