Euro od początku pomyślane było jako narzędzie gospodarczo-politycznej „miękkiej hegemonii” Niemiec w Europie.
I. „Przesilenie”
Eurodeputowany PiS, Konrad Szymański, podzielił się na łamach „Uważam Rze” ciekawą diagnozą zacytowaną następnie przez portal „wPolityce.pl”. Otóż przy okazji omawiania sytuacji gospodarczej Grecji powiedział, iż celowo i świadomie zbudowano obecny model eurolandu w takiej formie, by w pewnym momencie doszło do „przesilenia”. Czyli coś, co od początku wydawało się nonsensem – mianowicie łączenie w ramach wspólnej waluty gospodarek państw pozostających na różnym stopniu rozwoju, z różnymi politykami fiskalnymi, budżetowymi, monetarnymi itd. - nagle zyskuje ręce i nogi.
Plan był następujący: wspólna waluta miała stać się narzędziem zmian politycznych - doprowadzić słabsze gospodarki do kryzysu (czyli owego „przesilenia”), by następnie poddać je zarządzaniu z Brukseli. Rzecz w normalnych warunkach niewyobrażalna, ale całkowicie do zrobienia, gdy poważnie zadłużone, lub wręcz bankrutujące państwa zmuszone są udać się po prośbie do „centrali”. I to jest ten moment, w którym rozlega się tak głośny dziś alarm: ratujmy strefę euro! Wspólna waluta w potrzebie!
Ratowanie zaś oczywiście wymaga „zwiększonej integracji”, czyli w praktyce poddanie zewnętrznej kontroli tych nieodpowiedzialnych utracjuszy, którzy narazili „wielki wspólny projekt” na niebezpieczeństwo. Stąd te wszystkie „sześciopaki” wprowadzające rozwiązania wzmacniające „ład gospodarczy”, których wdrażanie monitorować ma Komisja Europejska, by zapobiec narastaniu „nierównowagi”. Nierównowagi, która, przypomnijmy, istniała w eurolandzie od początku i która była tolerowana z całą świadomością konsekwencji.
II. Euro-wirus
Innymi słowy, indukowano chorobę, by następnie zaordynować ustaloną zawczasu terapię. Gospodarczy wirus wszczepiono w strefę euro u samego zarania. Póki co jest to jedyne logiczne wyjaśnienie tłumaczące kilka niezrozumiałych spraw, które do tej pory usiłowano wyjaśniać integracyjnym ślepym pędem i przerostem zideologizowanej euro-polityki nad ekonomicznymi realiami.
Te sprawy, to m.in.:
- dlaczego przymykano oko na sprawozdawcze machloje Grecji, która nie powinna była nigdy zostać przyjęta do eurolandu;
- dlaczego nie usunięto Grecji ze strefy euro póki był jeszcze czas;
- dlaczego euro-decydenci tak gwałtownie reagowali na sugestię wystąpienia Grecji z „ekskluzywnego klubu” i straszyli efektem domina;
- dlaczego przyjmuje się do euro wszystkich chętnych po spełnieniu formalnego minimum, bez oglądania się na drastyczne rozbieżności potencjałów gospodarczych;
i wreszcie
- dlaczego tak naciska się na kraje spoza strefy euro, by jak najszybciej spełniły warunki akcesji.
Oczywiście, światowy kryzys spotęgował i przyśpieszył dzisiejszą sytuację, ale i bez niego w końcu musiała ona dojrzeć do obecnego „przesilenia”. W tym kontekście nowej mocy i znaczenia nabiera pamiętna deklaracja Romano Prodiego, że euro jest przede wszystkim projektem politycznym.
III. „Merkozy”
Mimo wszystko, przy całej celności, diagnoza Konrada Szymańskiego pozostaje niepełna. Grzeszy mianowicie zbyt „brukselocentrycznym” ujęciem problemu. Być może zresztą, brukselskim, kosmopolitycznym eurokratom wydawało się jeszcze do niedawna, że to faktycznie oni będą zarządzać Europą – niewykluczone, że pierwotny plan był właśnie taki. Jednakże kryzys obnażył całą fasadowość unijnych instytucji, które – przy zachowaniu pełni swych formalnych kompetencji – coraz bardziej zmieniają się w narzędzie polityki głównego rozgrywającego, czyli Niemiec (które, by sprawy szły gładko, poczyniają odpowiednie koncesje na rzecz drugiego co do wielkości gracza – Francji).
Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda tak, że kanclerz Merkel dogaduje się z prezydentem Sarkozym, następnie zaś uzgodnione rozwiązania są podawane do akceptacji pozostałym krajom członkowskim i Komisji Europejskiej. Formuła przyjęcia „sześciopaku” dokładnie odzwierciedla ten stan rzeczy – oczywiście z nieodzowną grą pozorów, jaką są „negocjacje” w ramach odgórnie ustalonych przez duet „Merkozy” widełek. Barroso może co najwyżej robić dobrą minę do złej gry i przyklepywać postanowienia. Van Rompuyem w ogóle nikt nie ma czasu zawracać sobie głowy, podobnie jak „polską prezydencją”, która może co najwyżej zorganizować spotkanie, tudzież porozstawiać na stołach mineralną i paluszki.
IV. Miękka hegemonia
W taki oto sposób docieramy do sedna: euro od początku pomyślane było jako narzędzie gospodarczo-politycznej „miękkiej hegemonii” Niemiec w Europie. Niegdyś, by podkreślić wiodącą rolę niemieckiej gospodarki, mówiło się o Europie, że jest „strefą Deutsche Mark”. Dziś jest strefą Deutsche Mark jeszcze bardziej, albowiem „wspólny” pieniądz służy temu, kto ma w jego sprawie najwięcej do powiedzenia – tym kimś były, są i będą Niemcy, a że współczesna „deutsche marka” nazywa się dla niepoznaki „euro”, to doprawdy, jedynie techniczny szczegół.
O Niemczech mówiono również, że są ekonomiczną potęgą, ale politycznym karłem. Wraz z kolejnymi etapami pogłębiania integracji, polityczny karzeł odszedł w zapomnienie. Jest hegemon podporządkowujący sobie unijny potencjał gospodarczy i spinający pod aksamitnym protektoratem Europę. Dzieląc się wpływami w niezbędnym zakresie z Francją. Pisałem o tym szerzej w tekstach „Deutsche euro” oraz „Polska w strefie rażenia rządu gospodarczego”, gdzie bardziej szczegółowo uzasadniam takie właśnie spojrzenie – zapraszam do lektury.
Nie tak dawno „Merkozy” zaproponował powstanie „rządu gospodarczego” państw strefy euro, nieco wcześniej uchwalono pakt Euro-Plus, którego rozwinięciem i następstwem jest przyjęty niedawno „sześciopak”. Ostatnio natomiast komisarz d/s gospodarczych i walutowych, Oli Rehn ogłosił, że Komisja Europejska chce mieć nadzór nad budżetami krajów strefy euro. Jak czytamy, „KE chciałaby mieć wgląd do narodowych planów budżetowych dwa razy do roku: najpierw przed 15 kwietnia oraz przed 15 października każdego roku, zanim zostaną ostatecznie uchwalone.” Ponadto „KE miałaby prawo wyrażać publiczną krytykę i żądać poprawek.”. Stąd już tylko krok do obowiązku przedstawiania planów budżetowych do zatwierdzenia w Brukseli, która chce, by wkrótce były one konstruowane „zgodnie ze wspólnym harmonogramem i jednolitymi regułami".
Łatwo zauważyć, że plany Komisji Europejskiej idealnie współgrają z posunięciami „Merkozy’ego”. To, że mocno zajęła się nimi niemiecka prasa również ma swoją wymowę. Kiedy wejdą w życie, będzie to oznaczało kres resztek suwerenności krajów eurolandu. Suwerenności scedowanej nie na rzecz takiej czy innej ponadnarodowej unijnej instytucji. Scedowanej na rzecz tego, kto tą instytucją kręci.
„Przesilenie” w strefie euro nadeszło. Teraz pora zebrać jego owoce.
Gadający Grzyb
Terrific ongoing situation information! As i observed an important TV SET section at 3 dimensional equipment. https://imgur.com/a/ctiLbIf https://imgur.com/a/8zzwNKj https://imgur.com/a/ufNxKme https://imgur.com/a/Xx9cBHu https://imgur.com/a/iQYRwz4 https://imgur.com/a/j5Iwxd6 https://imgur.com/a/TQT9lI8
OdpowiedzUsuń