PiS wciąż pozostaje partią opozycyjną – opozycyjną wobec systemowych patologii III RP składających się na obóz władzy realnej.
I. PiS jako partia opozycyjna
Kilka tygodni temu w tekście pt. „Przetrwać bez zwycięstwa nie można” przypomniałem tytułowy cytat ze słynnego listu prof. Andrzeja Nowaka wystosowanego na konwencję wyborczą Andrzeja Dudy, twierdząc, że wygrana w wyborach prezydenckich i parlamentarnych to nie jest jeszcze sukces. PiS dopiero wygrał kwalifikacje, zajął pole position, lecz do zwycięstwa w wyścigu zostało jeszcze wiele okrążeń i to w skrajnie nieprzyjaznych warunkach. Dziś widzimy, że tworzony pracowicie przez minione 25 lat system III RP nie zamierza łatwo złożyć broni. Jak do tej pory, PiS przejął jedynie, jak to ujmuje Stanisław Michalkiewicz, „zewnętrzne znamiona władzy”. Do przejęcia władzy rzeczywistej wciąż daleka droga. Innymi słowy, jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało, mimo objęcia rządu i prezydentury, Prawo i Sprawiedliwość wciąż pozostaje partią opozycyjną – opozycyjną wobec systemowych patologii III RP składających się na obóz władzy realnej.
Owo stronnictwo, nazywane przeze mnie Obozem Beneficjentów i Utrwalaczy III RP to nic innego jak ściśle wyselekcjonowane grupy czerpiące korzyści z postmagdalenkowego porządku; kasta uprzywilejowanych, która zasiedliła różne habitaty jako najwyższe ogniwo łańcucha pokarmowego. Są to przyssane do mechanizmu funkcjonowania państwa organizmy pasożytnicze, których pozbycie się będzie równie trudne jak zwalczenie tasiemca. Imię ich – Legion. Znajdziemy tam watahy „resortowych dzieci”, służby specjalne, biznesmenów żyjących z szemranych geszeftów z aparatem państwa, medialnych macherów od wzbudzania masowych nastrojów, kliki urzędnicze, samorządowe, zawodowe korporacje, międzynarodowy biznes, jurgieltników na żołdzie obcych stolic... długo by wymieniać. Wszyscy oni żyją z dojenia Rzeczypospolitej, zaś ich ekspozyturą zapewniającą polityczną „kryszę” nieodmiennie są te same formacje, zmieniające jedynie co jakiś czas partyjne szyldy.
II. Widmo „sądokracji”
Jak łatwo doraźna wygrana może zmienić się w porażkę pokazuje obecna batalia o Trybunał Konstytucyjny. Zwycięstwo otworzy drogę do głębokich reform, porażka zablokuje zmiany na lata – a pamiętać należy, że wszak za chwilę TK będzie rozstrzygał we własnej sprawie, czyli wniosek o zbadanie konstytucyjności niedawnej ustawy przeforsowanej przez PiS. Przypomnijmy, że po przegranej Bronisława Komorowskiego, Platforma widząc możliwość utraty władzy, postanowiła zostawić po sobie instytucję permanentnego sabotażu, mającą blokować jakiekolwiek zmiany uderzające w interesy i spoistość obecnego systemu. Gdyby na dodatek PiS nie uzyskał samodzielnej większości i skazany zostałby na jakąś koalicję, lub rządy mniejszościowe, mielibyśmy powtórkę z lat 2005-2007 i nieustanną szarpaninę zakończoną przedterminowymi wyborami w których zmęczony elektorat zagłosowałby na jakąś „umiarkowaną” partię świętego spokoju w rodzaju Nowoczesnej. Tak się nie stało – partia Jarosława Kaczyńskiego zdobyła samodzielną większość a do tego, jak pokazały ostatnie głosowania, może liczyć na okazjonalnych sojuszników z ruchu Kukiza.
Tym większym priorytetem dla PO i jej zaplecza stała się obrona Trybunału w jego „czerwcowym” kształcie. Chodzi tu zarówno o skład personalny jak i o wynikający zeń mechanizm, czyniący z TK swoisty, nieodpowiedzialny przed nikim „nad-parlament”, mogący pod pozorem sprzeczności z Konstytucją uziemić wszelkie inicjatywy sanacyjne, a w ostateczności – odwołać prezydenta. Polskie państwo w tym układzie, przy zachowaniu pozorów „demokratycznego państwa prawnego”, przeistoczyłoby się w zakamuflowaną dyktaturę - „sądokrację” - w której ciężar władzy przeniósłby się do wąskiego, nieodwoływalnego grona. Parlament, Rada Ministrów i Prezydent stałyby się zaledwie ciałami administracyjnymi, władnymi co najwyżej mozolnie grzebać przy trzeciorzędnych szczegółach – fasadą rządów nieustannie wykładającą się na kolejnych starciach z „sądokratycznym” gremium. Dodatkowo, każda porażka przed Trybunałem byłaby pożywką dla propagandy na zasadzie – proszę, oto znowu PiS chciał się zamachnąć na „konstytucyjne wartości”, ale na szczęście strażnicy „państwa prawa” z TK mu to udaremnili.
O tym, że nie są to czcze obawy świadczy fakt, iż sędziowie Trybunału brali bezpośredni udział w pracach nad czerwcową ustawą. Pisali więc ją „pod siebie”. Każdy, kto choć otarł się o środowisko luminarzy prawa wie, jaki poziom pychy i arogancji ono sobą reprezentuje. W prezentowanej przez nich optyce jedynie ich środowiskowe autorytety upoważnione są do tworzenia i interpretacji prawa – przy czym interpretacje mogą być na tyle dowolne i szerokie, by przekraczać granice prawotwórstwa. Łatwo przewidzieć jak plastycznym narzędziem w ich rękach stałaby się obecna, rozwlekła i nieprecyzyjna konstytucja. Kolejną cechą środowiskową jest – wspólne zresztą dla całego obozu III RP – utożsamienie obecnej formy polityczno-ustrojowej państwa polskiego z demokracją jako taką, przy czym konstytucja z 1997 roku jest tu najwyższym, nienaruszalnym dogmatem. W konsekwencji, każda próba kontestacji i zmiany zastanego porządku jawi się w ich oczach jako zamach na demokrację – i w takim właśnie duchu orzekałby „czerwcowy” Trybunał.
III. Kapitał społeczny
Dlatego odbywająca się na naszych oczach bitwa o kształt Trybunału Konstytucyjnego jest absolutnie kluczowa dla kampanii uzdrawiania państwa. PiS w tej chwili próbuje niczym taran skruszyć bramy twierdzy w której schronili się beneficjenci systemu. Lub, jeśli kto woli, rozbić niczym lodołamacz zator niemożności i niewydolności państwa w którym nieuchronnie grzęźnie każda reformatorska inicjatywa. Jeśli wygramy, dalej będzie już o wiele łatwiej. Piszę „my” – ponieważ ta zmiana jest we wspólnym interesie wszystkich sił mających serdecznie dość zatęchłego, malarycznego bajora jakim stała się Polska - niezależnie od tego, czy ktoś jest zwolennikiem PiS, narodowców, Kukiza itd.
Tamci doskonale o tym wiedzą. Trybunał Konstytucyjny stał się ich ostatnią poważną instytucjonalną zaporą. Gdy ona padnie, nawet skamieniały aparat sądowniczy nie uchroni się przed reformami – a wówczas nastąpi ich koniec. Dlatego tak wyją. Stąd te histerie na tle „stalinizmu”, „III Rzeszy”, „putinizmu”, „faszyzmu” i czego tam jeszcze. Ale dobra nasza – im głośniej i głupiej wrzeszczą, tym lepiej. Wrzaski te bowiem nie wyrażają żadnych zbiorowych emocji, poza nerwowym rozedrganiem krzyczących. Oni po prostu czują, że za chwilę ich czas, jako uprzywilejowanej kasty, dobiegnie końca. Natomiast zwykli ludzie mają ich lęki i frustracje głęboko gdzieś. Elity III RP płacą w tej chwili cenę za dwudziestopięciolecie pogłębiającego się, społecznego wyobcowania. Za lata ojkofobicznej pogardy okazywanej własnemu narodowi i zbywania narastających społecznych problemów. Nie byli w stanie wiarygodnie wyjść z dotychczasowej roli podczas kampanii Komorowskiego, wyborów parlamentarnych, nie są w stanie uczynić tego i teraz. Stać ich w tej chwili jedynie na groteskowe akcje w rodzaju facebookowej „konspiracji”, która w realu zgromadziła na demonstracji kilkadziesiąt osób – i to w Warszawie, najbardziej platformerskim mieście w Polsce. Porównajmy to sobie z miesięcznicami smoleńskimi, demonstracjami narodowców, tłumami zgromadzonymi na uroczystościach Radia Maryja, że już o Marszu Niepodległości nie wspomnę.
Taka jest różnica między „obywatelskim” zapleczem Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP, a zgromadzonym przez lata opozycji społecznym kapitałem obozu patriotycznego. Dostrzega to nawet antysystemowa lewica. „Państwa nie było, gdy pracodawca nie wypłacał pensji, zatrudniał na czarno albo na śmieciówce. Ludzie nie będą bronić państwa, które ich nie broniło” - napisała Marcelina Zawisza z partii „Razem” - i tak to faktycznie wygląda. Większość społeczeństwa widzi, że „onych”, tam na górze, ogarnął strach. A skoro się boją, to znaczy że po pierwsze – są słabi, po drugie zaś – mają coś za uszami.
Jest jeszcze jedna rzecz. Otóż obóz patriotyczny był gotów przez ostatnie lata ryzykować – ostracyzmem, wyśmianiem, lecz także aresztem, spałowaniem, nalotem ABW na mieszkanie, procesami. Topniejące pokolenie „ciepłej wody w kranie” nie jest gotowe zaryzykować niczym – nawet katarem, jeśli demonstracja czy inny „event” przypadałby akurat w kiepską pogodę. Warto to jeszcze raz dobitnie unaocznić. Potrzebny jest czytelny sygnał poparcia dla zmian i sądzę, że masowa manifestacja – chociażby 13 grudnia, jak rok temu, po sfałszowanych wyborach, byłaby dobrym pomysłem. Niech jeszcze raz na nas popatrzą i poczują ten chłodek wędrujący wzdłuż kręgosłupa.
*
Nie zaprzeczając wadze opisanej powyżej batalii, nieustannie przypominam się ze swymi postulatami, których spełnienie nie wymaga niczego prócz woli i determinacji. A zatem:
-
kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?
-
kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?
-
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2929-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 47 (02-08.12.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz