Pracujemy ciężko i wydajnie, zarabiając niewspółmiernie mało w stosunku do tego, ile nasza praca jest realnie warta.
„Niech zmieni pracę i weźmie kredyt” - jakież to symboliczne... Dokładnie tak samo, jak niegdysiejsze pouczenia Włodzimierza Cimoszewicza pod adresem powodzian, że „trzeba się było ubezpieczyć”. Oba przypadki są przykładami identycznej jednostki chorobowej, którą na własny użytek nazywam syndromem odklejenia elit od rzeczywistości ekonomicznej. Nie tej w skali makro, opisywanej różnymi mądrymi wskaźnikami, z fetyszyzowanym PKB na czele, ale tej zwyczajnej, ludzkiej, dotykającej miliony Polaków. Czy Cimoszewicz zadał sobie pytanie o koszta ubezpieczeń w relacji do dochodów i trudności z wyegzekwowaniem odszkodowania? Nie zadał, choć o skandalach z wydębieniem czegokolwiek od PZU było wówczas głośno. Podobnie „wujkowi Bronkowi” przez myśl nie przeszło, że znalezienie lepiej płatnej pracy w Polsce graniczy z cudem, a zdolność kredytowa wykraczająca poza „chwilówki” i raty za pralkę jest dla wielu ludzi w Polsce mglistym marzeniem. Swoją drogą dziwne, bo tenże Bronisław Komorowski podczas kampanii stwierdził m.in., że model rozwoju oparty na taniej sile roboczej właśnie się wyczerpuje. Ale może on już tak ma, że nie jest w stanie skojarzyć tego co przeczytał z wręczonej mu kartki z problemami młodej Polki zarabiającej 2 tys złotych. A jest to przecież klasyczny przykład antyrozwojowej bariery jaką są niskie wynagrodzenia.
Zresztą, jeśli siostra chłopaka, który zagadnął prezydenta podczas kampanijnego spaceru faktycznie zarabia 2 tysiące na rękę, to i tak jest w nienajgorszej sytuacji, bowiem większość pracodawców w ankiecie stwierdziła, że płaci pracownikom ok 1600 złotych, czyli tak w sam raz – za mało by żyć, za dużo by umrzeć. Jeśli dodamy do tego, iż średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło w 2014 roku 3980 zł, to rysuje się obraz społecznego rozwarstwienia w stylu republik bananowych. Przypomnijmy jeszcze, iż bezrobocie wśród młodych ludzi (do 24 roku życia) kształtuje się niezmiennie na poziomie ponad 20%, zaś ci co mają jakąkolwiek pracę zatrudnieni są głównie na śmieciówkach – wychodzi więc na to, że opisywana dziewczyna na tle rówieśników jest prawdziwą szczęściarą i nie wiadomo po co jej brat naprzykrzał się prezydentowi, co zresztą słusznie wytknęła jedna z publicystek niezawodnej „Gazety Wyborczej”. Poza tym, zawsze może wyemigrować, gdyż - jak przytomnie zauważyła pani prezydentowa - emigracja to przecież szansa.
Przy okazji warto zauważyć, iż polityka emigracyjna naszego rządu zakrojona jest z rozmachem i obliczona w długoterminowej perspektywie, bo jak inaczej tłumaczyć przymus posłania do szkół sześciolatków, by te – jak nam tłumaczono – o rok wcześniej weszły na rynek pracy? Odklejonej pani minister edukacji wyjaśniam, że te sześciolatki nie wejdą na żaden „rynek pracy”, tylko trafią prosto na bezrobocie, a następnie wyemigrują gdzie pieprz rośnie, by przyczyniać się do budowania dobrobytu innych krajów i społeczeństw, zaś posyłanie dzieci o rok wcześniej do szkół tylko ów exodus przyśpiesza. Oczywiście, emigracja nie jest jedyną opcją – bohaterka naszych rozważań może wszak poznać jakiegoś miłego chłopaka, najlepiej z PSL-u, który załatwi jej robotę na stołku wiceprezesa elektrociepłowni, bo właśnie taką posadę zafundował wicemarszałek sejmiku woj. łódzkiego Dariusz Klimczak swej 25-letniej narzeczonej, świeżo upieczonej absolwentce prawa kanonicznego.
Poza tym, warto pouczyć młodą siksę której rzekomo nie stać na mieszkanie, że powinna oszczędzać. Taka jest bowiem recepta cudownie odklejonej od realiów codzienności pani Henryki Bochniarz, szefowej Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan – czyli związku zawodowego oligarchów. Oznajmiła ona mianowicie, że jak najbardziej można odkładać zarabiając wspomniane wyżej 1600 złotych. „Lewiatan” podnosi notorycznie krzyk, ilekroć padają postulaty podniesienia wynagrodzeń i jakiegokolwiek uregulowania kwestii umów śmieciowych, w której to dziedzinie liderujemy Europie jak w żadnej innej, na co ostatnio zwróciła uwagę nawet Komisja Europejska. A tu bezczelna smarkula zarabia całe dwa tysie i jeszcze jej mało. Zapytaj głupia dziewucho pani Bochniarz, ona wie najlepiej, wszak startowała od zera – ze skromnego I sekretarza POP w Instytucie Koniunktur i Cen, poprzez rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego aż do rad nadzorczych tylu spółek, że pewnie sama ich wszystkich nie pamięta. Oto do czego można dojść ciułając grosz do grosza.
Porzucając na chwilę sarkazm – udział płac w PKB wg KE wynosi w Polsce 46% i należy do najniższych w Europie. Dzieje się tak mimo, iż wydajność pracy systematycznie rośnie, zaś Polacy należą do najciężej pracujących narodów w tej części świata. Innymi słowy – pracujemy ciężko i wydajnie, zarabiając niewspółmiernie mało w stosunku do tego, ile nasza praca jest realnie warta. Wygląda więc na to, że owoce wzrostu gospodarczego wypracowanego naszymi rękami konsumuje kto inny. Kto? Cóż, to jest naprawdę dobre pytanie, z którym Państwa zostawiam do następnego tygodnia.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/1702-pod-grzybki-4
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 21 (22-28.05.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz