„Jestem Polakiem więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka.”
I. Narodowa abnegacja
„Nierzadko spotykamy się ze zdaniem że nowoczesny Polak powinien jak najmniej być Polakiem. Jedni powiadają że w dzisiejszym wieku praktycznym trzeba myśleć o sobie nie o Polsce, u innych Polska zaś ustępuje miejsca – ludzkości. Tej książki nie piszę ani dla jednych, ani dla drugich.” Zacytowane tu pierwsze słowa „Myśli nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego dźwięczą mi natrętnie pod czaszką, gdy przychodzi mi analizować stan dzisiejszego społeczeństwa polskiego. Celowo nie piszę „narodu”, a „społeczeństwa” właśnie, bo do narodu, rozumianego jako coś więcej niż wspólnota czysto etniczna, jeszcze nam dużo brakuje. Naród pojmowany jako wspólnota polityczna, świadoma swych zasadniczych celów, rozumiejąca konieczność posiadania własnej ojczyzny będącej zarówno wspólnym dobrem, jak i niezbędnym narzędziem realizacji tak wspólnotowych jak i indywidualnych aspiracji – ten naród należy dopiero wytworzyć.
Póki co bowiem, cofnęliśmy się cywilizacyjnie i mentalnie do stanu z przełomu XIX i XX stulecia, kiedy to znękane rozbiorami i traumami przegranych powstań społeczeństwo polskie w swej znacznej części przyjęło postawę „wsobną”: urządzić się możliwie najlepiej jak się da w danych warunkach – a czy w Polsce, czy poza Polską, to już kwestia czysto opcjonalna. Jest jednak pewna podstawowa różnica: obecnie społeczne zniechęcenie jest efektem zmęczenia suwerennością oraz zadaniami i obowiązkami, które z tą suwerennością są związane.
II. Jestem Polakiem, ale jakby co...
Wracając do cytatu z Dmowskiego. Ci, dla których „Polska ustępuje miejsca ludzkości” są od dawna zdiagnozowani i mieszczą się w tzw. „Salonie” i jego różnych politycznych emanacjach, które - w pewnym uproszczeniu - gładko przeszły od internacjonalizmu sowieckiego do internacjonalizmu europejskiego. Ten obóz beneficjentów i utrwalaczy III RP dążący, prócz osobistych, kompradorskich korzyści, do przekształcenia Polaków w jakichś mitycznych, utopijnych „Europejczyków” gładko absorbujących kolejne dogmaty lewicowo-liberalnej ideologii został, jak wspomniałem, dobrze rozpoznany i opisany w wielu miejscach i przy wielu okazjach, więc w tym tekście nie będę się nim zajmował. Warto natomiast przyjrzeć się tym, którzy „powiadają, że w dzisiejszym wieku praktycznym trzeba myśleć o sobie nie o Polsce”, bowiem to oni właśnie stanowią dziś przygniatającą większość społeczeństwa i oni poprzez swe wybory decydują o kształcie i przyszłości obecnej Polski.
Niedawno, przy sylwestrowym kieliszku, kiedy impreza weszła w fazę „nocnych Polaków rozmów” miałem okazję pospierać się z młodym biznesmenem. Człowiek sukcesu, ojciec rodziny, właściciel dobrze prosperującej firmy. I przy tym wszystkim kompletnie odseparowany mentalnie od - ujmę to górnolotnie - „sprawy polskiej”. Definiując swoje podejście do kwestii narodowych stwierdził, że oczywiście czuje się Polakiem i tak dalej, ale gdyby „coś się zaczęło dziać” to on zabiera rodzinę i się wynosi. Stanowisko to potwierdziła małżonka, wyrażając przy okazji zadowolenie, że trafiła na takiego właśnie faceta, który sam z siebie prezentuje takie właśnie podejście i nie musi go „urabiać”. Cóż, jest to postawa sformułowana już przez Marię Peszek w słynnej wypowiedzi, że gdybyśmy mieli tu jakieś powstanie, to panna Maria-Awaria nie będzie żadną sanitariuszką, tylko „spierdala stąd jak najdalej”. Rzecz w tym, że mój rozmówca o wypowiedzi Marii Peszek dowiedział się dopiero ode mnie, stanowisko swe zaś sformułował wcześniej, zupełnie samodzielnie.
