niedziela, 18 grudnia 2011

Nasi Wielcy Energetyczni Przyjaciele


Rosja wybuduje nam elektrownię atomową. I most energetyczny z Kaliningradu na dokładkę.


I. Przyjaciel

Rosja nas lubi. Rosja potrafi być konkurencyjna cenowo. Rosja to ostoja najnowocześniejszych i bezpiecznych technologii. Rosja kieruje się wyłącznie czysto biznesowymi względami. Zatem Rosja wybuduje nam elektrownię atomową. I most energetyczny z Kaliningradu na dokładkę. Po co nam jakieś żabojady, amerykańce, czy koreańskie żółtki, skoro życzliwy sąsiad, gotów nam zawsze nieba przychylić, jest pod bokiem. Wszak przychyla nam nieba w kwestiach gazowych i to za rozsądną cenę od lat. Granice cenowego rozsądku, oczywiście, wyznacza sam Przyjaciel, taki już z natury jest uczynny, a naszym Przywódcom zostaje tylko przełożyć ów rozsądek na odpowiednio gładką frazę, jak ta wicepremiera Pawlaka o „korzystnej formule cenowej”. Ropę też nam sprzedają, podobno bardzo tanio i niezawodnie, no chyba, że zepsuje się akurat rurociąg do Możejek, ale przecież to na Litwie. Poza tym, jak sprzedamy im Lotos, to ho-hoo – energetyczna przyjaźń nam rozkwitnie niczym w drugim, bardziej dochodowym RWPG.

No to niech nam postawią tę atomówkę, skoro chcą, co nie?

II. Pstryczek – elektryczek, cd.

Powyższe streszczenie dobrosąsiedzkich stosunków z naszym Wielkim Energetycznym Przyjacielem ma szansę znaleźć swe potwierdzenie w postaci wybudowania przez wielce przyjazny koncern Rosatom elektrowni atomowej w Polsce. Cóż, skoro pragnie tego nasz Wielki Energetyczny Przyjaciel, to nie wypada odmówić, bo przyjaźń – rzecz bezcenna, zatem na szwank nie będziemy jej wystawiać, tym bardziej, że ci, którzy do brużdżenia byliby skłonni, albo szczęśliwym trafem zeszli poniżej 100 metrów, dzięki czemu polskie państwo zdało egzamin, albo nie mają dziś nic do gadania poza jałowym pomstowaniem z sejmowej trybuny, czy wyjęzyczaniem się na blogach.

Żeby nam było w tym przyjacielskim uścisku jeszcze bardziej cieplutko i przytulnie warto nadmienić (o czym pisałem już wcześniej TUTAJ i TUTAJ w notkach z serii „Pstryczek- elektryczek”), o planowanym moście energetycznym z Bałtycką Elektrownią Jądrową powstającą w Kaliningradzie, który to most jest obecnie na etapie prac studyjnych, powstać zaś może do 2015 roku o czym proudly zawiadomił nas w listopadzie przedstawiciel „Rosatomu" i szef projektu budowy Bałtyckiej Siłowni Atomowej Siergiej Bajarkin. Wprawdzie PGE zaznacza, że „nie kontynuuje rozmów biznesowych z rosyjską firmą Inter RAO na temat możliwości zakupu energii elektrycznej z Kaliningradu” (cyt. za rp.pl), ale zapytajmy retorycznie kto tu rządzi: Leon czy jego dzieci? Tym bardziej, że prezes Tauronu, imć Dariusz Lubera a propos importu energii od naszego Północnego Sąsiada podkreślił, że „Nie należy tu mieć żadnych uprzedzeń”.

Uprzedzenia, jak wiadomo, to w biznesie grzech niewybaczalny, a w kontaktach z przyjaciółmi w szczególności, zatem PGE już jęła się tej brzydkiej przywary pozbywać. Na początek więc Polska Grupa Energetyczna wyciągnęła Rosjanom z tyłka uwierającą zadrę w postaci naszego partnerstwa z Litwinami i „podjęła decyzję o zawieszeniu swojego zaangażowania w budowę elektrowni jądrowej w Visaginas na Litwie”. To ta sama elektrownia, w oparciu o którą nafaszerowany uprzedzeniami rząd Jarosława Kaczyńskiego chciał tworzyć inny most energetyczny, Alytus-Ełk. Most, dodajmy, z gruntu niesłuszny i zatruwający dobrosąsiedzkie stosunki ze słowiańskimi braćmi z Kaliningradu. Nic więc dziwnego, że wreszcie rozstano się bez żalu z tym kaczystowskim pomysłem, tym bardziej, że o ekologiczne konsekwencje wybranej przez Litwinów technologii niezwykle troska się przyjazny Rosatom, stwierdzając ustami Siergieja Bojarkina: „(…) mamy prawo zadawać pytania o skutki jej zastosowania. I na pewno je zadamy”. Rosatom przemówił, sprawa zamknięta, a kto by siał wątpliwości, ten nie zna się na przyjaźni i stosunkach.

III. „Zielona wyspa” pod młotek

Nie możemy również zapomnieć o naszych innych Energetycznych Przyjaciołach, którzy chętnie wykupią od nas elektrownie, byśmy nie musieli się zamartwiać ich obsługą, modernizacją i widmem blackoutów. Warszawiacy – klienci RWE Stoen - na ten przykład już się nie zamartwiają, tylko płacą wesolutko zawyżone rachunki – wrrróć! - co też ja gadam, oszołom nieszczęsny. Warszawiacy płacą rachunki obliczone w ramach „rozsądnej formuły cenowej” i zanoszą się płaczem ze szczęścia, zaś koncern RWE naszego Zachodniego Energetycznego Przyjaciela zanosi się dobrodusznym, teutońskim śmiechem. Może tylko Gromek Czempion się nie uśmiecha, bo o coś tam go ostatnio szarpią, ale nie ma strachu, zaskórniaków odłożonych na szwajcarskim koncie jako dodatek do generalskiej emeryturki mu nie ruszą. A i koncernu RWE, należącego do naszego Zachodniego Energetycznego Przyjaciela nie tkną małym palcem, bo to przecież głupio tak się czepiać o jakieś nieistotne prywatyzacyjne zaszłości.

Osobiście jestem ciekaw, jak bez Gromka Czempiona poradzi sobie nasze państwo z planowaną na pierwsze półrocze 2012 roku prywatyzacją poznańskiej Enei oraz Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Łączna wartość transakcji ma wynieść 7,2 mld złotych. Do tego należy dodać jeszcze elektrownię wodną w Nidzicy, którą nasz nie-rząd uparł się opchnąć Czechom za 200 mln złotych. Zwłaszcza po ostatniej, groszowej w skali budżetu państwa kwocie, widać wyraźnie na jakim rozpaczliwym musiku się znaleźliśmy, jak musimy ciułać grosik do grosika by spłacić rachunki za ostatnie cztery lata „zielonej wyspy”. Zapewne niebawem dowiemy się o sprzedaży zapory w Solinie. Razem z zielonymi wzgórzami opiewanymi w znanym szlagierze.

„Zielona wyspa” idzie ze szczętem pod młotek i potrzeba tu całej gromady niekoniecznie krajowych Gromków do obsługi licytacji, ale nic to, Gromków ci u nas dostatek. O tym, że dajemy radę świadczy fakt, że stać nas na dofinansowanie MFW, a gdyby zabrakło cyferek w zapisach z rezerwy rewaluacyjnej NBP na „poręczenie”, to odda się coś jeszcze w pomocne ręce przyjaznych kontrahentów i tym sposobem ugruntuje się nasza „mieżdunarodna” wiarygodność. Wiarygodność budowana na sprzedaży z pocałowaniem ręki ostatniej koszuli, którą to koszulę wraz z gaciami nasi wypróbowani partnerzy odkupią, a następnie miłosiernie będą nam wypożyczać ten sam przyodziewek z rozsądnie obliczoną marżą, byśmy nie świecili gołą rzycią w eleganckiej Europie.

Widać zatem jak na dłoni, że otoczeni jesteśmy energetycznym przyjaciółmi i nie powinniśmy się martwic o przyszłość – ba, wszelkie głosy obawy z definicji lokują krytykantów w gronie destrukcyjnych oszołomów godzących w stosunki i sojusze. A godzenie w stosunki w naszych postępowych czasach jest, jak wiemy, faszyzmem. Wracając na chwilę do atomu zapytałbym może nieśmiało, gdzie są rozmaici „zieloni”, którzy w innych razach potrafią być tak głośni i elokwentni, ale najwyraźniej zaprzątnięci są obecnie zwalczaniem imperialistycznego wymysłu w postaci gazu łupkowego. Odeślę więc tylko do bajek Krasickiego, który pisywał różne ucieszne historyjki o zajączkach i jagniątkach – ze szczególnym uwzględnieniem zakończeń, tym bardziej, że i okres historyczny w którym owe rymowanki powstawały zaczyna wyglądać coraz bardziej znajomo.

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz