niedziela, 23 lutego 2020

Lichocka do szafy

Szczęście w nieszczęściu, że obecny skandal wydarzył się jeszcze przed startem kampanii w której – o zgrozo – Joanna Lichocka była ponoć typowana na rzeczniczkę sztabu wyborczego, a więc na jedną z głównych „twarzy” obozu Andrzeja Dudy. Uff... opatrzność czuwa.


I. Middlefingergate

Miliony przeznaczone na spektakularną konwencję, spoty i billboardy; sztab ludzi formatujących przekaz kampanii i wizerunek kandydata; specjaliści od piaru i wyborczych strategii; tysiące kilometrów do przejechania po całej Polsce, by dotrzeć do każdego powiatu, a niekiedy wręcz poszczególnych gmin i sołectw – i dosłownie na chwilę przed odpaleniem tej machiny wychodzi taka Lichocka cała na biało, by z pełnym samozadowoleniem pokazać w Sejmie „fucka”... Cały wysiłek jak krew w piach. Takie mniej więcej refleksje mogły najść sztab Andrzeja Dudy i kierownictwo PiS po spektakularnym wyczynie posłanko-dziennikarki Joanny Lichockiej, która po wygranym głosowaniu w sprawie 2 mld. zł. dla TVP prostu nie mogła się powstrzymać, by nie pokazać triumfalnie opozycji środkowego palca. Na to nałożyły się później sztubackie (by nie powiedzieć dosadniej) tłumaczenia, jakoby rzeczonym palcem jedynie „poprawiała sobie oko”, a cała afera jest winą niefortunnej stop-klatki. Gorzej – na uwagi internautów, nawet tych sprzyjających PiS-owi poszedł przekaz, że dali się „zmanipulować” wrażej propagandzie. Doprawdy, nie wiem, co gorsze – sam gest, czy późniejsze żenujące próby „odkręcenia” i mydlenia oczu. Krótko mówiąc, wizerunkowa katastrofa na trzy dni przed inauguracyjną konwencją wyborczą.

Tu nie ma mowy o niefortunnym przypadku. Obejrzałem sobie uważnie całą sekwencję ruchów, a nie tylko feralną stop-klatkę i wniosek jest oczywisty – posłanka Lichocka ewidentnie chciała pokazać, co pokazała i zrobiła to z pełną premedytacją, nieudolnie próbując zamaskować swój gest pocieraniem twarzy. Proszę mi wierzyć, wiem co mówię – takie podwórkowe sztuczki widziałem nie raz i mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić jedno: pani Joanna nad dyskretnym pokazywactwem musi jeszcze sporo popracować. Proszę więc nie próbować robić ze mnie balona, że to tylko taki mimowolny lapsus, nie ze mną takie numery. Ale co tam ja – na nagraniu widać, jak wyraźnie spanikowana posłanka usiłowała wcisnąć ten kit samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Końcowa mina Naczelnika po wysłuchaniu tych bredni mówi sama za siebie.

Według doniesień „Rzeczpospolitej” „w partii wszyscy są na nią wściekli”, zaś wicerzecznik PiS Jarosław Fogiel w rozmowie z RMF FM dodał, iż „bardzo by się cieszył, gdyby do tej sytuacji w Sejmie w ogóle nie doszło”. No, ja myślę. Jeżeli polityk PiS-u (a nie któregoś z koalicjantów ze Zjednoczonej Prawicy) mówi mediom takie rzeczy pod nazwiskiem, a do tego idą kontrolowane „anonimowe” przekazy, to oznacza tylko jedno – że „wściekły” jest sam Komendant, i to zapewne nie tylko na sam gest, lecz również na to, że posłanka próbowała zrobić go w trąbę. Posłanka, dodajmy, do której dotąd Jarosław Kaczyński miał wyraźną słabość, jako do wiernego żołnierza – bezwzględnie lojalnego zarówno na odcinku medialnym, jak i politycznym. Jednak w tym przypadku żołnierz wykazał się nadmiarem własnej nieprzemyślanej inwencji i naraził swą szarżą na porażkę całą armię – musi więc wypaść z łask i pójść w odstawkę.


II. Cynizm „totalnych”

Druga strona medalu, to oczywiście zachowanie „totalnej opozycji”, która usiłowała na różne sposoby sprowokować reakcję. Tylko, na litość boską, Joanna Lichocka nie jest przecież nowicjuszem. Mało to razy „totalsi” urządzali w Sejmie małpiarnię z pohukiwaniami, okrzykami, buczeniem i czym tam jeszcze? Był chyba czas przywyknąć i się uodpornić. Przypomnę, że PiS przedstawiał się dotąd jako partia, która stara się być blisko ludzi, a jednym z kluczowych elementów wiarygodności takiego wizerunku jest wystrzeganie się wszystkiego, co mogłoby zostać odczytane jako buta i arogancja władzy. Samozadowolenie połączone z okazywaniem na każdym kroku wyższości i pogardy miało być w społecznym odbiorze domeną „tamtych” - platformersów, nachapanych „elit”, „kodziarzy”. Słowem, szeroko pojętego „obozu III RP”. Joanna Lichocka swym zachowaniem dokonała skutecznego wyłomu w tej narracji. Tak jak dla PiS-u podarunkiem było chamskie zachowanie kodziarstwa podczas uroczystości w Pucku i można było tylko prosić, by tego typu ekscesów było jak najwięcej, tak wybryk Lichockiej jest darem niebios dla „totalnej opozycji” i będzie eksploatowany w kampanii do imentu – zarówno oficjalnie, jak i w formie potencjalnie jeszcze groźniejszej internetowej „szeptanki”.

Stała się bowiem rzecz najgorsza - „middlefingergate” uległa „memifikacji” i zaczęła żyć własnym życiem w oderwaniu od całego kontekstu. Byłoby zresztą dziwne, gdyby „totalni” nie wykorzystali takiego prezentu i nie spróbowali przykleić mu własnych znaczeń – doprawdy, na aż taką nieudolność opozycji trudno było liczyć. Z miejsca więc ruszono z wersją, jakoby Lichocka pokazała „fucka” nie jakimś tam posłom, którzy mało kogo obchodzą, lecz generalnie „wszystkim Polakom”, a w szczególności – chorym na raka.

No właśnie. Zagrywka z żądaniem przekazania 2 mld. zł. na onkologię poraża swym cynizmem, ale może okazać się społecznie nośna, szczególnie dla ludzi nie wnikających na co dzień w meandry polityki – bo niemal każdy ma w rodzinie czy gronie znajomych kogoś, kto padł ofiarą tego nieszczęścia i zderzył się z realiami służby zdrowia. Pytanie, czy uda się ich przekonać, że opozycja traktuje chorych czysto instrumentalnie, są dla niej jedynie kolejnym mięsem armatnim – tak jak wcześniej lekarze-rezydenci, nauczyciele czy ofiary księży-pedofilów. Obrzydliwość tego postępowania należy bezwzględnie zdemaskować prostymi, zrozumiałymi dla każdego komunikatami – tyle, że może nie bezpośrednio przez sztab wyborczy Andrzeja Dudy, a drogą „okrężną”. W 2015 r. PiS doskonale potrafił wykorzystać potencjał swych zwolenników w internecie – i najwyższa pora wrócić do tej metody, którą od pewnego czasu partia rządząca zwyczajnie odpuściła, nazbyt polegając na topornej propagandzie TVP Kurskiego. A przy okazji – te dwa miliardy przekazane u progu kampanii wyborczej ewidentnie na propagandę właśnie, to kolejny strzał w stopę. Ja wiem, że chodzi również o rekompensatę utraconych wpływów z abonamentu (do czego walnie przyczyniły się rządy PO) – ale kto z przeciętnych wyborców będzie wnikał w takie szczegóły? Nie można było pomyśleć o tym wcześniej, tak by mieć temat „wyczyszczony” na długo przed kampanią?


III. Kampania w szafie

Teraz nadzieja w tym, że PiS-owi uda się jakoś zneutralizować tę skrajnie niewygodną wpadkę – a z drugiej strony, że zwykłemu odbiorcy się ona opatrzy, zaś „najgłupsza opozycja świata” swoim zwyczajem przegrzeje temat. Na razie uczyniono pierwsze niezbędne ruchy – Lichocka nie pojawiła się na konwencji prezydenta Andrzeja Dudy i był to pierwszy znaczący sygnał gaszenia pożaru. W całej sekwencji wydarzeń bowiem Joanna Lichocka dała się poznać jako zacietrzewiona hunwejbinka, przekonana o swej „najmojszej” racji i bez cienia elementarnej autorefleksji. Jest to zresztą szersza przypadłość przedstawicieli dziennikarskiej stajni z której się wywodzi. Nie bez przyczyny Jacek Kurski zagarnął ich szerokim gestem do TVP – pasują do jego ciosanego siekierą przekazu jak ulał. Sama Lichocka ma zresztą na koncie także inną wpadkę, jeszcze z pierwszej kadencji, kiedy to była jedną z inicjatorek podniesienia uposażeń poselskich, co też skończyło się medialną awanturą, a sprawę musiał osobiście odkręcać Jarosław Kaczyński. Szczęście w nieszczęściu, że obecny skandal wydarzył się jeszcze przed startem kampanii w której – o zgrozo – Joanna Lichocka była ponoć typowana na rzeczniczkę sztabu wyborczego, a więc na jedną z głównych „twarzy” obozu Andrzeja Dudy. Uff... opatrzność czuwa.

Teraz czeka ją okres politycznego czyśćca – wieść niesie, że dostała polecenie schowania się na najbliższe trzy miesiące do szafy, co jest jedyną sensowną i oczywistą reakcją. Powinna to jakoś przeboleć – w końcu, na czas poprzednich kampanii lojalnie chował się chociażby Antoni Macierewicz, a nawet sam Jarosław Kaczyński. Tak więc i pani poseł jakoś ten medialny detoks wytrzyma, nieprawdaż?


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 8 (21-27.02.2020)

1 komentarz:

  1. Jestem przekonany że gdybyśmy my obywatele częściej się zbierali i tworzyli wspólne relacje, to ci którzy wybijają się na eksponowane stanowiska nie mieli by ochotę na wygłupianie się. Pozatym dlaczego ich nie można odwołać ?

    OdpowiedzUsuń