III. Ucieczka w prywatność
Takich to obywateli ukształtowało ponad 20 lat III RP. To nie są nawet postępowi „europejczycy”, których pragnął wyhodować „Salon”, bo generalnie ludzie ci są obyczajowo dość zachowawczy, czy może raczej – konformistyczni. Cenią sobie materialną stabilizację, życie rodzinne i – ponad wszystko - święty spokój. Dzieje się tak m.in. dlatego, iż czują, że zafundowane im przy okrągłym stole państwo jest strukturą wrogą, zaprojektowaną po to, by zapewnić żerowiska i chronić interesy różnych grup, na co dzień widocznych najlepiej pod postacią pasożytniczej „klasy politycznej”. Widzą, że państwo to nie jest wyrazicielem ich potrzeb, że – najogólniej rzecz biorąc – nie funkcjonuje w ich interesie, tylko w interesie tych, którzy w taki czy inny sposób są w stanie dorwać się do żłobu. Jeśli odniosą osobisty czy zawodowy sukces, nie mają poczucia, że państwo polskie w jakikolwiek sposób do tego sukcesu się przyczyniło, stwarzając chociażby warunki do społecznego awansu, czy ułatwiając działalność w rozmaitych dziedzinach. Ich powodzenie osiągnięte jest mimo państwa, a często wręcz wbrew urzędniczej machinie rzucającej pod nogi najrozmaitsze, absurdalne kłody, utrudniające działalność gospodarczą, czy blokujące dostęp do rozmaitych zawodów. Jeżeli zaś poniosą życiową porażkę, również winią za to „ten porąbany kraj” (na ogół zresztą słusznie) i np. uciekają za chlebem za granicę – najczęściej po to, by już nie powrócić, bo nie ma do czego.
Polska olewa mnie, więc ja olewam Polskę – tak w jednym zdaniu można dziś podsumować relację państwo – obywatel i mechanizm „ucieczki w prywatność”. To i tak istny cud, że w takich warunkach zdołała uchować się 20-30 procentowa grupa tych, których Rymkiewicz określił mianem „wolnych Polaków” - często świeżej daty, obudzonych na skutek smoleńskiego wstrząsu. Ci „wolni Polacy” są zresztą obiektem żywiołowej niechęci, a czasem wręcz nienawiści ze strony biernej większości – nie tylko na skutek medialnej tresury. Również dlatego, że wyłażąc bezczelnie w przestrzeń publiczną ze swymi postulatami i odmienną oceną rzeczywistości, stanowią dla tejże większości nie do końca uświadamiany, ale jątrzący wyrzut sumienia.
Dzieje się tak wskutek tego, że przeciętny Polak dość trafnie diagnozując kondycję polskiego państwa, nie decyduje się by kiwnąć choć palcem w kierunku zmiany obecnego stanu rzeczy. On po prostu, konstatując, że Polska dzieli się na dymających i dymanych, dokłada starań, by dymać samemu i nie pozwolić wydymać się innym. Uczenie nazywa się to „atomizacją” i „rozkładem więzi społecznych”, tudzież „poczucia wspólnoty” i „tożsamości narodowej”.
IV. Zmęczeni suwerennością
Powyższy opis stanowi zarazem odpowiedź na pytanie, dlaczego Polacy reagują obojętnością na postępujące zbywanie naszych prerogatyw państwowych na rzecz ponadnarodowych, unijnych instytucji w ramach „pogłębiania integracji”, czy wręcz na lekko tylko zawoalowany protektorat Niemiec. Dlaczego tak potulnie przyjęli do wiadomości oficjalną wersję katastrofy smoleńskiej i to co Ruscy wyprawiali ze śledztwem. Dlaczego wreszcie reagują alergicznie na „pisowskich awanturników”, co to „potrząsają szabelką”. Wiadomo - gdybyśmy postawili się Ruskim, to wynikłyby z tego kłopoty, Niemcy zaś fundują nam unijną „michę”, więc nie ma co się sadzić. Krótko mówiąc, zarówno wśród naszych „elit” jak i szerokich mas społeczeństwa po dwóch dekadach ciągłej szarpaniny nastąpiło coś, co określam mianem „zmęczenia suwerennością”.
Ujmę to tak: przywoływany na wstępie Dmowski stwierdził „Jestem Polakiem więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka”. Dzisiejsi Polacy – od góry do dołu – gremialnie odmawiają przyjęcia na siebie tych „obowiązków polskich”. Ba, mają nawet problemy z ich zdefiniowaniem. Poczuwanie się do obowiązków skutkuje bowiem szeregiem niedogodności. Można się narazić. Na poziomie państwowym – wejść w paradę ościennym potęgom; na poziomie zwykłego człowieka – zadrzeć z gminnym kacykiem, zblatowanym urzędnikiem, czy wpływowym biznesmenem. Elity społeczno-polityczne jawnie dążą do scedowania „jak najwięcej kompetencji, zwłaszcza strategicznych, na ponadnarodowe gremia i niech one się martwią, nawet jeśli za tymi gremiami stać będą Niemcy dogadujący kluczowe sprawy z Rosjanami. Zostawmy sobie kompetencje nadzorców autonomicznej prowincji i stosownie do tego zmniejszoną odpowiedzialność przed wyborcami.” (więcej w notce - „Obrotowa bliska zagranica”) Cóż więc wymagać od szarych obywateli, dodatkowo przyuczanych do bierności przez dziesięciolecia komunizmu i dostających konsekwentnie po tyłkach za wszelkie „wychylanie się”.
V. Obowiązki polskie
Jeszcze jeden cytat z Dmowskiego, ostatni: „Jestem nim (Polakiem – GG) nie dlatego tylko, że mówię po polsku, że inni mówiący tym samym językiem są mi duchowo bliżsi i bardziej dla mnie zrozumiali, że pewne moje osobiste sprawy łączą mnie bliżej z nimi, niż z obcymi, ale także dlatego, że obok sfery życia osobistego, indywidualnego znam zbiorowe życie narodu, którego jestem cząstką, że obok swoich spraw i interesów osobistych znam sprawy narodowe, interesy Polski, jako całość, interesy najwyższe, dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno.” (wytłuszczenia moje - GG)
Skonfrontujmy te słowa z obecnym stanem ducha Polaków. Otóż w większości nasi rodacy pozostali na poziomie wspólnoty „etnicznej”, niczym ów przywoływany wyżej biznesmen, który „czuje się Polakiem”, ale „jakby co”, to on się stąd wynosi, bo gdzie indziej też można się urządzić. Mamy rozpaczliwy deficyt świadomości istnienia dobra wspólnego: Polacy nie znają „spraw narodowych”, tych „interesów Polski”, „dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno”. Więcej nawet: kategorycznie odmawiają przyjęcia do wiadomości samego ich istnienia.
I tu tkwi źródło pęknięcia, które według Rymkiewicza się „już nie sklei”. Podziału na tych przyjmujących i próbujących realizować (może czasem w niedoskonały sposób) „obowiązki polskie” i tych, którzy owych obowiązków nie chcą widzieć, znać, ani tym bardziej zrezygnować dla nich z czegokolwiek. Co te dwie grupy mogą sobie powiedzieć, co mają sobie nawzajem do zaoferowania? Odwojowanie społecznej większości, tkwiącej na własne życzenie w narodowej abnegacji to zadanie na pokolenie. Udało się to Narodowej Demokracji pod rozbiorami, więc może uda się i tym razem.
Dlatego tak ważne jest budowanie oddolnych, alternatywnych wobec mainstreamu struktur, tego „drugiego obiegu 2.0”, który tak ostatnio rozdrażnił pana Warzechę a propos „Przebudzenia” Joanny Lichockiej. Ów „drugi obieg 2.0” potrzebny jest nam m.in. po to, by z tych quasi-podziemnych pozycji wychodzić w przestrzeń publiczną i „polityzować masy”. Bez flirtów i koncesji na rzecz głównego nurtu, bo on jest w niepodzielnym władaniu obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, który to obóz najżywotniej jest zainteresowany utrzymaniem obecnego stanu rzeczy i dlatego każdego naiwniaka pragnącego wchodzić z nim w konszachty przeżuje i wypluje. To są dzisiejsze obowiązki polskie - „dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno”.
Inaczej Polska niedługo zwyczajnie zniknie. A gdy już zniknie, to nie będzie jej nie tylko dla lemingów. Nie będzie jej również dla nas. Nie będzie jej ani dla jednych, ani dla drugich. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
Gadający Grzyb
P.S. 2 stycznia minęła 73 rocznica śmierci Romana Dmowskiego.
PPS. Na podobny temat:
http://niepoprawni.pl/blog/287/obrotowa-bliska-zagranica
http://niepoprawni.pl/blog/287/domkniety-system-cz-i-%E2%80%93-rok-pogardy
http://niepoprawni.pl/blog/287/domkniety-system-cz-ii-%E2%80%93-czas-rozkladu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz