„Jack Strong” to kawał całkiem niezłego kina sensacyjnego, a nie żadna „msza narodowa”.
I. Reżyser na każdą okazję
Ha – ma ten Pasikowski wyczucie mądrości etapu. Jak trzeba, to dopieści esbeków przedstawiając ich może jako brutali, ale zarazem prawdziwych, twardych facetów z kościami. Innym razem pójdzie w czystą komercyjną sensację, zaspokajając gusta widzów stęsknionych za kinem „jak w Ameryce”, by następnie podlizać się Salonowi piętnując antysemicką ludożerę z polskiej prowincji wedle wytycznych J. T. Grossa. A na koniec zmienia front o sto osiemdziesiąt stopni i kręci obraz o płk. Kuklińskim, ewidentnie skomponowany pod gusta patriotycznej i antykomunistycznej części widowni. Jednym słowem, dla każdego coś miłego – brać, wybierać.
Zwłaszcza ostatnia wolta reżysera jest spektakularna – trudno wyobrazić sobie przepaść głębszą, niż ta ziejąca między „Pokłosiem” a „Jackiem Strongiem”. Osobiście przypuszczam, że Pasikowski po „Pokłosiu” zorientował się jak olbrzymi elektorat negatywny wyhodował sobie wśród publiczności i że na salonowym cmokaniu, pokazach w ambasadach, czy spędzanych do kin wycieczkach szkolnych daleko nie zajedzie. Zapewne dotarło do niego, że umownie nazywając, „prawicowa” widownia to niekoniecznie zabiedzeni aborygeni, że ci ludzie również zostawiają w kinach swoje pieniądze i w związku z tym warto by się tym „targetem” zainteresować. Sądzę również, że nie bez znaczenia była tu zmiana nastrojów społecznych, której efektem jest sondażowe prowadzenie Prawa i Sprawiedliwości. Być może niedługo to właśnie PiS będzie dzielił budżety na kulturę i trzeba się zawczasu zakręcić, by po zmianie warty na scenie politycznej nie obudzić się z ręką w nocniku - z etykietką pieszczocha polonofobicznych elit III RP przedstawiającego Polaków jako nację zdziczałych żydożerców.
II. Oferta Pasikowskiego
I w tym właśnie kontekście odbieram nakręcenie filmu o płk.Kuklińskim. Jest to oferta Pasikowskiego skierowana do środowisk patriotyczno-niepodległościowych i przyszłej władzy. Przypuszczam, że gdyby tematu nie zaklepał zawczasu Antoni Krauze, to Pasikowski bez większych oporów nakręciłby również film o Smoleńsku – choć zapewne poczekałby z ostateczną decyzją na wynik wyborów. Coś jak Wajda, który za PiS-u zrobił „Katyń”, a za Platformy hagiografię Wałęsy – oba zresztą gnioty nie do oglądania.
Ta oferta, jak się zdaje, została przez jakąś (i to chyba nawet sporą) część „targetu” zaakceptowana. Czytając różne komentarze można odnieść wrażenie, że ten Pasikowski już jest prawie-prawie „nasz”. Jeszcze trochę się medialnie „wypucuje”, pomruga do nas oczkiem, pokokietuje antykomunistyczny, wygłodniały elektorat i nagle okaże się, że z tego Pasikowskiego to szczery patriota - dostarczyciel narodowego katharsis w wersji instant. Jeśli Zalewskiemu nie wyjdzie z „Historią Roja”, to może nawet Władysław Pasikowski weźmie na tapetę temat „Żołnierzy Wyklętych” i nakręci film o Kurasiu albo „Łupaszce”, a wtedy ani chybi stanie się filmowym wieszczem polskiej prawicy...
Atmosferę tę dało się odczuć w sobotni wieczór 8 lutego, kiedy w gronie pięciorga znajomych weszliśmy sobie do kinowej sali radośnie obdzielając się chipsami i popcornem. Trzeba było widzieć te ciężkie spojrzenia ludzi, którzy przyszli, jak się domyślam, celebrować narodowe świętości, a nie po prostu na kolejny film Pasikowskiego. Na widowni zasiadło sporo znanych mi z widzenia lokalnych prawicowców dla których widok paczki chipsów i butelki coli NA FILMIE O PUŁKOWNIKU KUKLIŃSKIM był zapewne przejawem skrajnego barbarzyństwa i galopującej lemingozy. W każdym razie, zgorszenie można było kroić nożem.
Tymczasem, trudno o większe nieporozumienie i pomieszanie porządków. „Jack Strong” to kawał całkiem niezłego kina sensacyjnego, a nie żadna „msza narodowa”. Owszem – jest to kino z miłym memu sercu antysowieckim przesłaniem, ale robienie z tego dzieła, które należy oglądać w nabożnym skupieniu, jest przejawem jakiejś aberracji.
III. Bez bólu
Czy „Jack Strong” to dobry film? Powiem tak – mnie i koledze się spodobał, natomiast dla kogoś, kto o PRL-u, ówczesnych uwarunkowaniach międzynarodowych i o samym pułkowniku Kuklińskim ma mgliste, albo wręcz zerowe pojęcie (jak towarzyszące nam niewiasty) może być cokolwiek nieczytelny. Widz nie chwytający różnych kontekstów pokazanej na ekranie historii (a takich wśród masowej publiki jest jednak zdecydowana większość) i w związku z tym nie potrafiący sobie różnych rzeczy dośpiewać, może poczuć się cokolwiek znużony. Dość powiedzieć, iż po filmie musiałem tłumaczyć, że ten z tymi brwiami to Breżniew, a po Breżniewie nie było od razu Jelcyna, tylko Andropow, Czernienko i Gorbaczow... Stąd między innymi mój wniosek, iż mamy do czynienia z ofertą sprofilowaną „pod prawicę”, która jest bardziej zorientowana w prezentowanej tematyce. Lemingrad może średnio trybić o co w tym wszystkim tak naprawdę „kaman”.
Tu muszę zdradzić, iż mamy z moją lubą swój prywatny kinowy miernik jakości. Otóż, jeśli podczas seansu zeżremy wszystkie chipsy lub popcorn i wypijemy całą colę, to znaczy, że film był do bani – po przekąski ręka sięga nam bowiem z nudów, lub by „zajeść” poczucie żenady. Przykładowo, na takiej „Bitwie po Wiedniem” nie dość, że zjadłem wszystkie chipsy, to jeszcze skrupulatnie wyczyściłem oślinionym paluchem okruszki z zakamarków torebki. Czyli, dno i metr mułu. Na „Jacku Strongu” ubyła może jedna trzecia mojej paczki, a dzieliłem się jeszcze z kolegą, tak więc nie najgorzej. Z drugiej strony jednak, moja luba zjadła niemal cały popcorn z opakowania o porównywalnej objętości, po filmie zaś wyznała mi, że napięcie było może przez ostatnie pół godziny (czyli sekwencja ucieczki Kuklińskiego z rodziną), a reszta to takie „gadające głowy” - i tu również mamy potwierdzenie tezy jaki „target” ma ten film obsłużyć.
Podsumowując – na film można spokojnie pójść, ogląda się bez bólu, rzeczywistość PRL-u przedstawiona jest wiarygodnie, włącznie z detalami scenografii. Ruscy nieco komiksowi, lecz w tej komiksowości jakoś tam autentyczni (dobra rola aktora grającego „marszała” Kulikowa). Dorociński cokolwiek mdławy, ale w sumie daje radę. Pod mniej wyrobionego (a może pod zagranicznego?) widza zrobiono łopatologiczny wstęp i zakończenie umożliwiające odczytanie filmu przynajmniej na podstawowym poziomie, zaś Pasikowski potwierdza, że jest sprawnym reżyserem. Jeśli natomiast ktoś oczekuje dzieła pomnikowego i perły narodowej kinematografii, to oczywiście i zdecydowanie nie ten adres. Swoją drogą, abstrahując od dość oślizgłej „obrotowości” Pasikowskiego – ciekawe, jakie szanse w lewackim Hollywood mógłby mieć „Jack Strong” w wyścigu o nominację do nieanglojęzycznego Oscara? Może ktoś z Was zna jakiegoś Amerykańca, któremu można by puścić ten film, zakładając, że pojawi się wersja z angielskimi napisami?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl
"(...)Na widowni zasiadło sporo znanych mi z widzenia lokalnych prawicowców dla których widok paczki chipsów i butelki coli NA FILMIE O PUŁKOWNIKU KUKLIŃSKIM był zapewne przejawem skrajnego barbarzyństwa i galopującej lemingozy. W każdym razie, zgorszenie można było kroić nożem.(...)"
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że takich filmów praktycznie nie ma? Życie napisało tyle sensacyjnych historii na wiele hoolywoodzkich produkcji, a nie są tworzone... dlaczego...? Może stąd ta chęć kosztowania małymi kęsami i smakowania tego dania, które jest tak dalekie od "Och Karol" i "Och Karol II" czy "Ladies"?