Zbyt wielu ludzi zdało i wciąż permanentnie zdaje swój specyficzny „egzamin” z „żenienia na wydrę” smoleńskiego „bałachu”.
I. Bałach na wydrę
W grypserze funkcjonuje zwrot „żenić bałach na wydrę”, czyli bezczelnie łgać, kłamać w żywe oczy. Coś w tym stylu obserwujemy obecnie, po publikacji zaktualizowanych stenogramów, w których okazuje się, że słowa rzekomo wypowiadane przez generała Błasika pochodzą od II pilota - majora Roberta Grzywny. Dominujący przekaz polityczno-medialny serwuje nam bowiem wciąż to samo kłamstwo smoleńskie, lekko tylko modyfikowane stosownie do zmieniających się okoliczności.
Pierwsza wersja „na dziś” brzmi: to, że generała Błasika nie słychać, nie oznacza, że nie było go w kabinie, a skoro nie ma dowodów świadczących, że nie było go w kabinie, to znaczy, że mógł być, a skoro mógł być, to mógł również... wiecie sami, milcząco naciskać, czy cóś...
Ale to słabe, to wersja dla przekonanych, mogąca trafić jedynie do najbardziej odmóżdżonych lemingów i sfanatyzowanych akolitów sekty pancernej brzozy od Jasia „Flanelki” Osieckiego.
Znacznie lepsza jest wersja druga, przeznaczona dla szerokiej gawiedzi, rozesłana zapewne w przekazach dnia: „był, nie był w kokpicie – nieważne, nie miało to wpływu na przebieg katastrofy”.
Zaraz, zaraz – z tego co nam wciskano w ramach „żenienia bałachu” pamiętam, że „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje kto ich do tego skłonił”, nieprawdaż? To ten SMS rozesłany w pierwszych minutach po katastrofie legł u podstaw smoleńskiego kłamstwa i ustawił całą późniejszą narrację, co znalazło następnie odbicie w raporcie Burdenki-Anodiny, z tezami o „elementach presji pośredniej”, zaimplementowanymi w międzyczasie we „wrzutkach” kolportowanych przez prywislanskie mediodajnie.
Jak to szło? Katastrofa ponoć była efektem ciągu kardynalnych błędów popełnionych przez niedoszkolonych i nieasertywnych pilotów, zaś te rzekome błędy spowodowane zostały m.in. przez „tunelowanie poznawcze” kpt. Protasiuka, w które to „tunelowanie” wprowadzić miały go m.in. „naciski” pijanego zwierzchnika. Taki to mniej więcej ciąg przyczynowo-skutkowy nam przedstawiano. Skoro więc nie było „nacisków”, bo w kabinie pilotów nie było gen. Błasika i nic w stenogramach na żadne naciski nie wskazuje, zaś II pilot prawidłowo odczytywał wysokość z wysokościomierza barycznego, na wysokości 100 metrów natomiast padła komenda „odchodzimy”, a samolot mimo to tracił wysokość, to co się stało? Kto jest winny?
II. Winni bo nie naciskali
Winni są prezydent Lech Kaczyński i generał Błasik. Nie może być inaczej.
Próbkę tego typu rozumowania dostarczyła już jakiś czas temu „Wyborcza” w tekście „Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...”, opublikowanym we wrześniu 2011 tuż po tym, jak ujawnione stenogramy dołączone do raportu komisji Millera obaliły wersję o naciskach Lecha Kaczyńskiego. W owym wiekopomnym dziele sugerowano, że przyczyną katastrofy był brak decyzji Prezydenta co do wyboru lotniska zapasowego. Prezydent zostawił pilotom decyzję, nie ingerował, co tak ich stropiło, że aż się rozbili. Tak to mniej więcej leciało. Winny, bo nie naciskał. Przytoczmy zresztą lead tej opowieści pióra Bogdana Wróblewskiego: „Ja się tylko martwię tym, (co mi?)..." "Tym, (to się naprawdę martwię?)" - to słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka oczekującego na decyzję prezydenta: czy i gdzie lądować 10 kwietnia 2010 r. Nieznane fragmenty zapisu nagrań w kokpicie pokazują dramat dowódcy, który decyzję musiał podjąć sam.”
No i proszę. Wystarczy ten sposób rozumowania zastosować do obecnej sytuacji i wyjdzie, że winnym katastrofy był generał Błasik, bo albo nie wszedł do kokpitu i nie kontrolował pracy swoich podwładnych, albo był, ale nie naciskał, nie powiedział niedoświadczonym i niewyszkolonym pilotom co mają robić, nie pokłócił się z Protasiukiem, nie wy....ł go zza sterów i nie zaczął pilotować samemu, wskutek czego załoga, niczym pijane debeściaki we mgle, wzięła i rozwaliła samolot. Proste?
Co więcej, już wtedy, we wrześniu 2011, „Wyborcza” opublikowała wywiad Agnieszki Kublik (a jakże) z płk. Piotrem Łukaszewiczem pod uroczym tytułem „Dowódca samolotu nie miał wsparcia”. Chwytacie? Nie miał wsparcia! Wówczas chodziło wprawdzie o to, że kpt. Protasiuk „nie miał wsparcia” ze strony „dysponenta lotu”, ale jaki to problem – zamieni się Kaczyńskiego na Błasika i znów wszystko pasuje jak ulał!
Mówię wam, że jeszcze usłyszymy narrację skręcającą w tę stronę, sugerującą taki właśnie przebieg wydarzeń, a do polityków i reżimowych mediodajni dotrze z pewnej biblioteki SMS: „Samolot rozbił się, ponieważ piloci zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto im tego nie zabronił”.
III. Zbyt wielu...
Stanie się tak, ponieważ zbyt wiele osób zaangażowało się w kolportaż wrzutek i przekłamań – mówiąc językiem SMS-a, „pozostaje do ustalenia na czyje zlecenie i skąd otrzymywanych” – by teraz ot tak, odpuścić. Niektórzy, jak Edmund Klich, zostali uruchomieni bezpośrednim telefonem od generała Morozowa, inni od początku „wiedzieli” co się stało i czyja to wina, jeszcze inni byli przygotowani do błyskawicznego przejęcia Kancelarii Prezydenta nie czekając na oficjalne potwierdzenie zgonu Głowy Państwa, koncentrując się na szafie z materiałami dotyczącymi rozwiązania WSI...
Zbyt wielu namnożyło się tych stachanowców przed- i po- smoleńskiego przemysłu pogardy, zbyt wielu nadstawiało swe mikrofony Palikotowi, zbyt wielu wreszcie swą mocno wątpliwą reputację oddało w służbie „pojednania”, by w ramach owej służby dzień i noc rozsiewać i powtarzać najbardziej haniebne i obelżywe - dla ofiar, rodzin, dla Polski - insynuacje. Taki Białoszewski, ten od „spółki autorskiej” z Osieckim, od pierwszych chwil po konferencji prokuratury wojskowej zaczął powtarzać, że generał Błasik tak czy inaczej jest winny jako zwierzchnik lotnictwa wojskowego, z uporem maniaka, wbrew wszelkim faktom, podtrzymując tezę, że piloci „lądowali”. A takich jak on jest więcej - np. redaktor Gugała z Polsatu, który zaprosił Białoszewskiego do studia, postanowił robić za stojak do mikrofonu i wysłuchał grzecznie tego potoku oszczerstw i konfabulacji - bez cienia polemiki, bez najlżejszego sprzeciwu.
Tak, zbyt wielu ludzi zdało i wciąż permanentnie zdaje swój specyficzny „egzamin” z „żenienia na wydrę” smoleńskiego „bałachu”. Już nie mogą się wycofać, zabrnęli za daleko. Paradoksalnie, to MAK zachował więcej bandyckiej przyzwoitości, milczkiem wycofując ze swych stron internetowych materiały dotyczące katastrofy.
Na koniec wyjaśnienie skąd te nawiązania do więziennej gwary. To zawoalowana sugestia skierowana do polityczno-medialnych wyrobników przemysłu kłamstwa i pogardy, by zawczasu zgłębiali tajniki sztuki przetrwania w ich przyszłym miejscu pobytu. Uczcie się, dziewczyny i chłopaki. Lżej wam będzie się zaaklimatyzować.
Gadający Grzyb
Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/wyborcza-w-tunelu-poznawczym
Grafika: Kapitan Nemo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz