czyli kilka merytorycznych uwag, co do „zaniedbań” w płockim więzieniu…
…plus kilka hipotez).
Chciałbym zgłosić kilka uwag wobec zgonu (celowo nie piszę „samobójstwa”) Roberta Pazika, z punktu widzenia człowieka, który w swoim czasie miał z monitoringiem coś niecoś do czynienia.
I. Uwaga wstępna – zapis.
Podstawowa sprawa, na którą zwrócili też uwagę inni komentatorzy, to brak zapisu z monitorowanej celi. Jest to niekompetencja wołająca o pomstę do nieba. Pytanie, czy tylko niekompetencja. Z mojej praktyki wynika, że monitoring bez rejestracji nie ma najmniejszego sensu. Osoba monitorująca zawsze może wyjść w feralnym momencie (z różnych powodów, choćby do toalety) ze swego pomieszczenia, tracąc tym samym z oczu obraz z kamer. Zakład karny w Płocku tłumaczył się, że i tak zadysponował w stosunku do Pazika ekstraordynaryjne środki nadzoru. Dziękuję bardzo. Mnie wygląda to na typowe działanie pozorne, bowiem od strony technicznej zorganizowanie zapisu nie jest żadną filozofią, tym bardziej, gdy chodzi o jedną kamerę – wystarczy komputer z twardym dyskiem o jako takiej pojemności, trochę kabla, by ustrojstwo podłączyć, ew. jakiś prosty program, który w kilka minut można ściągnąć za darmo z Internetu. Przy czym, zakładam optymistycznie (nie wiem, nie znam realiów), że więzienna administracja ma na stanie jakieś komputery i nie pracują tam totalne półmózgi. Dane z zapisu można potem kompresować, żeby zaoszczędzić miejsce na „twardym”, lub, po jakimś czasie, sukcesywnie kasować (począwszy od najstarszych danych), jeżeli nie wydarzyło się nic godnego uwiecznienia.
W Płocku zapewne o tym nie wiedzą.
O dopuszczeniu więźnia do rozmowy z bratem bez bezpośredniej asysty strażnika w ogóle szkoda gadać.
II. Pytania.
Teraz pora na kilka pytań i wątpliwości, które nasuwają się niejako same z siebie.
1) Czy monitor na którym widoczny był obraz z celi stał w osobnym, wyizolowanym pomieszczeniu, czy też miały do niego dostęp osoby postronne?
2) Czy do prowadzenia obserwacji na każdej zmianie była wyznaczona specjalna osoba? Czy też robił to „kto popadnie”?
3) Jaka procedura obowiązywała w kwestii obserwacji osadzonego? (to pytanie retoryczne – z wypowiedzi pani rzecznik więziennictwa już wiadomo, że żadna).
4) Czy strażnicy pełniący służbę mają jakiś system wzajemnej łączności? (Np. krótkofalówki). Jeżeli tak, to jakie są procedury ich używania (to istotne, chodzi m. in. o to, by nie „zagadywali” służbowej częstotliwości towarzyskimi pogwarkami w czasie nudnej nocnej zmiany, gdyż wtedy, w nagłej sytuacji, nie dotrze do nich zgłoszenie alarmowe).
5) W jakiej odległości od celi Pazika znajdowało się pomieszczenie z monitorem?
6) Jak rozstawieni byli strażnicy, kto wchodził, wychodził itp.
I w końcu:
7) Czy ktoś tam, do kurwy nędzy, za cokolwiek odpowiadał? Póki co, wyłania się bowiem obraz biurokratyczno – rutyniarskiego bardaku.
Z udzielenia odpowiedzi na takie drobiazgi (między innymi, oczywiście) składa się system skutecznego monitoringu.
III. Jak być powinno?
Teraz absolutne minimum tego, co być powinno (czyli instrukcja obsługi młotka):
1) Warunek sine qua non: umożliwić zapis tego, co kamera przekazuje.
2) Umiejscowienie kamery.
Przy założeniu, że cela ma bryłę prostopadłościanu, kamera powinna być umieszczona w jednym z górnych narożników celi, tak, by obejmować drzwi wejściowe, otwór okienny, wejście do „kącika sanitarnego” i łóżko więźnia. Gdy są trudności z jednoczesnym uchwyceniem wszystkich „targetów”, najłatwiej przesunąć łóżko w odpowiedni punkt celi.
3) Monitor i sprzęt rejestrujący winien znajdować się w osobnym pomieszczeniu, do którego wstęp powinien mieć tylko wyznaczony na danej zmianie funkcjonariusz i jego przełożony. Każde opuszczenie pomieszczenia powinno być odnotowywane w Dzienniku Służby wraz z porą (gg - mm) i powodem wyjścia (np. toaleta, przerwa na posiłek, alarm). Analogicznie odnotowywać powrót. Osoby trzecie można wpuścić do pomieszczenia monitoringu tylko na wyraźne polecenie przełożonego (odnotowywanie - j.w.). Może wydawać się, że to zbędna pisanina, niemniej jest ona wielce przydatna dla późniejszych celów dowodowych, poza tym, gdy już wszyscy przyzwyczają się, że „Wacek ma dziś monitoring”, to nie będzie tego zbyt wiele.
4) System łączności (czyli, najprościej – krótkofalówki). Widzę to tak: jeżeli „monitorujący” musi się odlać, zgłasza to przez radyjko funkcjonariuszowi „operującemu” na korytarzu, który w tym czasie obserwuje przez wizjer monitorowaną celę i, w razie czego, interweniuje. Podobnie, gdy „monitorujący” jest na swym posterunku i widzi na ekranie, że w celi dzieje się coś niepokojącego, zgłasza to strażnikowi, który wali „w te pędy” na interwencję. W sytuacji kryzysowej stawia na nogi wszystkich i sam gna na pomoc (zapis z celi tak, czy inaczej będzie do odtworzenia). Zajście odnotowuje w Dzienniku Służby.
Proste? Najwyraźniej, nie dla wszystkich.
IV. Uwagi końcowe, czyli „syndrom Baraniny”.
Mediodajnie (czyt. jako „medialne jadłodajnie”) donoszą, że oględziny zwłok Roberta Pazika stwierdziły obrażenia typowe dla samobójczego powieszenia. Problem w tym, że w kwietniu 2008 r. w tym samym zakładzie karnym, w Płocku, powiesił się Sławomir Kościuk – inny ze skazanych. Powiesił się w kąciku sanitarnym. Jak Pazik. Pazika, jak podaje „Rzepa” przewieziono do Płocka na kilka dni – w celu złożenia wyjaśnień. Pytanie, czy tylko w celu złożenia wyjaśnień. Płockie powietrze najwyraźniej nie służy psychice osób zamieszanych w sprawę morderstwa Krzysztofa Olewnika i nader szybko zapadają oni na przypadłość, którą określam mianem „syndromu Baraniny” – a którą można by opisać jako kompulsywną predylekcję do używania więziennego prześcieradła w charakterze stryczka. Dodajmy, że Olewnikowie pochodzą z Płockiego – z miejscowości Drobin.
No i, krzynkę wcześniej, wykitował w olsztyńskim pierdlu na podobną samobójczo - wisielczą chorobę sam herszcik - Wojciech Franiewski, nie doczekawszy procesu.
Co Robertowi Pazikowi przekazał Dariusz – brat? Ze jak nie skończy ze sobą teraz, to „w pierdlu” będzie miał przesrane? A może – „skończ ze sobą, bo inaczej mnie zabiją”. Czy Dariusz Pazik przeżyje? Czy przeżyją inni - Ireneusz Piotrowski, Piotr Sokołowski, Cezary Witkowski, Artur Rekul, Stanisław Owsianko… Gdzieś tam odsiadują swe wyroki…
V. Post Scriptum…
…czyli pytania fundamentalne…
1) Z kim zadarł Olewnik – ojciec?
2) Komu nie w smak były jego sukcesy, czytaj, kto chciał przejąć jego interes?
3) Kto wtedy rządził w Płocku i pod jakie struktury partyjne był podwieszony?
…plus hipotezy…
1) Czy aby nie mamy do czynienia z modus operandi charakterystycznym dla wcześniejszego wykończenia biznesu Romana Kluski, skrzyżowanym z późniejszą sprawą afery starachowickiej, „wzbogaconym” (może to taka płocka specyfika, a może nie) o wątek porwania i kończącego sprawę zabójstwa?
2) Czy bezpośrednim wykonawcom puściły nerwy? A może to rozkazodawcy porwania, zdali sobie sprawę z tego, że ze „starego” Włodzimierza Olewnika nie wycisną przejęcia firmy, zaś Krzysztof stał się upierdliwym świadkiem „do likwidacji”?
Tak już zupełnie na sam koniec: na dzień dzisiejszy uważam, że Włodzimierz Olewnik stał się ofiarą wyjątkowo prężnego lokalnego układziku, który musiał mieć mocne podwieszenie na „górze” – niekoniecznie tej oficjalnej – wszak nie od dziś wiadomo, że od struktur jawnych silniejsze są struktury niejawne. Na mocy tego niepisanego prawa portal Onet, założony przez „Kluskowego” Optimusa stał się, koniec końców, własnością ITI. Ten dziwny ciąg transakcji opisała kiedyś „Gazeta Polska”.
Włodzimierz Olewnik się nie dał. Przypłacił to śmiercią syna.
Popełnił jakiś błąd? W coś się uwikłał?
Nieważne. Ważne jest to, że nikt z nas, obywateli Rzeczypospolitej, nie może być pewien swego losu, póki zbójcy bezkarnie grasują na gościńcach.
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz