Jeśli tylko padłby rozkaz, to dzisiejsi przyjaciele z rosyjskiej watahy bez wahania rzuciliby się katyńskim rajdowcom do gardeł.
Jeżeli wataha wilków podchodzi nocą pod obejście, świadczy to o dwóch sprawach: po pierwsze - poczuły się na tyle pewnie, że nie boją się ludzi; po drugie – ktoś do takiego stanu rzeczy doprowadził. W takiej sytuacji jedyną adekwatną ripostą jest wyciągnięcie strzelby i zrobienie z niej właściwego użytku, by rozzuchwalone stado na powrót zaszyło się w swoich matecznikach – inaczej prędzej czy później urządzi krwawą łaźnię wśród inwentarza, a może i dopadnie nas samych. Z pewnością natomiast nie jest mądrym pomysłem zapewnianie im eskorty, żeby spokojnie przeszły sobie dalej, a to z tego prostego powodu, że koniec końców wrócą, traktując gospodarstwo jako swe nowe żerowisko.
Państwo rosyjskie wraz ze swymi służbami lubuje się w różnego rodzaju symbolicznych prowokacjach – jest to stały element kremlowskiej polityki i to wbrew pozorom bardzo racjonalny, za jego pomocą bowiem testuje się gotowość prowokowanego do obrony swoich interesów. Brak odpowiedzi, bądź, co gorsza, pojednawcze gesty, traktowane są każdorazowo jako przejaw słabości i sygnał, że Moskwa może posunąć się o krok dalej. Równie pilnie co odzew oficjalnych władz obserwowane są reakcje poszczególnych środowisk i grup społecznych, traktowane jako potencjalny materiał do wewnętrznego rozgrywania przeciwnika. I w tym właśnie kontekście należy odczytywać przejazd „Nocnych Wilków” przez środkową Europę – w tym Polskę – z finiszem w Berlinie. Wymowa jest jasna: nie chcieliście świętować z nami „pabiedy” w Moskwie 9 maja, to my wybierzemy się do was i przypomnimy o sobie - póki co, tylko za pomocą naszych motocyklistów... na razie...
Wbrew temu, co twierdzi komandor Rajdu Katyńskiego, Wiktor Węgrzyn, Aleksandr „Chirurg” Załdostanow i jego nocni wilcy nie są zwykłą grupą motocyklową, jakich wiele. To nie są panowie w średnim wieku, których wreszcie stać na fajne zabawki i wożą się po świecie przeżywając drugą młodość. To zbrojne ramię rosyjskiego imperializmu wbudowane w motocyklową subkulturę, tak by przybrała oblicze zgodne z zapotrzebowaniem władz. Jest to największa tego typu formacja w Rosji, a to oznacza, że nie mogłaby funkcjonować bez poparcia służb i właściwych „czynników”, te zaś zapewniane jest w zamian za lojalność. Gdyby „Chirurgowi” strzeliło któregoś dnia do głowy wierzgnąć przeciw Putinowi, zniknąłby, ot tak, jak wielu przed nim, a wraz z nim jego motorowa ferajna rozparcelowana po nowo utworzonych „słusznych” grupach. Demonstracyjne bratanie się z Putinem, harce na Krymie i w Donbasie nie wynikają ze zsumowania indywidualnych sympatii, jak pragnąłby widzieć to pan Węgrzyn, tylko są konsekwentną realizacją programowego oblicza ruchu, wdrażającego konkretny scenariusz, w którego ramach, nawiasem mówiąc, jak najbardziej mieści się gościnne przyjęcie w Rosji polskich motocyklistów. Rosjanie, gdy chcą, potrafią obłaskawiać serdecznością – i, jak widać, to często procentuje.
Z publicznych wypowiedzi komandora Węgrzyna przebija troska, by nie zepsuć sobie dobrych relacji z rosyjskimi kolegami, gdyż mogłoby to zaszkodzić Rajdowi Katyńskiemu. W naturalny sposób powstaje pytanie o cenę – fraternizacja z wielbicielami ludobójcy historycznego (Stalina) i współczesnego (Putina), z których jeden ma na sumieniu setki tysięcy Polaków, drugi zaś – na co wszystko wskazuje – śmierć polskiej elity z prezydentem na czele, stawia pod znakiem zapytania sens rajdu uskutecznianego pod opieką takich „towarzyszy podróży”. No i kolejna kwestia - jak członkowie Rajdu Katyńskiego zapatrują się na asystowanie Wilkom pod pomnikiem generała Iwana Czerniachowskiego. Stawiamy znak równości między katyńskimi ofiarami i mordercą żołnierzy AK? Uznajemy, że każdy ma swoich bohaterów i w imię podtrzymywania mieżdunarodnej drużby nie ma co wnikać?
Nocni wilcy ze swoim „Chirurgiem” są forpocztą rosyjskiego imperializmu, a z tej imperialnej perspektywy Polska zawsze będzie wrogiem. I to nie od wczoraj, lecz od stuleci, niezależnie od formy ustrojowej rosyjskiego państwa. Niegdyś stanowiliśmy przeszkodę w zbieraniu ziem ruskich aż do „Białej Wody”, dziś zawadzamy w realizowaniu doktryny eurazjatyzmu. I nawet gdybyśmy wystąpili z NATO, odcięli się od Ukrainy, podporządkowali Kremlowi swą politykę, gospodarkę i ćpali rosyjski gaz za podwójną cenę, to i tak w najlepszym razie moglibyśmy liczyć na status chwilowo spacyfikowanych „buntowszczyków”. Mam nadzieję,. że rozumie to Grzegorz Braun, któremu media każą się teraz tłumaczyć ze słów szefa komitetu wyborczego równie gorliwie, jak gorliwie do tej pory go ignorowały. Oczywiście, nie ma co popadać w histerię i ciskać oskarżeniami o agenturalność, w czym lubują się z iście sekciarskim zapamiętaniem środowiska uzurpujące sobie monopol na rząd dusz patriotycznego elektoratu. Warto jednak zauważyć, że jeśli tylko padłby rozkaz, to dzisiejsi przyjaciele z rosyjskiej watahy bez wahania rzuciliby się katyńskim rajdowcom do gardeł.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w „Warszawskiej Gazecie” nr 17 (24-29.04.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz