Dosyć fałszywych proroków i samozwańczych strażników tajemnic, arbitralnie reglamentujących „maluczkim” dostęp do wiedzy.
Ujęła mnie informacja, że Kiszczak, nosząc się w 1996 roku z zamiarem przekazania teczek „Bolka” do Archiwum Akt Nowych dołączył do nich list z prośbą, by dokumenty odtajniono najwcześniej pięć lat po śmierci Wałęsy. Prawdziwy człowiek honoru, nie ma co. Niestety, stara Kiszczakowa, jako osoba o „stonowanej inteligencji” nie doczytała i teraz mamy pasztet – szarganie świętości i brukanie autorytetów. Doszło do tego, że nawet „Wyborcza” przestała iść w zaparte i na obecnym etapie (stan na 23 lutego) popiskuje już tylko, by zaczekać na analizę grafologiczną, ale i tak Wałęsa wielki jest i basta, niezależnie od tego, czy coś tam podpisał i kapował, czy też nie. Ja tę samobójczą w gruncie rzeczy strategię, mogącą skutkować jedynie w przypadku najbardziej zagorzałych wyznawców sekty z Czerskiej, nawet rozumiem. Bo kto wie, na jakie jeszcze „legendy” znajdą się stosowne dokumenty, stawiając w nowym świetle ich postawy, wybory i decyzje zarówno za PRL-u, jak i w III RP? Czy nasza młoda demokracja nie okaże się przypadkiem wydmuszką rządzoną z szafy, a tabuny autorytetów pacynkami poruszanymi przez bandę ubeków, którzy zapobiegliwie zdeponowali w różnych skrytkach swoje „polisy ubezpieczeniowe”? Generalnie, nie chciałbym być w skórze naszych „skarbów narodowych”, których trochę przecież jeszcze żyje, a ci co zmarli wszak również bywają eksploatowani na użytek narracji o największym polskim sukcesie w dziejach, w ramach którego obalone w Magdalence flaszki przełożyły się na „obalenie komuny”.
Źle by się jednak stało, gdyby sprawa teczek Wałęsy i oddanie sprawiedliwości wszystkim tym, którzy przez minione lata wbrew różnym szykanom i naciskom stali po stronie prawdy, przesłoniły nam szerszy wymiar wydarzeń. Krótko mówiąc, nie wyobrażam sobie, by na archiwum Czesława Kiszczaka się skończyło. Raz - dlatego, że nawet nie przetrzepano willi generała, zadowalając się tym, co wręczyła wdowa, dwa – że pojawiają się kolejne doniesienia o przechowywanych tu i ówdzie dokumentach. „Do Rzeczy” poinformowało niedawno, że były bliski współpracownik Kiszczaka wskazał miejsce „na terenie chronionym przez wojsko” w którym przed laty pomagał mu ukryć kartony z różnymi papierami, które „zajęły małą ciężarówkę”. Z kolei „Fakt” donosi o archiwach gen. Jaruzelskiego przekazanych przez jego córkę Fundacji Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL zarządzanej przez doborowe grono – Monikę Jaruzelską, Ryszarda Strzeleckiego-Gomułkę (syna „Wiesława”) i byłego wiceszefa Sztabu Generalnego LWP gen. Wacława Szklarskiego. Fundacja z kolei zdeponowała materiały (ok. 2000 teczek) w bibliotecznym magazynie przy Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. Zważywszy na to, że w swoim czasie Jaruzelski bez ogródek groził, iż z różnych okrągłostołowych głów „mogą pospadać aureole”, należy te akta czym prędzej przejąć, nim będzie za późno.
Konieczne jest wszczęcie szeroko zakrojonego postępowania w sprawie „szaf III RP” - czyli dokumentów mogących być w posiadaniu byłych partyjnych i mundurowych dygnitarzy. Tłumaczeń o braku podstawy prawnej do przeszukań w domach esbeków i peerelowskich prominentów zwyczajnie nie kupuję. Przypominam o Art. 276 Kodeksu Karnego definiującym jedno z przestępstw przeciw dokumentom: „Kto niszczy, uszkadza, czyni bezużytecznym, ukrywa lub usuwa dokument, którym nie ma prawa wyłącznie rozporządzać, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Proszę więc nie mydlić oczu „brakiem podstawy prawnej” - potrzeba jedynie woli działania. Tyczy się to również zbioru zastrzeżonego IPN oraz aneksu do raportu ws. rozwiązania WSI.
No i właśnie z ową wolą działania może być najtrudniej. Pamiętajmy, że szef IPN, pan Łukasz Kamiński bite dwa tygodnie zbierał się na odwagę, by udzielić audiencji wdowie po Kiszczaku – lub czekał na czyjeś polityczne zezwolenie. W tym tempie, różni ubecy będą mieli dość czasu, by zniszczyć lub ukryć wykradzione papiery. Powtarzam – niezbędne są masowe rewizje, przejęcie i upublicznienie wszelkich znalezionych archiwów – niezależnie od tego, co zawierają. Nawet, jeśli – piszę hipotetycznie - okaże się, że znajdą się papiery na ludzi stojących dziś po „naszej” stronie barykady. Ważną lekcją i przestrogą winna być tu sprawa prof. Kieżuna – kreowanego na autorytet, którego uwikłanie zostało, przypomnijmy, ujawnione dopiero w ramach wojenki między dwiema redakcjami. Nie wolno dopuścić, by podobne sytuacje się powtórzyły – inaczej wciąż życiem publicznym będą trzęsły, ujawniane od przypadku do przypadku, różne esbeckie „szafy”. Dosyć fałszywych proroków i samozwańczych strażników tajemnic, arbitralnie reglamentujących „maluczkim” dostęp do wiedzy. Trzeba z tym skończyć – natychmiast.
*
-
kiedy zostanie ograniczona możliwość inwigilacji obywateli przez organy państwa?
-
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
„Abp Wielgus – ofiara okoliczności?”
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3396-pod-grzybki-czyli-agent-0-700-nadaje
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 8 (26.02-03.03.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz