niedziela, 21 maja 2017

Polisolokaty – czyżby przełom?

Rysuje się szansa, że polski konsument przestanie być dojną krową dla finansowych korporacji i – że zagram skojarzeniem – wreszcie „wstanie z kolan”.


Chyba mamy pierwszą jaskółkę zwiastującą przełom w sprawie polisolokat. Przełom, dodajmy, korzystny dla nabitych w butelkę klientów. Warszawski Sąd Okręgowy wydał bowiem niedawno wyrok w sprawie pozwu zbiorowego wniesionego w 2014 r. przez 165 klientów TU Generali Życie dotyczącego zwrotu tzw. opłat likwidacyjnych za przedwczesne zerwanie umowy. Sąd w wyroku określił opłaty mianem „horrendalnych” i „naruszających interes klientów”, uznając przy okazji za niedozwolone szereg stosowanych w umowach klauzul. Zapisy mianowicie sformułowane były w ten sposób, że różne „koszta manipulacyjne” przy rozwiązywaniu umów pochłaniały 80-90 proc. wkładu, nierzadko zaś – nawet 100 proc. W sumie, towarzystwo ubezpieczeniowe wypłacić ma swoim klientom ok. 2,5 mln. zł. - indywidualnie zwroty kształtują się w przedziale od 3 do 117 tys. zł., do tego dojdą jeszcze odsetki liczone od 2014 lub 2015 r.

Wprawdzie firma ubezpieczeniowa najprawdopodobniej będzie się procesować do upadłego, jednak opisywane tu orzeczenie napawa optymizmem. Wreszcie czarno na białym w majestacie Rzeczypospolitej nazwano rzeczy po imieniu, podnosząc bezprawność wciskanych klientom umów oraz działanie na ich szkodę. Jest zatem spora nadzieja, że niedawny wyrok stanie się początkiem nowej linii orzeczniczej – podobnie, jak analogiczne wyroki kolejnych sądów złożyły się już na „prokonsumencką” linię orzecznictwa w sprawie tzw. kredytów frankowych (czym w istocie owe „kredyty” były pisałem na tych łamach wielokrotnie). Zresztą, między oboma produktami „innowacji finansowych” zachodzi pewna zbieżność – zarówno „kredyty” walutowe, jak i polisolokaty nie były tym, czym wydawały się na pierwszy rzut oka. „Kredyty” nie spełniały wymogów przewidzianych dla tego typu produktów w polskim prawie, co potwierdził m.in. Rzecznik Finansowy (później zaś sądy), natomiast polisolokaty to w istocie instrument oszczędnościowo-inwestycyjny, a nie „ubezpieczenie” co sugerowałby człon „polisa” w nazwie. W obu przypadkach umowy formułowano w skrajnie niekorzystny dla klientów sposób i szpikowano klauzulami abuzywnymi. Wreszcie, jeśli chodzi o „modus operandi” serwujących te dania instytucji finansowych, mamy identyczny schemat – najpierw naganiano za pomocą agresywnego marketingu nie orientujących się w finansowych zawiłościach klientów, a potem następować miał (przynajmniej w planach) wieloletni okres systematycznego „golenia frajerów”. Nadmieńmy, iż mamy tu wykorzystanie renomy „instytucji zaufania publicznego” i nimbu „poważnych podmiotów finansowych”, co w połączeniu ze sprytnymi technikami interpersonalnymi stosowanymi przez handlowców (pardon - „doradców finansowych”) czyniło klienta w praktyce bezbronnym w konfrontacji z profesjonalną machiną sprzedażową.

Teraz pojawiła się szansa, na realne zastopowanie tego procederu – tym bardziej, że tego typu spraw toczy się więcej, a osoby „wkręcone” w polisolokaty organizują się na wzór „frankowiczów”. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że np. niemiecki Sąd Najwyższy uznał za naruszenie interesu klienta opłatę likwidacyjną w wysokości... 4 procent, to na tym tle możemy sobie uświadomić skalę eksploatacji z jaką mieliśmy do czynienia w Polsce. Dodajmy, że w praktyce na polisolokacie nie sposób było zarobić – jeżeli nawet doszło do wypracowania jakiegoś zysku to lwią jego część pochłaniały różne opłaty i prowizje, co zresztą było jedną z głównych przyczyn zrywania umów przez rozczarowanych klientów. Krótko mówiąc, klient „przywiązany” do toksycznego produktu miał płacić np. przez 10-15 lat, a zarabiała wyłącznie zawiadująca nim instytucja finansowa.

Poza wszystkim, polisolokaty stały się nabrzmiałym problemem społecznym i gospodarczym. Ocenia się, że produkty te nabyło ok. 5 mln. Polaków, zaś łączna wartość utopionych pieniędzy wg danych Rzecznika Finansowego wynosi 50 mld. zł. Są to pieniądze, których ci sami Polacy nie wydadzą na towary i usługi – innymi słowy, tyle właśnie straciła na tylko tym jednym produkcie finansowym realna gospodarka. Do tego dochodzą nieprzeliczalne na pieniądze ludzkie dramaty – polisolokaty oferowano bowiem praktycznie każdemu, bez względu na sytuację materialną, co znakomicie (i nie tylko to) opisał chociażby Paweł Reszka w książce „Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy”. Drugą stroną medalu jest rozpad więzi rodzinnych, kiedy gonieni planami sprzedażowymi zdesperowani handlowcy (często autentycznie wierząc w produkt) oferowali polisolokaty swym najbliższym – z wiadomym skutkiem.

Sprawa jest rozwojowa, bowiem kancelaria LWB, która właśnie wyprocesowała przełomowy wyrok, prowadzi łącznie 8 pozwów zbiorowych zrzeszających w sumie 3 tys. klientów, a do tego blisko 1000 spraw indywidualnych. Jeśli połączyć to z kolejnymi wyrokami w sprawach „kredytów” frankowych (nakazującymi przewalutowanie, bądź zwrot spreadów), to rysuje się szansa, że polski konsument przestanie być dojną krową dla finansowych korporacji i – że zagram skojarzeniem – wreszcie „wstanie z kolan”.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 20 (19-25.05.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz