czwartek, 20 października 2011

Krajobraz powyborczy


- czyli porządki w krainie dyktatury matołów.


I. Porządki wewnętrzne – mafijne porachunki

Szybko spełnił się powyborczy koszmar Grzegorza Schetyny, który, nie chwaląc się, przewidziałem, pisząc jeszcze przed wyborami, że „umocniony Tusk byłby dla niego śmiertelnym politycznym zagrożeniem” - ale to tak na marginesie, bo nie trzeba było żadnego geniusza, żeby przewidzieć, iż zwycięski ober-Matoł czym prędzej przystąpi do wykańczania niedorżniętej konkurencji. Z punktu widzenia Schetyny najlepszym rozwiązaniem była zatem umiarkowana porażka Platformy, która podważyłaby pozycję Tuska i otworzyła Żelaznemu Grzegorzowi możliwość zagospodarowania niezadowolenia partyjnego aparatu. Nad porażką czuwać miał zaufany Schetyny - Jacek Protasiewicz, który poprowadził kampanię Platformy w swym unikalnym, partackim stylu, rodem z kampanii prezydenckiej Tuska w 2005 roku.

Niestety, tym razem pieczę nad biegiem wydarzeń roztoczył również zbiorowo obóz beneficjentów i utrwalaczy III RP, którego obecna dyktatura matołów jest powolną ekspozyturą i w kluczowym momencie po prostu zaczął prowadzić kampanię równolegle z Platformą, każąc na ten czas porzucić reżimowym mediodajniom resztki pozorów i przyzwoitości, który to zabieg – niezależnie od błędów PiS-u – uwieńczony został sukcesem. Groza lat 2005 – 2007 była zbyt dojmująca, by puścić sprawy na żywioł.

Tak więc, Schetyna zamiast przygotowywać się do zwoływania rozczarowanych porażką matołów i sposobić do podjazdowej wojenki z ober-Matołem, musi drżeć by Tusk nie zapakował go w betonowe buciki jak Olechowskiego, Piskorskiego, Gilowską, czy Rokitę. „Spółdzielcy” od Grabarczyka wykończyli się uprzejmie sami, zresztą, nie jestem pewien, czy Tusk nie wsadził celowo Grabarczyka na minę w postaci „wybuchowego” resortu infrastruktury, by ten się skompromitował i pociągnął za sobą całą frakcję. Teraz został do wykończenia już tylko Schetyna, którego jednak nie skreślałbym – jeśli przetrwa w ramach PO, to powróci, takie typy jak on charakteryzuje bowiem cierpliwość gada. Na miejscu Tuska zatem oglądałbym się za siebie lub dokończył egzekucję, gdyż nie od dziś wiadomo, że „Bóg wybacza – Schetyna nigdy”.

Czuję się po trosze jakbym opisywał mafijne porachunki, ale w sumie zważywszy na materiał ludzki, tych współczesnych neo-Szmaciaków współtworzących dyktaturę matołów, trudno spodziewać się czegokolwiek innego.

II. Operacja „Palikot” - porządki opozycyjne

W każdym razie, jak wspomniałem, groza lat 2005-2007 sprawiła, że obóz beneficjentów i utrwalaczy III RP pomny na nocne duszności i mokre prześcieradła, postanowił wzmocnić dodatkowo dyktaturę matołów przy pomocy koncesjonowanej opozycji, czyli manewru tradycyjnie stosowanego w postsowieckiej kulturze polityczno-socjotechnicznej. Był Żyrinowski przy Jelcynie, był Lepper przy Millerze, będzie Palikot przy Tusku, co firmuje swą fizjonomią Jerzy Urban dając tym samym czytelny sygnał, gdzie post-esbecja ma kierować swe aktualne sympatie, wysiłki, tudzież troskliwą opiekę. Jeśli doliczyć do tego konszachty Palikota z Michnikiem, to i parasol medialny będzie zapewniony. Urban – Michnik – Palikot, niczym trzej muszkieterowie dyktatury matołów będą czuwali nad spokojem obozu władzy, flankując PO od strony strupieszałego SLD i podrzucając co jakiś czas w stronę PiS-u prowokacje w rodzaju sejmowego krzyża, skutkujące gromkimi awanturami.

