niedziela, 27 stycznia 2019

Davos, czyli piknik na wulkanie

Finansowe elity debatujące pod ochroną służb porządkowych w szwajcarskim kurorcie mają o czym myśleć, jeśli nie chcą, by pewnego dnia świat wybuchł im prosto w twarze.

We wtorek 22 stycznia rozpoczęło się kolejne Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. Tematyka dość przewidywalna – zbliżający się kolejny kryzys finansowy, wojna handlowa USA – Chiny, zmiany klimatyczne, Brexit, ale też rosnące rozwarstwienie ekonomiczne. I to ostatnie jest naprawdę ciekawe, bowiem do światowych elit od jakiegoś czasu dociera, że narastanie nierówności - zarówno globalnych, jak i w obrębie poszczególnych społeczeństw - na dłuższą metę zagraża wszystkim, również tym na szczycie globalnego łańcucha pokarmowego. Na razie swoje zatroskanie możni tego świata wyrażają wprawdzie jedynie werbalnie, bez przełożenia na konkretne działania, ale nie da się ukryć, że obowiązujący do niedawna urzędowy optymizm, wedle którego odpowiedzią na wszelkie bolączki miała być globalizacja, staje się nieodwracalnie melodią przeszłości. Przypomnijmy, że dotychczasowa recepta brzmiała mniej więcej tak: globalizacja przyczynia się do dystrybucji bogactwa w myśl zasady „przypływ podnosi wszystkie łodzie”; warunkiem pomyślnego rozwoju są niskie podatki, wycofanie się państwa z czynnej roli w gospodarce i możliwie niewielki sektor publiczny; efektem powyższego będzie wzrost gospodarczy mierzony takimi wskaźnikami jak stopa inwestycji czy fetyszyzowany PKB, co przełoży się na ogólną pomyślność, bowiem „bogactwo ścieka w dół”, więc każdemu coś z tego rozwoju skapnie.

Poniewczasie okazuje się, że nic z tych rzeczy. Przypływ podnosi jedynie te największe łodzie (czyli ponadnarodowe koncerny dyktujące słabszym krajom swoje warunki), mniejsze zatapiając; natomiast bogactwo wcale nie skapuje, tylko odwrotnie – jest zasysane z dołu do góry, zaś owoce wzrostu PKB konsumuje nieliczna grupa uprzywilejowanych. Klaus Schwab (założyciel World Economic Forum) tłumaczy to obrazowo: „globalizacja produkuje zwycięzców i przegranych”. Dlatego też tegoroczne forum ma położyć nacisk na zrównoważony model rozwoju. Całkiem możliwe, że jak zwykle skończy się na gadaniu, bo siły zainteresowane utrzymaniem obecnego stanu rzeczy są potężne, lecz warto odnotować, że zarysowane tu problemy przestały być domeną marginalnych ekonomistów wyśmiewanych przez neoliberalny mainstream, wchodząc na stałe do głównonurtowego dyskursu.

Przy okazji szczytu międzynarodowa organizacja humanitarna „Oxfam” przygotowała raport potwierdzający (po raz kolejny zresztą) narastanie nierówności. I tak, w 2018 r. 26 najbogatszych ludzi na świecie dysponowało majątkiem wartym tyle, co majątek biedniejszej połowy ludzkości (3,8 mld globalnej populacji). Stan posiadania miliarderów w ciągu ubiegłego roku zwiększył się o 12 proc. (średnio 2,5 mld. dolarów dziennie), zaś biedniejszej połowy – spadł o 11 proc. (średnio 500 mln. dol. dziennie). Podaje się w tym kontekście przykład właściciela „Amazona” i najbogatszego człowieka świata, Jeffa Bezosa, którego majątek urósł do 112 mld. dolarów. Coś na ten temat mogliby powiedzieć polscy pracownicy „Amazona”, którzy jakoś nie odczuli wzrostu zamożności swojego szefa – to tyle, jeśli chodzi o mityczne „skapywanie bogactwa”. Ta sama organizacja rok temu wskazywała, że 1 procent najbogatszych zgarnął 82 proc. zysku wygenerowanego w 2017 r. „Oxfam” w ubiegłych latach podnosił w tym kontekście patologiczną rolę rajów podatkowych, do których wielkie korporacje wyprowadzają zyski z krajów, gdzie realnie prowadzą działalność. Przykładowo, 20 największych europejskich banków wykazuje 26 proc. swych dochodów właśnie w rajach. Efektem jest paradoksalna sytuacja, w której zależne spółki-wydmuszki są bardziej „produktywne”, niż oddziały banków działające na głównych rynkach, gdzie notują stosunkowo niewielkie zyski, bądź wykazują nawet straty. Ta sama prawidłowość tyczy się wiodących korporacji w innych branżach.

Skutki powyższych patologii są rozliczne – m.in. niedoinwestowana sfera usług publicznych czy przerzucanie ciężarów podatkowych na obywateli nie mających możliwości stosowania agresywnej optymalizacji. Prowadzi to chociażby do regresywnego systemu podatkowego – ubożsi odprowadzają do budżetu relatywnie większą część swoich zarobków (głównie w podatkach pośrednich) i to na ich barki spada główny koszt utrzymywania państwa. Stąd takie zjawiska jak pauperyzacja, zanik klasy średniej (czemu dodatkowo sprzyja „uelastycznienie” rynku pracy) i postępująca prekaryzacja. Rodzi to zrozumiałą społeczną wściekłość – jak kiedyś zwracałem uwagę, słabo opłacany i przygnieciony podatkami pracownik to biedny konsument i sfrustrowany obywatel. A stąd tylko krok do rewolty, czego ostatnio doświadcza Francja pod postacią ruchu „żółtych kamizelek” - czyli zwykłych ludzi, którzy (właśnie z wymienionych tu powodów) powiedzieli „dość” i wyszli na ulice.

A więc, co zwycięży? Doraźna chciwość, czy perspektywiczne spojrzenie? Finansowe elity debatujące pod ochroną służb porządkowych w szwajcarskim kurorcie mają (a przynajmniej powinny mieć) o czym myśleć, jeśli nie chcą, by pewnego dnia świat wybuchł im prosto w twarze.

Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Podatek od ucieczki do raju

Żółte kamizelki, czyli „francuska wiosna”

Wszyscy płacimy za „optymalizację”


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 04 (25-31.01.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz