Na grecką drogę prowadzącą wprost do Aten wprowadził nas nie kto inny, tylko właśnie Platforma ośmioma latami swoich rządów.
I. Tonący Grecji się chwyta
„Tonący brzydko się chwyta” - stwierdził niegdyś Słonimski i ta stara prawda jak ulał pasuje do idącej powoli acz nieuchronnie na dno Platformy. Ostatnie rozpaczliwe „przekazy dnia” kazały mówić wszystkim ludziom obozu władzy, że po zrealizowaniu postulatów gospodarczych PiS ogłoszonych na niedawnej konwencji programowej „Polskę czeka grecki scenariusz”. Mówią tak, co charakterystyczne, nie tylko członkowie gabinetu Ewy Kopacz, ale dokładnie wszyscy poputczicy Obozu Beneficjentów III RP włącznie z takimi tytanami myśli ekonomicznej jak Kazimierz Marcinkiewicz (z zawodu nauczyciel fizyki, któremu na otarcie łez PiS załatwił posadę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju), czy Misiek Kamiński, który jadł chleb z tylu politycznych pieców, że w efekcie spasł się niczym prosię.
Mnie już nawet nie chce się oburzać na faryzeizm i zakłamanie partii rządzącej od ośmiu lat Polską. Był czas przywyknąć do obłudy, do przypisywania politycznym przeciwnikom niecnych zamiarów i intencji, które Platforma sama bez skrępowania wcielała w życie. Przykładowo, za dwuletniego okresu „IVRP” Polska miała stać się państwem policyjnym, ze wszechobecną inwigilacją. Tymczasem to za rządów PO pobiliśmy europejski rekord w podsłuchiwaniu obywateli, co potwierdziła w swych raportach zarówno Komisja Europejska, jak i Naczelna Rada Adwokacka. Inny przykład – Jarosław Kaczyński wykreowany został na małostkowego, mściwego człowieczka, opętanego żądzą rewanżu za wszystkie prawdziwe i urojone upokorzenia. Czyżby? Oto jak dowiedzieliśmy się niedawno z utrwalonych na taśmach pogwarek z udziałem Ryszarda Kalisza i Aleksandra Kwaśniewskiego, to nikt inny jak Donald Tusk jest „rudy i mściwy”, co potwierdza zresztą historia Piotra Staruchowicza „Starucha” - osobistego więźnia Donalda Tuska przetrzymywanego na Rakowieckiej długimi miesiącami bez postawienia zarzutów. Powód? Lider kibiców „Legii” był autorem hasła „Donald, matole, twój rząd obalą kibole”.
II. Platforma prowadzi nas do Grecji
Podobnie jest z lansowaną obecnie tezą, że PiS urządzi nam tu drugą Grecję. Pomijam już fakt, że PO - w odróżnieniu od opozycji - przez osiem lat nie dorobiła się własnego programu, a premier Ewa Kopacz po raz kolejny spektakularnie się ośmieszyła, twierdząc, że „programu nie napisze partyjny kolektyw”, tylko „Polacy”. Owo „pisanie” polega na podchwytywaniu postulatów zgłaszanych przez ludzi, którzy mieli nieszczęście zostać zdybani przez panią premier podczas kolejowych peregrynacji po kraju. Po pierwsze – skoro program mają tworzyć zwykli ludzie, a nie politycy, którym teoretycznie właśnie za to się płaci, to po co nam system partyjny? Oddajmy po leninowsku władzę kucharkom i nie zawracajmy sobie głowy ugrupowaniami politycznymi. Po drugie – ów „program” pisany przez „obywateli” sprowadza się, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, do wysuwania rozmaitych roszczeń. Tak było w przypadku turnusów rehabilitacyjnych o które upomniała się matka niepełnosprawnego dziecka i słuchacze Uniwersytetu Trzeciego wieku. „-To ja mówię: dobrze, nie będzie rezerwy prezesa NBP na takim poziomie, tylko o 20 mln mniej, a te pieniądze przeznaczę na turnusy rehabilitacyjne” - oznajmiła Kopacz. No i proszę – okazuje się, że pieniądze jednak są. I zapewne są to te same pieniądze, których „nie ma” na realizację programu PiS. „A pula nie jest do kradzieży, pula się cała nam należy” - jak pouczał Deptałę towarzysz Szmaciak.
Ale, jak wspomniałem, już mniejsza o to. Rzecz w tym, że na grecką drogę prowadzącą wprost do Aten wprowadził nas nie kto inny, tylko właśnie Platforma ośmioma latami swoich rządów. Jedną z głównych przyczyn greckiej tragedii było nadmierne, kumulujące się latami zadłużenie. W 2007 roku, gdy PO obejmowała władzę, polski dług publiczny wynosił nieco ponad 500 mld zł, obecnie zaś przekroczył bilion złotych, a prawdopodobnie jest jeszcze wyższy, jeśli uwzględnić kwoty wypchnięte na papierze poza zobowiązania Skarbu Państwa. Czyli ekipy Tuska i Kopacz zadłużyły Polskę na niemal drugie tyle, co wszystkie poprzednie rządy po '89 roku razem wzięte, a koszt obsługi zadłużenia wynosi mniej więcej równowartość wpływów z PIT. Taka jest część ceny za „ciepłą wodę w kranie”. Przypomnę tu historię z 2013 roku – otóż Rostowski tak „wyliczył” budżet państwa, że już w lipcu trzeba było go na gwałt nowelizować, bo zabrakło 24 mld złotych – wyczerpano po prostu cały zaplanowany deficyt i trzeba było zawiesić 50-procentowy „próg ostrożnościowy” oraz dopożyczyć brakujące pieniądze na rynkach, emitując nowe obligacje. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że rok wcześniej wysupłaliśmy 5,8 mld euro, by dorzucić się do kredytu ratunkowego MFW udzielonego Grecji – czyli w praktyce zrzuciliśmy się na ratowanie niemieckich banków, które „umoczyły” w greckich papierach dłużnych. A 5,8 mld euro po ówczesnym kursie, to właśnie ok. 24 mld złotych, których zabrakło w budżecie na rok 2013... Takie to, proszę Państwa, jest „gospodarzenie”.
III. Grecko – polskie analogie
Idźmy dalej. Kolejną przyczyną greckiego kolapsu była niska ściągalność podatków. U nas jest podobnie, złudzeń co do tego nie pozostawia ostatni raport MFW przygotowany na zlecenie Ministerstwa Finansów. Zacytujmy fragment: „Łączna wydajność poboru podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT), podatku dochodowego od osób prawnych (CIT) oraz podatku od towarów i usług (VAT) w Polsce osiągnęła wysokość około 16 punktów PKB w 2008 r. i spadła do 14 punktów w 2009 r. Przez kilka lat wydajność poboru podatków była stabilna, ale w 2013 r. spadła do 13,1 punktów; projekcja na rok 2014 wynosi 13,5 punktów PKB”.
W kontekście Grecji mówi się też o rozdętej administracji państwowej, zajmującej się Bóg wie czym. A u nas? Tylko w latach 2007-2011 liczba urzędników wzrosła o 90 tys. Koszta? W tym roku na pensje urzędnicze zostanie wydanych 28,14 mld zł – o 447 mln zł więcej niż w 2014. Ogółem w sektorze publicznym pracuje 3 mln osób, czyli 1/5 wszystkich pracujących Polaków, a koszt obsługi wynosi od 80 mld zł (dane GUS) do 93 mld (dane Fundacji Republikańskiej).
W tym miejscu trzeba wspomnieć o swoistym generatorze długu, jakim są fundusze europejskie – nikt o tym nie mówi, bo to niepoprawne politycznie, a szkoda. Otóż, by skorzystać z dobrodziejstw unijnego dofinansowania, trzeba mieć „wkład własny”. A skąd ów wkład wziąć? Proste – z kredytu. Skąd kredyt? Z zagranicznych banków, bo własnych nie mamy. Jeżeli dodamy presję, która towarzyszy wykorzystywaniu unijnych pieniędzy, to wychodzi, że i tu może być wcale nie najmniejszy powód rosnącego zadłużenia zarówno rządów, jak i struktur samorządowych. Czekam, aż ktoś to rzetelnie policzy i odkryje nam owego słonia w finansowej menażerii.
Do bankructwa Grecji przyczyniły się arcykosztowne igrzyska olimpijskie w Atenach. My też coś takiego mieliśmy – Euro 2012, które – no właśnie, nie wiadomo ile nas finalnie kosztowało, gdyż część inwestycji... wciąż jest w realizacji. Wiadomo jedynie, że koszty stadionów znacząco przekroczyły pierwotne założenia, podobnie jak budowa autostrad. Inwestycje na Euro, które miały być impulsem rozwojowym poskutkowały falą bankructw i kryzysem w branży budowlanej – tylko do listopada 2012 upadły 233 przedsiębiorstwa budowlane – o 80% więcej niż w 2011. Niedawno krakowscy platformersi chcieli nas uszczęśliwić olimpiadą zimową – całe szczęście, że „centusie” zdroworozsądkowo popukali się w czoło i odrzucili ten pomysł w referendum.
IV. Czekając na Orbana
Można by tak wymieniać grecko-polskie analogie jeszcze długo – bezrobocie wśród młodych, rozmiary szarej strefy, a nawet to, że Grecja praktycznie aż do krachu chwaliła się „zielonym” wzrostem gospodarczym. Tak, drodzy Państwo – gdy Tusk z dumą prezentował mapę Europy z polską „zieloną wyspą”, to drugim „zielonym” państwem była Grecja właśnie. Chwilę potem zbankrutowała – tyle, jeśli chodzi o miarodajność fetyszyzowanego wskaźnika PKB.
Jednak tak naprawdę jesteśmy w sytuacji może nie tyle Grecji, ile Węgier pod koniec rządów Ferenca Gyurcsány'ego - tego, który kłamał „rano, nocą i wieczorem”. Kłamał, zadłużając i wyprzedając Węgry do ostatniej koszuli, oddając swój kraj na kolonialny żer międzynarodowemu grandziarstwu, za co zyskiwał poklask w Brukseli i innych europejskich stolicach. Brzmi znajomo? O długach już mówiłem, wspomnijmy więc jeszcze dla porządku o próbach prywatyzacji Lasów Państwowych – i to nie tylko ze względu na żydowskie roszczenia majątkowe. Spokojna głowa – na tym kąsku pożywiliby się także inni.
Węgry w ostatniej chwili uciekły spod gilotyny - i stąd też pewnie wściekłość grandziarzy, którzy już przebierali nogami w blokach startowych, by przejąć węgierską masę upadłościową. Węgrzy mieli Orbana. Czy ekipa PiS – Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, Beata Szydło okażą się polskim „zbiorowym Orbanem”? Oby, bo naprawdę niewiele już brakuje, by podobna gilotyna dokonała naszej gospodarczej i państwowej dekapitacji.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2081-pod-grzybki-12
ilustracja: Budyń78
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 27 (15-21.07.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz