poniedziałek, 12 stycznia 2009

Owsiak nauczyciel…


…czyli Adam Michnik „od młodzieży”…

… czyli (mimowolny?) hodowca lemingów.

Wszyscy o Owsiaku, to ja też – a co mi tam Perskie oko.

I. Retrospekcja.

W latach 90-tych, gdy byłem jeszcze licealnym, 90-procentowym "użytecznym idiotą" (pozostałe 10% to awersja do komuny - zasługa ś.p. Babci) i Owsiak był dla mnie bohaterem, w naszym miasteczku, z inicjatywy dwóch rzutkich, młodych księży, powstała inicjatywa polegająca na skrzyknięciu się lokalnych rockowych kapel i wspólnym charytatywnym koncercie na rzecz miejscowego szpitala. Salę i nagłośnienie udostępnił za darmo MDK, zaś za zebrane pieniądze zostały zakupione komplety pościelowe, bo na to, w czym leżeli pacjenci, żal było patrzeć. Skontaktowaliśmy się uprzednio listownie z Owsiakiem, wyjaśniając sprawę, ten zaś na użytek naszego koncertu przysłał serduszka. Krótko - pozwolił, byśmy "na legalu" podpięli się pod jego markę. Osobiście sądzę, że bez tego logo przedsięwzięcie miałoby mniejsze powodzenie. To był pozytyw – J.O. mógł przecież odmówić, lub zażądać, by zebraną kasę przesłać do "centrali".

Generalnie – zbiórka i doposażanie szpitali jest OK (bez ironii – to naprawdę wielkie osiągnięcie – co zaś robią z tym sprzętem obdarowane szpitale, to już inna sprawa). Zarazem ta sama zbiórka stanowi gigantyczny policzek dla wszystkich kolejnych rządów nie potrafiących, mimo nieustannych pozororeform, skutecznie rozwiązać problemów służby zdrowia.

II. Owsiakowszczyzna.

Tylko, że Owsiak nie jest jedynie działaczem społecznym. WOŚP i inicjatywy typu Przystanek Woodstock są dla niego również narzędziem do forsowania wśród młodzieży dość obrzydliwej ideologii o lewackiej proweniencji rodem z (zachodniego) roku ’68 – czyli formą promocji dorobku „pokolenia gównojadów” (dlaczego tak ich nazwałem – o tym będzie w osobnym tekście). Owszem, „Miłość, Przyjaźń, Muzyka” i „Stop narkotykom, stop przemocy” to bardziej pozytywne hasła niż „Sex, drugs & rock’n’roll”, które tylu wpędziło do grobu. Problem w tym, że z powyższych prohibicyjnych sloganów, niewiele ostaje się w praktyce. Rozmawiałem z wieloma woodstockowiczami – obraz, który się wyłania z ich opowieści jest bliższy temu, co pokazała TV Trwam, niż oficjalnym hasłom Owsiaka. Gdybyż to był jeszcze autentyczny, płynący z serca, buntowniczy nonkonformizm – ale, niestety, nie.

Mógłby na ten temat coś powiedzieć Piotr Lisiewicz z „GP”, który „w temacie” obrazoburczego spontanu (happeningi Akcji Alternatywnej „Naszość”) ma bogate, autopsyjne doświadczenia. Rozszyfrował on swojego czasu Owsiaka bezbłędnie, stwierdzając, że jest to po prostu „aparatczyk oddelegowany na odcinek młodzieży”. Gdy komuna nie mogła poradzić sobie z Pomarańczową Alternatywą, z pomocą pośpieszył Owsiak animując, (cytat z pamięci). „koncesjonowane, pseudoluzackie Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników”. Ówcześni kontrkulturowcy, (którym, przypomnę, w PRL-u nie było tak komfortowo, jak ich współczesnym epigonom), reagowali ponoć na Owsiaka dość alergicznie. Sam „Sie ma”, po roku ’89, ze swoją niby - to - młodzieżową gadką, gładziutko doszlusował do michnikowego salonu, szybko awansując w tamtejszej nieformalnej hierarchii do statusu jednego z nader obiecujących eliciarzy. Orkiestra rosła, (to nie zarzut, oddaję sprawiedliwość organizacyjnej sprawności J.O.), a wraz z nią rósł Owsiak. Rósł, dodajmy, również we własnych oczach. Bardzo szybko poczuł się w prawie ustalać, kogo młodzież powinna lubić i popierać, a kto ma kojarzyć się z obciachem.

Tu szybki wtręt, bo zapomnę – oglądam właśnie konferencję prasową Owsiaka, na której, prócz żądania, by TVP na przyszłość podwoiła czas antenowy dla Orkiestry, stwierdził m.in., że „cudem jest, gdy zagłosujemy na kogoś bardzo dziwnego, kto obejmie bardzo ważne stanowisko”. Zostało to przyjęte zbiorowym, domyślnym chichotem przez licznie zgromadzonych kuchcików medialnych jadłodajni (zwanych, niekiedy, „po uprzejmości”, reporterami). Bez komentarza.

Wracając do naszego barana – przewodnika młodzieżowego stada. Pamiętacie okładkę jego książki, na której oddzielił płotem tych, z którymi było mu wtedy po drodze od innych, za tymże płotem pozostających? Jak raz, ta selekcja pokrywała się z rozkładem ówczesnych sympatii i antypatii „Wyborczej”. Dopełnieniem wzmiankowanej okładki może być „Akademia sztuk przepięknych” z Woodstocku – wystarczy spojrzeć na gości, m.in.: Kazimiera Szczuka, Monika Olejnik, Kamil Durczok, Tomasz Raczek, Jacek Żakowski, Manuela Gretkowska, Zbigniew Hołdys (z nim mam problem, związany z sentymentem do starego Perfectu – wygląda mi w tym całym towarzystwie na poczciwego „użytecznego idiotę”), et, jak napisałby Łysiak, tutti quanti (w luźnym tłumaczeniu – „i reszta ferajny”). Do tego dodajmy stałą współpracę z pseudohinduistyczną sektą Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kryszny (znane, od mantry, jako „Hare Krishna” – tu, z kolei, sporo do powiedzenia miałby Robert Tekieli). Destrukcja duchowo – cywilizacyjna wprzęgnięta do charytatywno - medialnego rydwanu.

Generalnie, „młodzieżowe” zaangażowanie Jerzego Owsiaka kojarzy mi się z „walterowską” działalnością Jacka Kuronia – tyle, że dostosowaną do naszych czasów. To samo pionierskie zacięcie, by przeflancować młode umysły – u Kuronia na komunizm, u Owsiaka na posthippisowsko - kontrkulturowe grządki, podlane saloniarskimi imponderabiliami. I, co gorsza, to działa. Jest to ogarniająca co roku dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy młodziaków systematyczna hodowla lemingów. (Wiem, co piszę – gdybym, czystym przypadkiem, nie trafił swojego czasu na kilku ludzi, dziś zaczytywałbym się w „Wyborczej” i głosował jak Pan Bóg, tj. Michnik/Owsiak, przykazał). Ciekawe, czy sam Owsiak zdaje sobie w pełni sprawę z tego co robi, i z potencjalnych długofalowych skutków swej działalności. Czasami jawi się jako pozytywistyczny społecznik, zdolny wykrzesać niesamowity entuzjazm ze starszych i młodszych, czasami zaś jako bezwzględny demiurg ugniatający ideologicznie młode, nieopierzone mózgownice. Wot, taki Adam Michnik „od młodzieży”.

III. Panie kochany, co z nich wyrośnie?


Jerzy Owsiak w i e, że cieszy się niekwestionowanym autorytetem wśród młodzieży, która bezkrytycznie odbiera jego image wiecznie młodego duchem hippisowskiego wujka. Dochodzi do tego bezbłędna intuicja medialna, połączona z instynktem językowym - J.O. natychmiast wyłapuje slangowe nowinki i umiejętnie używa ich zarówno przed kamerami, jak i w trakcie bezpośrednich spotkań. Potrafi uderzyć we właściwą strunę w odpowiednim momencie. Gdy trzeba, dopieści patriotyzm, komplementując ulicznych rozdawaczy serduszek, innym razem huknie z grubej rury na nielubianych polityków, lub na TVP ograniczającą jego inicjatywie czas antenowy. Pytanie, ile w tym szczerych intencji by dotrzeć i aktywizować ludzi dla chwalebnego dzieła, a ile michnikoidalnego zadufania we własną potęgę i dzierżenie rządu młodych dusz, które ruszą wkrótce „z posad bryłę świata” (tak, tak – i taka fraza padła z ust Owsiaka podczas wspomnianej wyżej praso – konferencji).

Nie wiem, czy bohater tego tekstu zdaje sobie sprawę z tego, że te same dzieciaki, które dziś wystają na ulicach, przed kościołami i centrami handlowymi, wkrótce wyrosną z „owsiakowszczyzny” i, zderzywszy się z życiem, zaczną drapać się po głowach, myśląc sobie, że to jednak nie tak pięknie, że jednak nie wszyscy ludzie są dobrzy i, w ostatecznym rozrachunku, ludziska wyznaje maksymę, znaną jako „O.W.D.” („Ochroń Własną D…ę”). Większość z nich, stwierdzi zapewne, że wciśnięto im humbug i, tak na wszelki wypadek, postanowią nie wierzyć nikomu i niczemu. W efekcie - koncentrując się na życiu osobistym, zasilą rosnącą rzeszę biernych wyborców („moja chata z kraja”). Innym, pozostaną po młodości naznaczonej Owsiakiem pewne altruistyczne i społecznikowskie odruchy, lecz przepojeni suflowaną im tyleż dyskretnie, co krzykliwie (nie, to nie jest oksymoron – Jerzy Owsiak potrafi to łączyć) przez „owsia-guru” indoktrynacją, dołączą do stada lemingów (wykształciuchów, eliciarzy), którzy, by zagłuszyć nękające ich podskórne ssanie duszy, zagłosują karnie na tych, co trzeba, traktując to jako element konformistycznego, środowiskowego rytuału. Zrobią to chociażby po to, by, zaczepieni przez innych eliciarskich znajomych („a na kogo głosowałeś?”), nie musieli kłamać. Wierząc święcie, że podtykana im pseudointelektualna spyża jest kwintesencją mądrości tego świata, pójdą w posły, ministry, biznesy, sądy, dyrektory – i, spotykając wokół podobnych sobie, będą się utwierdzać w autoprzekonaniu, że wybrali najlepiej, jak mogli.

I to oni, całkiem niedługo, będą rządzić Polską.

Nie żartuję.

Część zaś (najmniej liczna), jeśli będzie miała farta i spotka na swej drodze kilku wartościowych ludzi, stanie się rzeczywistymi nonkonformistami – za cenę permanentnego niezrozumienia, graniczącego z pogardą – również wśród najbliższych. Ale cóż, rola nonkonformisty nigdy nie była łatwa. Naczelnego Nonkonformistę, którego wyznajemy, spotkały baty i upodlająca śmierć na krzyżu. A potem Tryumf Zmartwychwstania…

Cholera, piszę, nie przymierzając, jak Tekieli przed Wielkanocą.

To ja już będę kończył.

Gadający Grzyb

P.S. Chciałem ściągnąć okładkę książki Owsiaka (tę z płotem…), ale nie mogłem się jej doszperać. Gdyby ktoś na nią trafił w necie – wrzućcie ją. Zaprawdę, powiadam Wam, warto ją uwiecznić.

Jeszcze link:

http://korwin-mikke.blog.onet.pl/2,ID358765084,index.html

(tu mała wzmianka: kilka lat temu, czytałem komentarz, w którym Korwin chwalił
Owsiaka za to, że ten… przyczynia się swoją działalnością do prywatyzacji
służby zdrowia! Zapewne sam Korwin, gdyby go zapytać, udowodniłby, jak to on,
błyskotliwie i nienagannie od strony logicznej, że pomiędzy oboma felietonami
nie ma sprzeczności…)

pierwotna publikacja 12.01.2008 http://www.niepoprawni.pl/blog/287/owsiak-nauczyciel%E2%80%A6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz