czwartek, 31 marca 2016

Szukać tak, by nie znaleźć?

Ktoś się przestraszył potencjalnej zawartości archiwów? Co tu jest grane? Bo, że dzieje się coś niedobrego, widać gołym okiem.

I. Sygnał ostrzegawczy

Gdybym miał skłonności do megalomanii uznałbym, że w IPN-ie i prokuraturze przeczytano mój niedawny felieton z „Warszawskiej Gazety” pt. „Ujawnić szafy III RP”, w którym domagałem się szeroko zakrojonych rewizji w domach byłych wysokich funkcjonariuszy PZPR i bezpieki – i stąd ta nagła aktywizacja wspomnianych instytucji. Nagle okazało się, że można – znalazły się podstawy prawne do przeszukań, rekwirowania „sprywatyzowanych” archiwów i można mieć nadzieję, że skonfiskowane materiały będą sukcesywnie upubliczniane. Wszystko to oczywiście bardzo dobrze, radość mąci jednak obawa, że energiczna działalność śledczych może być już cokolwiek spóźniona. Esbecy nie są durniami i można domniemywać, że po tak wyraźnym sygnale ostrzegawczym, jak obecna afera wokół teczek „Bolka”, zaczną się na gwałt wyzbywać różnych trefnych papierów – bądź to melinując je w różnych skrytkach, bądź wręcz paląc nimi w piecu. Do tego drugiego mógł ich skłonić przykład Wałęsy, który bez żenady wyznał, iż „zniszczył” posiadane przez siebie dokumenty – co również mogło być swego rodzaju sygnałem, kto wie, czy nie wypuszczonym za pośrednictwem „Bolka” przez Wachowskiego. Niezależnie jednak od tego, czy Wałęsa faktycznie zniszczył swoje papiery (co podpadałoby pod przestępstwo z Kodeksu Karnego), czy tylko tak kazał napisać mu Wachowski, domyślam się, iż w wielu dygnitarskich domach trwa gorączkowa krzątanina i przetrząsanie pawlaczy – czego należy się pozbyć, co zaś zachować na użytek rewizji, by prokurator wyszedł z naręczem nieszkodliwych świstków. W szczególności dotyczy to 21 PRL-owskich prominentów wytypowanych do sprawdzenia w ramach trwającego od ubiegłego roku śledztwa ws. przetrzymywania akt, których listę sporządził IPN.

Nie dziwi mnie zatem fiasko przeszukania u prof. Lecha Kobylińskiego - byłego członka Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa gen. Jaruzelskim - który jakoby miał posiadać dokumenty TW „Wolskiego” przekazane mu niegdyś przez gen. Edwina Rozłubirskiego. Czy profesor faktycznie nigdy ich nie miał, czy zdążył ukryć – tego już się nie dowiemy i przypuszczam, że w miarę kolejnych nalotów na domy z „listy 21” i okolic, urobek będzie coraz skromniejszy, aż w końcu okaże się, że „im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”. Owszem, „17 pakietów” zabezpieczonych w domu wdowy po Jaruzelskim może zawierać interesujące znaleziska, lecz obawiam się, że będą to raczej „pikantności” w rodzaju kto i jakie listy pisał do towarzysza generała w latach '80. Prawdziwe bomby składowane są gdzie indziej.

II. „Energiczne” poszukiwania

Jeśli nieco przecedzić szum medialny, to poczynania zarówno IPN, jak i pionu prokuratorskiego (warto pamiętać, że to autonomiczna struktura, podległa prezesowi IPN jedynie symbolicznie), zaczynają wyglądać zastanawiająco nieudolnie. Najpierw dwa tygodnie karencji między pierwszą wizytą Marii Kiszczak w IPN-ie, a finalnym posłuchaniem u prezesa Łukasza Kamińskiego. Można zapytać: a co, gdyby w międzyczasie generałowa poszła po rozum do głowy i pozbyła się teczek „Bolka”? Zostalibyśmy z wycinkami prasowymi, szkicem książki, listami Passenta czy Beaty Tyszkiewicz – słowem, z jakimiś, przepraszam, duperelami. Choć, np. dokument ze strukturą organizacyjną Departamentu IV MSW zajmującego się inwigilacją i zwalczaniem Kościoła daje do myślenia. Czy Kiszczak trzymał to u siebie w charakterze „odświeżacza pamięci” - by w razie czego zorientować się na jakich odcinkach operują (już w znacznej mierze „prywatnie”) w III RP jego byli podwładni i co w związku z tym można uzyskać od pewnych hierarchów?

Po drugie, wspomniana wyżej „lista 21”. Ważne pismo urzędowe ot tak sobie „wycieka” do internetu, ostrzegając tym samym dygnitarzy, tudzież rodziny przed możliwą rewizją – a jest tam (żyjący i nieżyjący) sama śmietanka PRL-owskich służb cywilnych i wojskowych. W nagłówku widnieje data 23 lutego 2016 – zarazem jednak terminem przesłania informacji z terenowych placówek IPN dotyczących możliwości zagarnięcia akt przez funkcjonariuszy służb PRL jest ten sam dzień – 23 lutego „do godz. 16:00”. Dziwne. Szybka akcja? W takim razie, skoro sprawa była aż tak pilna, to dlaczego nie nastąpiły od razu przeszukania? Mamy pismo z 23 lutego, wyciek nastąpił, przypomnijmy, 29 lutego – i wciąż nic! Żadnych działań. W tej sytuacji można sobie „wkraczać” do kolejnych mieszkań i willi nie o siódmej, szóstej, ale wręcz i o trzeciej nad ranem. Dziennikarz RMF FM, Tomasz Skory, przytacza na Twitterze dobrze obrazujący całą sytuację dialog z „jednym z listy 21”: „- Weszli do pana? - Jeszcze nie. - Ale wie pan, że... - Wiem. Do widzenia”. No i wszystko jasne.

Kolejna rzecz, to korowody w sprawie archiwum Jaruzelskiego (2000 teczek) przekazanego Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku przez Fundację Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL, we władzach której zasiadają Monika Jaruzelska, Ryszard Strzelecki-Gomułka (syn Władysława Gomułki) i Wacław Szklarski, były szef wywiadu i kontrwywiadu LWP. „Fakt” poinformował o tym 23 lutego, 26 lutego Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy wobec informacji, że składowane na terenie uczelni akta bezpieki mają być „przemieszczone” wezwał IPN do przeszukania pomieszczeń Akademii, zaś następnego dnia zorganizował w Pułtusku protest. W międzyczasie (24 lutego) władze Akademii wystosowały dementi twierdząc, iż „do Akademii Humanistycznej nigdy nie zostały przekazane żadne dokumenty archiwalne związane z osobą generała Jaruzelskiego” i wezwała, by „nie ulegać pokusie szukania sensacji”. Na marginesie warto dodać, że uczelnia w Pułtusku jest swoistym skansenem dawnej PZPR-owskiej profesury. Pracownicy IPN zjawili się tam 29 lutego (równolegle z przeszukaniem w willi Jaruzelskiego), lecz... bez prokuratorskiego nakazu. Ostatecznie przystąpili do przeglądania akt w siedzibie Akademii dopiero 4 marca. Okazało się więc, że jednak „archiwum Jaruzelskiego” w Pułtusku jak najbardziej było, tyle, że nie wiadomo co się działo z jego zawartością między 23 lutego, a 4 marca.

No i wreszcie kwestia drugiego archiwum Kiszczaka, o którym poinformował tygodnik „Do Rzeczy”. 18 lutego, dwa dni po wydaniu akt „Bolka” przez Kiszczakową, zgłosił się do publicysty „DRz”, Sebastiana Rybarczyka, były wysoki rangą esbek, który 10-11 lat temu pomagał Kiszczakowi przewozić kartony z dokumentami (zająć miały „małą ciężarówkę”) i wskazał miejsce ich ukrycia – teren w „jednym z dużych miast”, „zamknięty i chroniony przez wojsko”. W latach '90 część pomieszczeń tam się znajdujących miała być wynajmowana na garaże i magazyny przez „ludzi resortu”. Redakcja natychmiast poinformowała IPN, Rybarczyka przesłuchano... i głucha cisza. Nie wiadomo, czy na ów „teren chroniony przez wojsko” ktoś wkroczył, czy były przeszukania, a jeśli nie – to dlaczego. Na dodatek Marcin Fijołek na łamach „wPolityce” stwierdza, że teczki „Bolka” sprawiają wrażenie, jakby wcześniej leżały w jakimś zawilgoconym miejscu, jednak kiszczakowej „hakowni” prokuratorzy IPN „nie mogą zlokalizować”. Co w takim razie z tym wojskowym terenem w „jednym z dużych miast”? Teleportował się do innego wymiaru? Dlaczego jeszcze nie zweryfikowano tej lokalizacji?

III. Szukać tak, by nie znaleźć?

Generalnie, wszystko to wygląda albo na nieudolność, albo na zasłonę dymną mającą przykryć brak woli działania. Wytworzony został szum medialny i wzmożenie wokół akt Wałęsy, jednak - nic nie ujmując ich znaczeniu, jako kropki nad „i” potwierdzającej ostatecznie to, o czym ci, co chcieli wiedzieć, od dawna wiedzieli – teczki „Bolka” są tu jedynie wierzchołkiem góry lodowej. I odnoszę wrażenie, że właśnie ta świadomość krępuje decyzyjność w całej sprawie. Esbecy są już ostrzeżeni i tylko ostatni idiota trzymałby teraz akta we własnym domu, zresztą wciąż żadnych rewizji u osób z „listy 21” nie dokonano – a wszak, by akcja mogła być skuteczna, przeszukań należało po pierwsze – dokonać bezzwłocznie, po drugie – jednocześnie u wszystkich podejrzanych. Słowem, odnoszę wrażenie, że szuka się tak, by niczego istotnego nie znaleźć, zaś gawiedzi funduje się teatrzyk. Mamy dużo zamieszania, zgiełku, tumanów kurzu - i śladowe efekty. A mediom co pewien czas podrzuci się jakieś drugorzędne acz skandalizujące zapiski w rodzaju „listów do generała”. Może nawet ukażą się w osobnym tomie i staną się bestsellerem.

Pora zadać kilka pytań. Ktoś się przestraszył potencjalnej zawartości archiwów? Uliczny i medialny rejwach podniesiony przy okazji „Bolka” wystarczył, by ktoś stwierdził, że dosyć tego dobrego i trzeba po serii pozorowanych działań wyciszyć sprawę? Kogoś sparaliżowało zbyt duże polityczne obciążenie? A może mamy do czynienia z zakulisowymi starciami różnych polityczno-służbowych koterii pilnujących się nawzajem, by żadna nie ugrała na tej sprawie zbyt wiele? Krótko mówiąc: co tu jest grane? Bo, że dzieje się coś niedobrego, widać gołym okiem.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3521-pod-grzybk

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/ujawni%C4%87-%E2%80%9Eszafy-iii-rp%E2%80%9D

http://blog-n-roll.pl/pl/wizyta-strasznej-pani

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 10 (09-15.03.2016)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz