sobota, 18 maja 2013

Białe noski zamiast „białych kołnierzyków”

Wszystkie te bankiery i maklery to banda nabuzowanych ćpunów z upudrowanymi od „jechania krechy” kinolami.

I. „Kultura ekscytacji”

Jakiś czas temu natrafiłem na stronach „Rzepy” na pewną ciekawostkę. Oto były doradca brytyjskiego rządu do spraw polityki antynarkotykowej David Nutt (profesor neuropsychofarmakologii w Imperial College London) twierdzi, że kryzys finansowy został wywołany przez bankierów nadużywających kokainy. W kręgach finansowych panować ma tzw. „kultura ekscytacji”, której nieodłącznym elementem są silnie pobudzające narkotyki, sprawiające iż funkcjonujący w takich warunkach pracownicy sektora finansowego, goniąc za maksymalizacją zysków, skłonni są do podejmowania nadmiernego ryzyka.

Innymi słowy, te wszystkie bankiery, maklery tudzież insze „szpece” i magiki od robienia pieniędzy z niczego oraz kreowania i obrotu pochodnymi od pochodnych aktywów – to banda nabuzowanych ćpunów z upudrowanymi od „jechania krechy” kinolami. Kiedyś nazywano takich „białymi kołnierzykami”, dziś przyjdzie ich nazywać „białymi noskami”. Cóż, kiedy czyta się opowieści o przyczynach kryzysu na amerykańskim rynku nieruchomości, który zapoczątkował globalne domino, to trudno odmówić angielskiemu naukowcowi racji. Udzielanie na masową skalę kredytów tak zwanym „ninja” („no income, no job, no assets” - czyli „bez dochodów, bez pracy, bez aktywów”) przy założeniu, że kupiona tą drogą nieruchomość tak czy inaczej zachowa swą wartość, w związku z czym można na tej podstawie spokojnie budować piramidę pochodnych papierów wartościowych w które inwestowały kolejne podmioty na całym świecie – coś takiego mogło narodzić się tylko w odmętach znarkotyzowanego umysłu.

II. Horda „białych nosków”

Zapewne wszyscy słyszeliśmy historie o tym, jak to jakiemuś naćpanemu gówniarzowi wydało się nagle, że potrafi latać, po czym radośnie rzucał się z balkonu. No więc wychodzi na to, że „wysokiej klasy specjaliści” od finansów, po najlepszych uczelniach, robili dokładnie to samo z powierzanymi im funduszami – z pełnym poparciem swych zwierzchników zawiadujących instytucjami „zbyt dużymi, by upaść”. A my się czasami dziwimy, dlaczego giełda jest nieprzewidywalna i czasem reaguje irracjonalnie z byle powodu. A jak ma reagować, skoro kręci tym wszystkim horda narkomanów pogrążonych non-stop w kokainowym cyklu euforyczno-depresyjnym? Równie dobrze można by za tymi komputerami, w tych sterylnych boksach, usadzić stado pawianów. Pewnie nawet taniej by wyszło.

Zwróćmy uwagę, że ci naprani koką akolici „kultury ekscytacji” siedzą wszędzie – w bankach, funduszach inwestycyjnych, firmach ubezpieczeniowych, na giełdach i tak dalej. Bez kontaktu z rzeczywistością. Przerąbali w narkotycznym widzie niewyobrażalne sumy, ale że funkcjonują w ramach struktur „zbyt wielkich, żeby upaść”, to rządy potulnie wyasygnowały kolejne „pierdyliardy” (określenie Krzysztofa Rybińskiego) euro i dolarów pod zastaw dochodów przyszłych pokoleń na ratowanie finansowych molochów. Kumple od jechania krechy, czy jak?

III. „Ekscytujący” Rostowski

A teraz konstatacja dotycząca nas wszystkich tu i teraz. Oto ministrem finansów w rządzie Donalda Tuska jest niejaki Jan Vincent „no PESEL” Rostowski. Prościutko z centrum opisywanej tu „kultury ekscytacji”, czyli finansowego Londynu, zasiedlonego wedle prof. Nutta przez żuli w garniturach, którzy na dobrą sprawę powinni się zajmować zaspokajaniem dworcowych pederastów. Pod jego kierownictwem dług publiczny Polski zwiększył się dwukrotnie - z nieco ponad 500 mld zł w 2007 do ok. biliona w chwili obecnej (a tak naprawdę skali zadłużenia nikt nie jest w stanie dokładnie określić ze względu na „ekscytującą” księgowość prowadzoną przez sztukmistrza z Londynu). Do tego na koniec kwietnia bieżącego roku odnotowano 31,75 mld zł deficytu, co daje prawie 90% (dokładnie – 89,3%) całorocznego planu przewidzianego w ustawie budżetowej. Oto produkt finansowej „kultury ekscytacji” w działaniu.

Zresztą, obserwując różne publiczne wystąpienia pana ministra – z tymi szklistymi oczkami, dziwnie nieobecnym uśmiechem i podejrzaną mową ciała, autentycznie nie jestem w stanie dać głowy za jego trzeźwość. A wspomniawszy na słynne zdjęcie córuni – Mai „fuck me like the whore I am” Rostowskiej nabieram wręcz pewności, że mamy do czynienia z czystą patologią.

Maja Rostowska

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

1 komentarz:

  1. Bardzo interesujące wnioski, ciekawe w jakim stopniu to hiperbola, a w jakim może być prawda.
    A propos Pana ministra stawiałbym inną tezę. Otóż mam wrażenie, że niektórzy ludzie, w większości ze sfery publicznej i z tej większości, w większości w obozach rządzących, a obecnym szczególnie, rozwijają w sobie pewien gruczoł. Gruczoł ten wytwarza hormon zadufania i bezczelności. Wydzielany jest on (ten hormon) wtedy, gdy normalnemu człowiekowi potrzebna jest adrenalina. Efektem tego jest patologiczna bezkrytyczność w obliczu stresu związanego z np. występowaniem na spotkaniach przed wyborcami lub podejmowaniem ważnych decyzji. Utrata świadomości może być więc podobna jak na dopalaczach pozaustrojowych.

    Oczywiście nie mam dowodu na istnienie takiego gruczołu, ale jak już zostanie odkryty, będę chciał wyprocesować 10% zysków z publikacji na jego temat ;)

    Pozdrawiam serdecznie
    Witt

    OdpowiedzUsuń