Niestety, w przypadku PiS-u każdorazowo sprawdza się recepta sformułowana bodaj przez Ostachowicza w odniesieniu do śp prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przypomnę, że w recepcie tej chodziło o to, że Kaczyński ma być małpą w klatce. Jeśli małpa robi się zbyt spokojna trzeba klatkę kopnąć, by małpa zaczęła się możliwie głośno i spektakularnie awanturować, strasząc wyborców. Prowokacja z krzyżem wskazuje, że tym razem za zbiorową „małpę” będzie robił PiS, a kopać klatkę będzie po staremu Palikot, tyle że tym razem jego reżyserowane wyskoki nie będą szły na konto Platformy. Do tej pory to władza „zużywała” - tym razem zużyć ma pozostawanie w „niekonstruktywnej” opozycji i jest to pewne novum do którego posłużyć ma operacja „Palikot”.

III. Bunt koncesjonowany – uporządkowany Budapeszt

Wszystko oczywiście po to, by pozbawić PiS potencjału „budapesztańskiego” na okoliczność spodziewanych niepokojów społecznych, gdy po kolejnych latach „budowania Polski” państwo przegnije już ze szczętem i zawali się pod ciężarem kryzysu. Do tego jednak może być mało Palikota i prokurowanego „zużycia opozycyjnością”. Należy zatem zadbać, by bunt przebiegał jak należy, w sposób uporządkowany – i tu jakimś nieśmiałym zaczątkiem, balonikiem próbnym mogła być niedawna demonstracyjka „oburzonych” - młodzieży z właściwego ideowo Wielokulturowego Liceum im. Jacka Kuronia z czesnym ponad 800 zł/m-c. Widzę tu zarazem tą śmieszną, gazetowyborczą chęć, by wszystko – nawet „bunt” - było u nas „jak na Zachodzie”, tym postępowym, ma się rozumieć.

Chcecie się buntować, kontestować, to my wam pokażemy jak – prawią mentorzy z „Wyborczej”. Albowiem, trzeba wam wiedzieć, droga młodzieży, że antysystemowość może być nawet ożywcza, jeśli jest praktykowana wedle jedynie słusznych, lewackich wzorców wypracowanych przez pokolenie ‘68 i pod czujnym okiem starszych i mądrzejszych, co to na marksizmie mózg i zęby zjedli, teraz zaś za pomocą sztucznych szczęk od najlepszych ortodontów konsumują w spokoju ducha owoce swych młodzieńczych uniesień. Zróbcie, jak radzimy, to też będziecie konsumowali. Macie nienawidzić kapitalizmu i żądać więcej socjalu oraz wyrównywania szans, którym to wyrównywaniem chętnie się zajmiemy – wszak żyjemy z tego wyrównywania od lat, więc znamy się na rzeczy. Nade wszystko jednak macie nienawidzić Kościoła, opresyjnego społeczeństwa, rodziny i całej tej moherowszczyzny z jej patriotycznymi zaśniedziałymi „wartościami”, która rozpanoszyła się w kraju i swym tradycjonalizmem hamuje modernizację.

Poza tym – dodają szeptem mentorzy - śmieją się z nas w Europie.

No i o to z grubsza chodzi – zastąpić antysystemowość niesłuszną, konserwatywną i destrukcyjną, godzącą w pryncypia założycielskie i dobrostan obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, antysystemowością koncesjonowaną, która postulaty sanacji państwa zastąpi antyglobalistycznym bełkotem o „pekariacie” spod znaku „Krytyki Politycznej” i młodszego pokolenia redaktorów „Wyborczej” - a wszystko pod czułą opieką Agorowych weteranów.

Kiedy nadejdzie Budapeszt, będą przygotowani, by społeczne frustracje odpowiednio skanalizować i ukierunkować, tak by nic konkretnego z nich nie wynikało – jak w Londynie, Rzymie czy Atenach.

Oczywiście, do powodzenia tego eksperymentu trzeba czasu. Ciekawe, co będzie pierwsze – ich czy nasz Budapeszt.

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz