Obserwujemy właśnie tworzenie podwalin do realnego zaistnienia jakiejś formy Międzymorza.
I. Polityka na protezach
Wygląda na to, że PiS w obecnej odsłonie swych rządów wyciągnął wnioski z przeszłości nie tylko w sferze wewnętrznej, lecz również na polu międzynarodowym. W skrócie, pierwsze posunięcia zarówno rządu jak i prezydenta wskazują, że nowa władza postanowiła postawić na większą „dywersyfikację” polskiej polityki zagranicznej. Do tej pory bowiem naszym przekleństwem było obstawianie przez kolejne rządy jednego konia, co sprowadzało się do obijania w trójkącie, jak to kiedyś określiłem, „między Rusem, Prusem, a Jankesem”. W efekcie, polska polityka była wypadkową regionalnych wpływów trojga wymienionych hegemonów. A to podpisywaliśmy kolejne kontrakty gazowe pogłębiające nasze uzależnienie od Kremla, to znów w imię „umacniania sojuszy” szliśmy na wyprawy do Afganistanu i Iraku, nie mówiąc już o kompromitujących „robótkach” w rodzaju więzienia CIA w Starych Kiejkutach za łapówkę 15 mln USD dla „abewiaków” - za co Obama podziękował nam „resetem” wskutek którego obudziliśmy się z dnia na dzień w niemiecko-rosyjskim kondominium. Ukoronowaniem tego tańca do cudzej muzyki był „hołd pruski” Sikorskiego w którym oficjalnie zrzekliśmy się podmiotowości i jakichkolwiek aspiracji na rzecz wypełniania poleceń płynących z Berlina (uległość wobec Rosji także była w to wliczona, bo cesarzowa Angela nie życzyła sobie żadnych kwasów w regionie), na skutek czego Polska definitywnie została włączona do imperialnej przestrzeni niemieckiej Mitteleuropy. Tak kończy się polityka uprawiana za pomocą geopolitycznych protez.
Do powyższego dochodziło kurczowe przywiązanie tutejszych polityczno-intelektualnych elit do „doktryny Giedroycia”, czyli stawianie na „ULB” (Ukraina, Litwa, Białoruś) – zupełnie jakby na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci nic się nie zmieniło. Na domiar złego, owa koncepcja realizowana była w skrajnie infantylny i szkodliwy dla nas sposób. W relacjach ze wschodnimi sąsiadami postawiliśmy mianowicie na zabójczą mieszankę – kokieterii i dogmatycznego pryncypializmu. Kokieteria przejawiała się w skrupulatnym unikaniu nawet najdrobniejszych zadrażnień – tak historycznych jak i współczesnych, czego przykładem było wieloletnie chowanie pod sukno kwestii ludobójstwa na Kresach, czy ograniczania praw polskiej mniejszości, połączone z milczącym przełykaniem różnych czynionych nam afrontów. Doktrynerski pryncypializm z kolei rezerwowaliśmy dla Białorusi, zamiast pragmatycznie próbować rozwijać współpracę tam gdzie jest to możliwe, wykorzystując dążenie Łukaszenki do zachowania jakiegoś marginesu swobody w relacjach z Rosją. Naiwne to i dziecinne – o ile pobłażliwość dla ULB można było zrozumieć w czasach rozpadu Związku Sowieckiego, gdy kraje te wybijały się na niepodległość, o tyle podobne postępowanie z niezależnymi bytami państwowymi w ramach normalnej polityki zagranicznej zwyczajnie nie mogło być skuteczne – i nie było. Domyślam się, że takie było życzenie Stanów Zjednoczonych, które (podobnie jak wspomniane wyżej Niemcy) chciały mieć w Europie Środkowo-Wschodniej spokój, by tym efektywniej używać naszego regionu do szachowania Putina, gdy akurat wymagały tego okoliczności. Wychodzi więc na to, że „robiliśmy laskę” Amerykanom również i w tym obszarze, a jedynym wymiernym efektem był chwilowy triumf w Tbilisi – łabędzi śpiew „polityki jagiellońskiej”. Ile było to warte w dłuższej perspektywie, przekonaliśmy się 17 września 2009 roku, a chwilę potem – w Smoleńsku.
II. Bunt w Mitteleuropie
Przypominam to wszystko nie dlatego, by się masochizować nieudacznictwem, lecz po to, byśmy zyskali należytą perspektywę w ocenie zmian, które właśnie się rysują. A zmiany – poważne i wielokierunkowe – zaznaczają się wyraźnie i w iście ekspresowym tempie. Przede wszystkim, mamy do czynienia z próbą regionalnej emancypacji spod kurateli Berlina – swoisty bunt w Mitteleuropie, na który Niemcy reagują bezprzykładną wściekłością, co samo w sobie świadczy o ich zamiarach i planach wobec naszego obszaru kontynentu. Na zdrowy rozum, nie ma powodów do aż tak gwałtownych reakcji – wszak państwa „nowej Europy” nie są w stanie zerwać rozlicznych ekonomicznych powiązań z Niemcami bez poważnych reperkusji dla własnych gospodarek, a już z pewnością nie z dnia na dzień. Mogą co najwyżej sprawić, by niemieckie koncerny w większym stopniu partycypowały w lokalnym rozwoju – choćby poprzez utrudnienie wyprowadzania pieniędzy, czy zwiększenie efektywności w ściąganiu podatków. Sprawa sprzeciwu wobec przyjmowania migrantów też sama w sobie nie jest powodem do histerii. Rzecz tkwi w czym innym – otóż Europa Środkowa miała dopełniać i wzmacniać politykę Merkel w UE i być jednym z narzędzi hegemonizowania kontynentu. Niemcy potrzebują grupy państw głosujących na forum unijnym zgodnie z ich potrzebami i wspierających ich politykę. Rola Polski jako „perły w koronie” Mitteleuropy jest tu absolutnie kluczowa. To stąd bierze się owo potępieńcze wycie pod adresem Warszawy – Niemcy widzą, że wskutek usamodzielnienia się naszej polityki ich potencjał może się niebezpiecznie skurczyć.
Kolejnym przejawem mogącym niekorzystnie odbić na pozycji Niemiec – tym razem w relacjach z Rosją – jest podnoszony solidarnie postulat wzmocnienia wschodniej flanki NATO, m.in. poprzez ulokowanie stałych baz Sojuszu. Niedawny mini-szczyt w Bukareszcie, który zaowocował wspólną deklaracją w tej sprawie, oraz oczekiwaniem, by na przyszłorocznym szczycie NATO w Warszawie zapadły wiążące decyzje, jest kolejnym policzkiem dla mocarstwowych uroszczeń Berlina. No i w końcu, nie bez znaczenia jest wspólny list Polski, Bułgarii, Czech, Grecji, Estonii, Litwy, Łotwy, Słowacji, Rumunii i Węgier do Komisji Europejskiej w sprawie budowy Nord Stream 2 (choć, jak podają media, tu część krajów zaczyna się wykruszać, co pokazuje ile jeszcze pracy nad budową długofalowego regionalnego porozumienia). W liście sygnatariusze postulują debatę poświęconą tej inwestycji, a KE miałaby się przyjrzeć zgodności projektu z unijnymi przepisami.
III. Międzymorze 2.0
Na Niemczech jednak emancypacyjny zwrot się nie kończy. Wiele wskazuje, iż postanowiliśmy przybrać – chciałoby się powiedzieć: nareszcie – bardziej asertywny kurs również wobec Stanów Zjednoczonych. Taką jaskółką może być wspomniane „solidarnościowe” spotkanie w Bukareszcie, co niekoniecznie musi być Waszyngtonowi na rękę, do tej pory bowiem preferował raczej rywalizację poszczególnych państw o swoje względy. Ściślejsza współpraca regionalna w ramach NATO siłą rzeczy podnosi nasze znaczenie, także w kontekście sytuacji na Ukrainie i amerykańskich planów co do tego kraju oraz układania sobie stosunków z Rosją. Kolejnym sygnałem jest sprzeciw – na razie tylko ministra rolnictwa – wobec negocjowanej umowy TTIP. Owo porozumienie, zakładające chociażby nielimitowany napływ amerykańskiej żywności, może potencjalnie okazać się zabójcze dla polskiego rolnictwa i przemysłu spożywczego. Atmosfery nie poprawia stopień utajnienia negocjacji – kraje członkowskie, takie jak Polska w znacznej mierze nie wiedzą, co tak naprawdę Bruksela negocjuje w naszym imieniu i ponad naszymi głowami.
Powyższe może oznaczać, że jeżeli USA spodziewały się, iż w Warszawie rządzić będą tzw. „nasze sukinsyny” podżyrowujące bezwarunkowo amerykańską politykę, to mogą się srodze zawieść. Oby opisane tu sygnały były oznaką, że czas darmowego poparcia dla „strategicznego sojusznika”, bez zapewnienia realnych gwarancji bezpieczeństwa, dobiegał końca.
Koniecznie należy wspomnieć o niedawnym szczycie Chiny – Europa Środkowa (16+1), gdzie Polska traktowana jako lider środkowoeuropejskiego „podkontynentu” czynnie weszła do gry przy tworzeniu Jedwabnego Szlaku 2.0, co podnosi pozycję zarówno naszą, jak i naszego regionu.
Podsumowując, obserwujemy właśnie tworzenie podwalin do realnego zaistnienia jakiejś formy Międzymorza, może nawet przeorientowania strategii z osi wschód-zachód na północ-południe. To oczywiście nie jest projekt na jedną kadencję, do przezwyciężenia jest wiele sprzecznych interesów, ale wreszcie możemy zaobserwować początki jakiejś spójnej, perspektywicznej polityki obliczonej na realizację polskiej racji stanu. Co równie istotne, okazuje się, że w budowie Międzymorza możemy oprzeć się na partnerach mniej chimerycznych i nie obciążonych antypolskimi kompleksami (Grupa Wyszehradzka plus Rumunia). Innymi słowy – wreszcie przestajemy się niewolniczo oglądać na Ukrainę czy Litwę i po prostu robimy swoje. Na koniec postulat: przydałoby się jeszcze otwarcie „dyplomatycznego frontu” w relacjach z Białorusią - mam nadzieję, że i tego doczekamy. Mamy szansę stać się krajem z którym będą się liczyli zarówno sąsiedzi, jak i różni „wielcy bracia”. Póki co, początki są obiecujące.
*
-
kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?
-
kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?
-
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
http://blog-n-roll.pl/pl/d%C5%82ugi-marsz-ku-mi%C4%99dzymorzu
http://blog-n-roll.pl/en/projekt-%E2%80%9Emi%C4%99dzymorze%E2%80%9D-strategiczny-cel-polski
http://blog-n-roll.pl/pl/co-z-t%C4%85-bia%C5%82orusi%C4%85
http://blog-n-roll.pl/pl/opu%C5%9Bci%C4%87-euroko%C5%82choz#.VipU9G5vAmw
http://blog-n-roll.pl/pl/czy-polsk%C4%99-sta%C4%87-na-podmiotowo%C5%9B%C4%87
http://niepoprawni.pl/blog/346/w-petach-giedroycia
http://niepoprawni.pl/blog/287/post-giedroyciowska-dziecinada
http://blog-n-roll.pl/pl/efta-%E2%80%93-alternatywa-dla-polski
http://blog-n-roll.pl/pl/piel%C4%99gnowa%C4%87-wojn%C4%99
http://blog-n-roll.pl/pl/ukraina-czyli-pok%C3%B3j-gorszy-od-wojny
http://blog-n-roll.pl/pl/po%C5%BCegnanie-z-giedroyciem
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3022-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 48 (09-15.12.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz