Czy pozwoliliśmy się już ze szczętem zatomizować, czy jednak może stać nas jeszcze na solidarność?
Obecny atak rządu na polskie górnictwo należy rozpatrywać na kilku poziomach. Przede wszystkim warto zadać sobie pytanie, kto odniesie tu korzyść. Korzyści nie odniesie rzecz jasna Ewa Kopacz, której po prostu przedstawiono plan „restrukturyzacji” do zatwierdzenia i wykonania – ona wyznaczona jest do roli ofiary ponoszącej polityczne konsekwencje. Kto ów plan montował, możemy się domyślać analizując splot rozlicznych interesów zapętlonych wokół polskiej branży górniczej.
I. Lody na imporcie węgla
Z pewnością do beneficjentów należy lobby importerów węgla kamiennego – szczególnie z kierunku rosyjskiego. O jego sile świadczy chociażby afera taśmowa w której prócz służb miał maczać palce widniejący na liście 100 najbogatszych Polaków biznesmen Marek Falenta zajmujący się m.in. właśnie importem węgla i współwłaściciel bydgoskiej spółki Składywęgla.pl. Temu „tłustemu misiowi” władza chciała zrobić kuku i odwinął się tak zgrabnie, że mimo buńczucznych zapowiedzi „wyjaśnienia afery” rząd szybciutko schował dudy w miech, a rosyjski węgiel wciąż płynie przez nasze granice nieprzerwaną rzeką.
Jak wygląda mechanizm przekrętu? Otóż na granicy deklaruje się, że w transporcie znajduje się węgiel niskiej klasy, bądź tzw. niesort, czyli wymieszane różne rodzaje węgla – od miału, do grubego węgla wysokiej jakości. Nikt tego nie sprawdza, dzięki czemu wjeżdżający węgiel obciążany jest niższymi opłatami – cłem i podatkami. To powoduje, że importowany węgiel jest znacząco tańszy niż wynikałoby to z kosztów transportu i wydobycia w Rosji – a warto wiedzieć, że gros importowanego węgla pochodzi z syberyjskiego Kuzbasu, którego kopalnie oddalone są od Polski o ponad 4,5 tys kilometrów. Skalę procederu może obrazować fakt, że w Polsce działa ok 10 tys składów węgla na prowadzenie których nie trzeba żadnych zezwoleń czy koncesji, zaś według związkowców ok. 80% przetargów na węgiel dla instytucji budżetowych (decyduje kryterium ceny) wygrywają właśnie oferenci proponujący surowiec z importu.
Na powyższe nakłada się protekcjonistyczna polityka Rosji dotującej transport własnego węgla, co również wpływa na jego cenę. W efekcie jesteśmy zasypywani dumpingowym węglem z importu – tak się zdobywa rynek. W samym 2013 roku sprowadziliśmy do Polski 10,8 mln ton węgla, w tym ok. 7 mln ton z Rosji, podczas gdy na hałdach kopalnianych zalega od 7 do 8 mln ton surowca, którego nie ma jak sprzedać. Krajowe wydobycie to ogółem ok 76 mln ton rocznie, co oznacza, że import wynosi już ok 14% naszej produkcji!
II. Energetyczna kolonizacja
Kolejną siłą korzystającą na wygaszaniu polskiego górnictwa są Niemcy, którzy za pośrednictwem UE wmanipulowali nas, przy współpracy rządów Tuska i Kopacz w arcykosztowny pakiet klimatyczny. Przypomnę, że jeszcze rząd Tuska zobowiązał nas do redukcji emisji CO2 w latach 2013-2020 o 20% w stosunku do roku 2005, tymczasem Polska już do 2005 zredukowała emisję aż 31,9% (głównie na skutek upadku przemysłu), spełniając z wielokrotną nadwyżką wymagania protokołu z Kioto zobowiązujące nas do redukcji CO2 w latach 2008-2013 o 6%, przy czym rokiem bazowym był korzystny dla nas 1988. Tusk zgodził się na przesunięcie roku bazowego na 2005, czyli okres, kiedy to praktycznie nie mamy już z czego „schodzić”. Obecnie Kopacz wrobiła nas z kolei w poszerzenie udziału energii odnawialnej w latach 2020-2030. Wszystko to razem, mimo różnych okresów przejściowych, dotacji na modernizację i darmowych kwot CO2 spowoduje znaczący wzrost cen energii i w praktyce śmierć naszej energetyki węglowej, nie mówiąc już o utracie konkurencyjności polskiej gospodarki..
W powstałą próżnię wkroczą oczywiście Niemcy, czyli europejski lider pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych. To oni będą eksportować nam swoje „ekologiczne” technologie w efekcie czego Polska stanie się energetyczną kolonią – dokładnie na takiej samej zasadzie, jak obecnie jesteśmy uzależnieni od rosyjskiego gazu (i jak pokazałem wyżej – w coraz większym stopniu również węgla). Niemiecki eksport nabierze nowej dynamiki i zyska u nas kolejny intratny rynek zbytu, my zaś po staremu będziemy się w pocie czoła „dostosowywać” do wyśrubowanych eko-norm, by „dogonić Europę”. Górnictwo jest zatem kolejnym sektorem polskiego przemysłu, który stoi na drodze neokolonialnej ekspansji gospodarczej Zachodu. Nie oszukujmy się, te cztery kopalnie („Pokój”, „Brzeszcze”, „Sośnica-Makoszowy”, „Bobrek-Centrum” - ostatnia kopalnia w Bytomiu!) to zaledwie początek. Za jakiś czas się okaże, że „nierentowne” są kolejne kopalnie i je również trzeba „zrestrukturyzować” przez likwidację, tak jak „trzeba było” zlikwidować te kopalnie, które już zamknięto od 1989 roku. Będzie jak ze stoczniami i innymi gałęziami przemysłu, z tą różnicą, że górnictwa nie da się zlikwidować od ręki, więc robi się to etapami – od kryzysu do kryzysu.
W kontekście powyższego na ponurą groteskę zakrawa fakt, że od lata 2014 realizowany jest projekt budowy przez niemiecki koncern HMS Bergbau AG kopalni w Orzeszu. Czyli, kopalnie mogą być, pod warunkiem, że niemieckie.
III. Mafia węglowa
Górnictwo nie jest oczywiście branżą bez wad – mamy cały system dojenia przez liczne firmy zewnętrzne, łańcuszki pośredników windujących ceny węgla. Mafia węglowa nie jest wymysłem, próbował się z nią zmierzyć PiS i poległ. Barbara Blida zastrzeliła się, lub ktoś jej w tym pomógł – w sam raz, by można było rozpętać medialną nagonkę na „reżim Kaczyńskich”, a po zmianie władzy prokuratura po cichutku umarzała kolejne wątki śledztwa, dokładnie tak samo, jak w przypadku mafii paliwowej. Tu zastanawiające są informacje dotyczące potencjalnych inwestorów, którzy zgłaszają się do kupna zamykanych kopalń – czy to zasłona dymna na wzór „katarskiego inwestora”, czy może po prostu liczą na wykup za bezcen, a później się zobaczy? W tym drugim przypadku mielibyśmy wyjaśnienie fenomenu tolerowania latami rozlicznych patologii w górnictwie: chodziłoby o to, by w momencie dekoniunktury i finansowego tąpnięcia mieć pretekst do sprzedaży kopalń za półdarmo.
Oczywiście śmierdzi tu dawną i obecną bezpieką na kilometr, dlatego też zamiast narażać się wpływowym grupom interesu mozolnie oczyszczając górnictwo z narosłej w ostatnim ćwierćwieczu pajęczyny brudnych układów, czy uregulować kwestię importu, wygodniej jest kopalnie zamknąć, na czym zresztą również ktoś zarobi – i to właśnie czyni ekipa Kopacz. Zostali wyznaczeni do zalegalizowania skoku, a mafia żerująca na przemyśle wydobywczym dalej będzie funkcjonowała w najlepsze.
IV. Węglowa socjotechnika
No i wreszcie ostatnia kwestia – korzyści czysto polityczne dla Systemu III RP. Górnictwo jest w Polsce jednym z ostatnich potencjalnych ognisk zorganizowanego oporu społecznego – niezależnie od stopnia skorumpowania związkowej wierchuszki. Rozbijając branżę likwiduje się zarazem zarzewie buntu. Przetrenowano to jeszcze za kadencji Tuska na stoczniach i wyszło znakomicie. Wybrzeże nie sprawi już władzy kłopotów, teraz przyszła kolej na pacyfikację Śląska i okolic.
Proszę zwrócić uwagę, że temu procederowi towarzyszy wszechobecna propaganda polegająca na szczuciu społeczeństwa w myśl hasła: dość łożenia na górniczych pasożytów. Wedle tej narracji dobrzy, ciężko pracujący podatnicy utrzymują nierentowne kopalnie zatrudniające roszczeniowych roboli, mentalnie tkwiących w głębokim PRL-u. Z podobną operacją socjotechniczną mieliśmy do czynienia w przypadku Krzyża na Krakowskim Przedmieściu – wtedy również ciemnych „moherów” z małych ośrodków, żyjących jak nam wmawiano na zasiłkach i pasożytujących na reszcie kraju przeciwstawiono młodym, wykształconym, dynamicznym ludziom z wielkich miast mającym uosabiać postępową przyszłość Polski.
Dziś powtarza się ten sam schemat. Reżim i jego media epatują średnią wynagrodzeń w górnictwie na poziomie 6 tys zł nie dodając, że ta średnia ma się do realiów tak samo, jak słynna „średnia krajowa” którą w Polsce mało kto zarabia. Górnicy w odpowiedzi zaczęli publikować paski wypłat z sumami rzędu 2100 – 2400 zł (6-7 lat pracy na dole), co nawet po doliczeniu deputatów i innych świadczeń nie daje powalających kwot. Podobną funkcję ma podawanie skali zadłużenia bez informacji, że górnictwo w formie rozmaitych danin publicznych odprowadza rokrocznie grubo ponad 7 mld zł, a w cenie jednej tony węgla w samym 2013 roku ukryte było ponad 95 zł podatków – od najwyższego w Europie VAT-u począwszy, a skończywszy na opłatach za kopalniane maszyny i każdy wydrążony metr chodnika. Podatków, których w większości nie płacą importerzy. Nie mówi się o wartości zalegającego węgla, którego nie można sprzedać ze względu na importowy dumping z Rosji itd. itp...
W tym wszystkim chodzi rzecz jasna o zantagonizowanie ludzi – by ogłupiali z biedy i zawiści rzucili się sobie nawzajem do gardeł. Pozostaje pytanie, czy pozwoliliśmy się już ze szczętem zatomizować, czy jednak może stać nas jeszcze na solidarność?
Gadający Grzyb
P.S. Powyższy tekst powstał jeszcze przed zaskakującą ugodą rządu z górnikami, ale sądzę, że mimo wszystko większość zawartych w nim diagnoz pozostaje aktualna.
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr2 (72) (19-25.01.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz