sobota, 7 kwietnia 2012

Gunter Grass i mądrość etapu



W przypadku „wiersza” Guntera Grassa mamy do czynienia ze strojącym się w szaty bezkompromisowości czystej wody konformizmem.


I. Lifting przywiędłej sławy

Wierszydło Guntera Grassa, które narobiło ostatnio tyle zamieszania nie jest świadectwem „antysemityzmu” autora, jak chcieliby jego przeciwnicy, ani tym bardziej wyrazem nonkonformizmu tudzież odwagi intelektualnej, jak pragnęliby widzieć to jego zwolennicy. Ten niby-wiersz noblisty jest ni mniej ni więcej, tylko próbą podlansowania się na lewicowych salonach. Próbą dość żałosną, dodajmy, jak niemal zawsze, gdy znakomita niegdyś postać życia publicznego próbuje na siłę dokonać liftingu przywiędłej ostatnimi czasy sławy. Grass (co by o nim nie sądzić w innych sprawach) wybitnym pisarzem był, tym bardziej więc szkoda, że postanowił o sobie przypomnieć za pomocą tabloidalnej wręcz metody, jaką jest sztucznie wygenerowany, wykalkulowany na zimno pseudo-skandal.

II. Niby-wiersz

Zanim jednak przejdę do uzasadnienia powyższej tezy, słów parę o samym utworze, który nazwałem przed chwilą „niby-wierszem”. To nie jest poezja. Pozwolę sobie to stwierdzenie zilustrować przykładem, przechodząc na chwilę na formułę „poezji” a la Grass:

Fakt, że Grass zdecydował się na właśnie taką formę

upublicznienia swych politycznych wynurzeń -

wynurzeń drugiej świeżości,

jest pierwszym fałszem,

jaki rzuca się w oczy

i każe traktować całą resztę tej hucpy

z podejrzliwością.

Prawda, że poetycko to wygląda? ;) Niemniej, to że ktoś postanowił poszatkować jak najbardziej prozatorską wypowiedź na „wierszowato” wyglądające wersy nie czyni jeszcze tekstu poezją. W przypadku „Co musi zostać powiedziane” mamy zatem do czynienia z dość topornie napisanym felietonem; publicystyką nie najwyższego lotu, z miałkim, gazetowym przekazem o zaniechaniu przemocy i poddaniu kontroli międzynarodowej potencjału atomowego Izraela oraz irańskiego programu nuklearnego („Wiersz” Grassa zamieszczam pod tekstem – osądźcie sami).

Co zatem sprawiło, że pisarz, który powinien być wyczulony na tego typu literackie fałszywe nuty, zdecydował się na właśnie taki, rozstrojony akord? Sądzę, że postanowił przydać swojemu przesłaniu powagi, doniosłości. Gdyby te kilka zdań ukazało się w „Süddeutsche Zeitung” jako krótki felieton, wrzawa byłaby mniejsza, a banalność przemyśleń autora bardziej jaskrawa. Tymczasem wiersz... noo... cóż... noblista! Ten wysilony zabieg maskujący, mający uruchomić ciąg skojarzeń: „Grass-wiersz-LITERATURA-ważny głos w debacie”, poddaje nam wszakże kolejny trop interpretacyjny w rozwikłaniu tej awantury.

III. Lifting przywiędłej sławy – c.d.

I tu wracamy do zasygnalizowanej na wstępie tezy, że Grass postanowił „odświeżyć” nieco swą przykurzoną legendę i wizerunek. Otóż, gdańsko-niemiecki pisarz swoim tekstem złożył akces do polityczno-intelektualnych następców tzw. „nowej lewicy”.

Lewicowcem był od zawsze, nie wyłączając młodzieńczego epizodu w narodowo-socjalistycznej formacji jaką była Waffen SS, stanowiąca bardziej zideologizowany odpowiednik Wehrmachtu. Wszak, jak wspominał, powodowała nim chęć wyzwolenia się spod wpływu rodziców i drobnomieszczańskiej duchoty. Małostkowo dodam, że moment przyznania się noblisty jakoś tak zbiegł się z przewartościowaniem polityki historycznej Niemiec i coraz silniejszym podkreślaniem niemieckim „krzywd” zaznanych w wyniku II Wojny światowej. Timing jest wszystkim... Po wojnie Grass przeszedł na pozycje socjaldemokratyczne i „antyfaszystowskie” - i w tym duchu uprawiał swą rozliczeniową wobec okresu hitlerowskich „błędów i wypaczeń” twórczość, która przyniosła mu sławę, zaszczyty, status „autorytetu moralnego” i „sumienia Niemiec”, aż w końcu – literackiego Nobla. Lustrzane odbicie drogi życiowej prominentnych przedstawicieli naszej „salonowszczyzny” - od stalinistów, poprzez rewizjonistów, po „europejską” lewicę – że tak na marginesie zauważę.

To jednak melodia przeszłości, natomiast Grass pragnie być na fali i na czasie, a że talentu do autokreacji i wyczucia ducha epoki nigdy mu nie brakowało, więc postanowił przytulić się do obecnego lewactwa – duchowych spadkobierców „pokolenia 68”. I stąd właśnie to szokujące dla niektórych publicystyczne uderzenie w Izrael, przedstawienie go jako potencjalnie ludobójcze, agresywne atomowe mocarstwo. Stąd również bierze się nagły dąsik Autorytetu na szantaż moralny, jakim jest zarzut „antysemityzmu” mający stygmatyzować krytyków Izraela. Albowiem żydożerstwo (i to wcale nie wydumane), kamuflowane jako „antyizraelizm”, jest obecnie jednym z głównych wyznaczników tożsamościowych „antysystemowej” lewicy, podobnie jak poparcie dla świata islamskiego w jego walce z „małym” (Izrael) i „wielkim szatanem” (USA). Nie bez przyczyny „arafatki” są jednym z charakterystycznych elementów „stroju organizacyjnego” lewicowych środowisk na Zachodzie. Do nas zresztą również to dotarło – praca na niwie agit-propu towarzystwa kręcącego się wokół „Krytyki Politycznej” nie idzie na marne.

IV. Noblista i mądrość etapu

W przypadku „wolty” Guntera Grassa mamy zatem do czynienia ze strojącym się w szaty bezkompromisowości czystej wody konformizmem. Pisarz na gwałt stara się doszlusować do aktualnie obowiązujących po lewej stronie polityczno-ideowych trendów. A że dziś na lewicy trendy jest sprzyjanie Iranowi, Palestynie i oskarżanie Izraela o ludobójstwo i terroryzm... cóż, należy podchwycić i przyswoić również i tę „mądrość etapu”. Ryzyko żadne, wszystkie sformułowane w „niby-wierszu” poglądy mieszczą się bowiem doskonale od dość dawna w lewicowym dyskursie i funkcjonują w przestrzeni publicznej. Wyartykułowanie ich przez Grassa nosi zatem typowe cechy lanserskiego pseudo-skandalu, niczym tysięczna kupa w galerii sztuki nowoczesnej, tyle że uczynione zostało może z bardziej moralizatorskim zadęciem.

Cel osiągnięty. O Grassie mówi się, pisze, komentują go politycy, dziennikarze, intelektualiści... Grass stał się „kontrowersyjny” (we współczesnym, „pluszowym” znaczeniu tego słowa) dzięki, powtórzę - udawanemu, skalkulowanemu na zimno posunięciu. Powiedział lewackim środowiskom: „jestem wasz”. Jednak czy dzisiejsza „młoda lewica” przyjmie go jak swego?

Smutne to. Koniunkturalna zagrywka Grassa przypomina bowiem zachowanie podstarzałego Jean-Paula Sartre'a usiłującego podpiąć się pod studenckie bunty końca lat 60-tych. Dodam, że tamten polityczny romans ze „zbuntowaną młodzieżą” zakończył się, gdy przed jednym z wystąpień w 1969 roku wręczono nadętemu filozofowi kartkę ze słowami: „Sartre, mów jasno i krótko. Mamy sporo zarządzeń do przedyskutowania i przyjęcia".

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

Ilustracja: http://www.presseurop.eu/pl/content/cartoon/1753121-wraca-kij

P.S.

Günter Grass: Co musi zostać powiedziane



Dlaczego milczę, zbyt długo milczę o tym,

co oczywiste i przećwiczone w grach symulacyjnych,

na których końcu my, którzy przeżyliśmy,

jesteśmy tylko przypisami.



Chodzi o rzekome prawo do uprzedzającego uderzenia,

które mogłoby unicestwić

ujarzmiony przez zarozumialca

i regularnie zmuszany do owacji naród irański,

dlatego że na jego terenie

prawdopodobnie powstaje bomba atomowa.



Ale dlaczego zabraniam sobie

wypowiedzieć nazwę innego kraju,

w którym od lat - choć w tajemnicy -

powiększa się arsenał nuklearny,

lecz poza wszelką kontrolą, bo nikt nie jest do niego

dopuszczany?



Powszechne przemilczanie tego faktu,

które sprowokowało również moje milczenie,

odczuwam jako ciążące kłamstwo

i przymus, którego nie można zlekceważyć

pod groźbą kary;

oskarżenie o "antysemityzm" słyszy się często.



Ale teraz, gdy mój kraj,

raz po raz wzywany i odpytywany

przez własne zbrodnie,

które są nieporównywalne,

wysyła do Izraela z przyczyn wyłącznie ekonomicznych,

choć zręczny język przedstawia to jako zadośćuczynienie,

kolejną łódź podwodną, której specjalnością

jest wystrzeliwanie wszystko pustoszących głowic

tam, gdzie rzekomo istnieje

jedna bomba atomowa

(dowodem na jej istnienie jest tylko obawa)

- teraz mówię to, co musi zostać powiedziane.



Dlaczego do tej pory milczałem?

Bo sądziłem, że moje pochodzenie,

związane z nigdy nie dającą się usunąć skazą,

zabrania mi wypowiedzieć tę oczywistą prawdę

wobec państwa Izrael, wobec którego mam

i będę miał dług wdzięczności.



Dlaczego dopiero teraz, w podeszłym wieku

i u schyłku mojego pisania, mówię,

że mocarstwo atomowe Izrael

zagraża i tak już kruchemu pokojowi na świecie?

Dlatego, że musi zostać powiedziane to,

na co jutro już może będzie za późno;

i dlatego że my, Niemcy, wystarczająco już obciążeni,

moglibyśmy stać się dostawcami zbrodni,

którą łatwo przewidzieć, a więc naszej współwiny

nie dałoby się zamaskować

zwykłymi wymówkami.



I przyznaję: przerywam milczenie,

dlatego, że dość już mam

obłudy zachodu; poza tym można mieć nadzieję,

że wielu wyzwoli się z milczenia,

zmusi sprawcę widocznego niebezpieczeństwa

do rezygnacji z przemocy

i będzie nalegać, by rządy Izraela oraz Iranu

zgodziły się na swobodną i nieprzerwaną kontrolę

izraelskiego arsenału nuklearnego oraz irańskich urządzeń atomowych

przez którąś z międzynarodowych organizacji.



Tylko w ten sposób można pomóc wszystkim,

Izraelczykom i Palestyńczykom,

więcej, wszystkim ludziom żyjącym obok siebie i nienawidzącym się w tym

okupowanym przez szaleństwo regionie,

a w końcu też i nam samym.



Tłum. Tomasz Ososiński



Źródło: Gazeta Wyborcza

2 komentarze: