Elementem uprawianej wobec Polaków antygodnościowej socjotechniki jest zohydzenie Święta Niepodległości – tak, by kojarzyło się przede wszystkim z ulicznymi zadymami.
I. Cierń w oku
Dzień 11 Listopada był cierniem w oku „Wyborczej” co najmniej od czasu, gdy ś.p. Prezydent Lech Kaczyński postanowił Świętu Niepodległości, wcześniej obchodzonemu jakby mimochodem, nadać odpowiednią rangę. Była to naturalna kontynuacja drogi zapoczątkowanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego – polityki historycznej mającej przywrócić Polakom poczucie narodowej dumy ze swej historii i ojczyzny. Tego społeczni pedagodzy sprawujący nad ludnością tubylczą zarząd dusz i umysłów z ramienia obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP zdzierżyć nie mogli. Fachowcy od podrywania godnościowych podstaw patriotyzmu zaczęli dawać odpór.
Pamiętam jak dziś, gdy trzy lata temu w „Wyborczej” ukazał się wyjątkowo wredny artykuł prof. Andrzeja Romanowskiego „Nie lubię 11 Listopada”, w którym autor na kilku stronach pastwił się nad „tournee” Lecha Kaczyńskiego, albowiem bardzo nie podobało mu się, że Prezydent z okazji okrągłej, 90-tej rocznicy odzyskania niepodległości, objeżdża Polskę z cyklem okolicznościowych spotkań-prelekcji. Profesor Romanowski tekst zakończył uroczym zdankiem: „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto.”
Rychło okazało się, że to w ogóle nie jest święto profesora i jego kolegów, obojętnie - z Lechem Kaczyńskim, czy bez.
Był wszakże jeden pozytyw: tekst Romanowskiego wnerwił mnie na tyle, że postanowiłem rozpocząć blogowanie i spłodziłem debiutancki tekst „Patriotyzm wczesnego średniowiecza” od którego zaczęła się moja obecność na Niepoprawnych :).
II. Antygodnościowa socjotechnika
No, ale to były niewinne intelektualne igraszki w porównaniu z dniem dzisiejszym, w międzyczasie bowiem dojrzało i doszło do głosu pokolenie pryszczatych hunwejbinów Nowej Lewicy spod znaku „Krytyki Politycznej”, którym ze zmiennym szczęściem usiłują „mentorzyć” geronci z „Wyborczej” pokroju Seweryna Blumsztajna. Z drugiej strony jednak, sierakowszczyzna próbuje coraz śmielej kolonizować ideologicznie „Wyborczą”, ta zaś na to przyzwala i wypożycza swój propagandowy potencjał bo ma doświadczenie w podchwytywaniu mądrości etapu i wyczuwaniu ducha epoki. Czyni to tym chętniej, że ma w tym swój cel – stara się użyć sfanatyzowanych pryszczatych neomarksistów w charakterze narzędzia antygodnościowej socjotechniki, której elementem jest zohydzenie w odbiorze społecznym Święta Niepodległości, tak by kojarzyło się przede wszystkim z ulicznymi zadymami. Mogliśmy tego doświadczyć rok temu, podczas rozróby towarzyszącej Marszowi Niepodległości. W tym roku zobaczymy to samo w wersji do kwadratu.
Pryszczaci niech sobie wierzą, że zwalczają „faszystów” i wykuwają Nowy Wspaniały Świat, jak Gramsci przykazał. Starcy z Czerskiej natomiast bronią zdobyczy obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, którego są nieodłączną częścią. Do tego zaś potrzeba nie tyle przemodelowania społeczeństwa w duchu neomarksistowskiej Nowej Lewicy, ile utrzymania postkolonialnego motłochu w permanentnym poczuciu wstydu i niższości, by nafaszerowani kompleksami priwislańscy autochtoni pozostawali łatwą do sterowania masą z zaburzonym poczuciem tożsamości.
Tak więc, choć cele starców i pryszczatych są ciut odmienne i obie grupy starają się wzajemnie wykorzystać, to łączy ich wspólny wróg, którym jest te 20-30 procent Wolnych Polaków, którzy wciąż czują się narodem i zaczynają się samoorganizować wokół wspólnych, tradycyjnych wartości. A jak uczy historia, którą potomkowie weteranów KPP znają z rodzinnych przekazów, bądź wręcz sami w jej tworzeniu brali udział, w sprzyjających okolicznościach zdeterminowana mniejszość może zagospodarować społeczne otoczenie i przejąć stery.
Aby do tego nie dopuścić, przedsięwzięli szereg środków zapobiegawczych, m.in. biorąc na czerwony celownik Marsz Niepodległości.
III. Spadkobiercy stalinizmu
Skoro ustaliliśmy już generalia, warto się teraz przyjrzeć kilku szczegółom, są one bowiem tyleż charakterystyczne, co pouczające. Otóż propaganda rozpętana przez „Wyborczą” jako żywo przypomina stalinowskie wzorce – zupełnie jakby dała znać o sobie jakaś pamięć genetyczna. Jak wiemy, a można o tym poczytać choćby u Godziemby, należy przede wszystkim zdehumanizować przeciwnika i zmienić znaczenie pojęć – stąd to nieustanne gardłowanie o „faszystach” zamiennie z „nazistami”, z pominięciem drobnostki - że to nie to samo. I absolutnie nie ma znaczenia, że jako żywo nikt na marsz żadnych brunatnych socjalistów nie zapraszał, albowiem pałki „faszyzmu” używa się tu w znaczeniu stalinowskim: „faszystą” jest ten, kogo my napiętnujemy jako faszystę. Za Stalina nawet zachodni socjaldemokraci robili za „socjalfaszystów”, zatem dzisiejsi wyrobnicy propagandowego frontu są jedynie epigonami semantycznych dokonań Wielkiego Językoznawcy.
Kolejną metodą jest potęgowanie poczucia zagrożenia, by usprawiedliwić w ten sposób własną przemoc. Tu mamy prawdziwy popis manipulacji: lewacy z Porozumienia 11 Listopada postanowili zaprosić do Warszawy bojówkarzy z Antify, bo im samym by rozbić Marsz Niepodległości sił nie dostaje, następnie zaś „Wyborcza” rozpętuje histerię wokół domniemanych prawicowych „radykałów” z różnych krajów Europy, którzy rzekomo mają się stawić na pochodzie. Jako „podkładkę” wykorzystuje list opublikowany na portalu Niepoprawni.pl skierowany do oficjalnych instytucji i polityków, zawiadamiający o spodziewanym najeździe Antify, który według „informatorów” miał zostać rozesłany (przez kogo?) „do wielu radykalnych organizacji z Europy”.
Oczywiście, warunkiem niezbędnym dla skuteczności tego łgarstwa jest zignorowanie wystosowanego przez Redakcję Niepoprawnych sprostowania, które nawiasem mówiąc, zostało pominięte milczeniem również przez media sprzyjające Marszowi i deklarujące poparcie, co dla mnie jest ździebko niezrozumiałe.
W ten sposób zamazuje się za jednym zamachem kilka kwestii bardzo niewygodnych dla pryszczatych „antyfaszystów” i pozostającej z nimi w taktycznym sojuszu Czerskiej: po pierwsze - że mają zamiar bezprawnie zablokować legalny pochód; po drugie - że noszą się z zamiarem użycia przemocy wobec uczestników Marszu i prawdopodobnie również sił porządkowych; po trzecie wreszcie – że na Marszu żadnych neo-hitlerowców nie będzie, bo nikt ich nie zapraszał.
IV. Dyktatura Matołów kontra Wolni Polacy
W tym wszystkim ciekawi mnie jeszcze jak zachowają się siły porządkowe – policja i straż miejska, które schemat przyzwalającej bierności dla poczynań zadymiarzy przetrenowały podczas ubiegłorocznych zajść pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Póki co, Dyktatura Matołów pozostaje w stanie powyborczego przekonania o wszechmocy, zatem niewykluczone, że zapragnie rękami lewackich bandytów dorżnąć kolejną watahę. Możliwe jest również że policja, zamiast separować od siebie obie grupy, z premedytacją dopuści do zamieszek i wkroczy tłukąc wszystkich po równo, gdy zadyma nabierze właściwej dynamiki. Właściwej, czyli takiej, która odpowiednio zaprezentuje się przed kamerami przybyłych na miejsce mediodajni, przebierających mikrofonami by sprzedać tele-gawiedzi odpowiednio krwiste obrazki podrasowane słuszniackim komentarzem o faszystowskich burdach urządzanych przez „prawdziwych Polaków” w sercu Stolicy. Zresztą, co ja tam będę Kolendy czy innych takich uczył. Sami wiedzą.
Jeśli trafnie odczytuję intencje Dyktatury Matołów, to kurs na zohydzenie społeczeństwu wszystkiego co może się kojarzyć z inicjatywami Wolnych Polaków poskutkuje właśnie którymś z powyższych scenariuszy, pięknie wpisujących się w uskuteczniany od czterech lat model pełzającej represjonizacji. Pozaoficjalne obchody najważniejszego święta państwowego, urządzane w duchu niekoniecznie miłym władzy, mają zostać odarte z godności, tak by zbitka 11 Listopada = burdy i obciach wdrukowała się w zwoje odbiorców i zagnieździła w nich na dobre.
No bo, patrząc racjonalnie: udało się ze Smoleńskiem, udało się Krzyżem – to dlaczego nie miałoby się udać i tym razem?
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz