…czyli czego nie pojął redaktor Mazurek.
I. To se ne wrati
Po lekturze manifestu Roberta Mazurka „Więcej nie pójdę przed pałac” w pierwszym odruchu wzruszyłem ramionami i pomyślałem: obejdzie się, łaski bez. Jednak po namyśle stwierdziłem, że warto się do tego tekstu odnieść, sądzę bowiem, iż Mazurek zaprezentował stanowisko charakterystyczne dla nieco szerszej grupy osób, których razi „upartyjnienie”, tudzież „uwiecowienie” rocznicowych obchodów smoleńskiej katastrofy. Otóż wydaje mi się, że podstawowym błędem popełnianym przez grupę, nazwijmy to - „zniesmaczonych” - jest tęsknota za nastrojem podniosłej żałoby, zadumy, smutku i jedności, tak pięknie przeżywanych w pierwszych dniach po tragedii.
Nic z tego. To se ne wrati. Pierwszy cios obliczony na podzielenie Polaków i rozhuśtanie antysmoleńskich emocji został zadany już w trakcie Żałoby Narodowej za pomocą grupy krzykaczy zwerbowanych przez pracownika biura eurodeputowanej PO Róży Marii Gräfin von Thun und Hohenstein (de domo Woźniakowskiej), protestujących przeciw pochówkowi Pary Prezydenckiej na Wawelu. Potem przemysł pogardy i nienawiści ruszył już na powrót pełną parą, pracując niestrudzenie nad delegitymizacją społecznej pamięci o Smoleńsku.
II. Zimna wojna domowa
Przypominam te początki obecnej polsko-polskiej „zimnej wojny domowej”, gdyż Mazurek zdaje się brać w nawias wszystko to, co wydarzyło się przez ostatnie dwa lata. A wydarzyło się wiele, nastąpił jakiś upiorny ciąg zaniechań, przeniewierstw, kłamstw, została obnażona w całej swej zgniliźnie wszechstronna degrengolada struktur państwa – słowem, uwidoczniła się niespotykana w żadnym normalnym kraju pogarda wobec, mówiąc Dmowskim, „obowiązków polskich” dla których „należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno”. Ta „katastrofa po-smoleńska”, jak określił Ziemkiewicz ów autodestrukcyjny korowód, jest dziś podstawowym paliwem dla ludzkich emocji wyrażanych na kolejnych miesięcznicach – i te emocje, naturalną koleją rzeczy, musiały zdominować również rocznicowe obchody.
Nie ma więc co tęsknić do spontanicznej manifestacji jedności narodowej z pierwszych chwil po tragedii, która zresztą wprawiła prywislańskie salony w stan nerwowej drżączki i sprowokowała redaktora Miecugowa do wygłoszenia na antenie reżimowej mediodajni słynnej frazy o „demonach polskiego patriotyzmu”, innych zaś do dywagacji na temat „kultu Tanatosa”. Tamte chwile należy zachować we wdzięcznej pamięci, ale ze świadomością, że dziś w ludziach, których obchodzi Polska i kwestia wyjaśnienia katastrofy – czyli walka o prawdę w wymiarze bliskim walki o prawdę na temat katyńskiego ludobójstwa - że w tych ludziach, którzy nie „rzygają Smoleńskiem”, w tej grupie 20-30% rymkiewiczowskich Wolnych Polaków dominuje głucha wściekłość i desperacja. Stąd szubienice i ostre hasła na transparentach.
Ludzie obecni w Rocznicę na Krakowskim Przedmieściu czczą pamięć ofiar i Prezydenta Lecha Kaczyńskiego nieustannie, w każdej chwili swego życia - ta pamięć stała się integralną częścią ich tożsamości. Natomiast 10 kwietnia przyszli pod Pałac przede wszystkim domagać się prawdy. Może mam słabe prawo, by na ten temat gardłować, bo zabrakło mnie tego dnia w Warszawie, ale sądzę, że zapoznałem się z przebiegiem uroczystości na tyle gruntownie i „czuję” tę sprawę na tyle głęboko, że niniejsze uwagi są usprawiedliwione.
III. Katastrofa polityczna
Katastrofa smoleńska, poza innymi wymiarami, była katastrofą stricte polityczną. Doszło do niej na skutek politycznej gry polskiego rządu i premiera Tuska osobiście. Gry prowadzonej wspólnie z rosyjskim, czekistowskim reżimem przeciw głowie własnego państwa. Polityczne było od samego początku zachowanie Rosji. Nie wyrokując ostatecznie, czy był to zamach (choć obecnie niemal wszystko na to wskazuje), trzeba jasno sobie powiedzieć, że polityczna tragedia wymaga politycznej odpowiedzi. Stąd taki a nie inny charakter rocznicowego wiecu na Krakowskim Przedmieściu, który tak zniesmaczył redaktora Mazurka.
Polityczny jest też strach rządzącej ekipy, by Tragedia nie dała wyborczego paliwa opozycji i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Tym strachem właśnie podyktowane jest zadeptywanie pamięci oraz dziesiątki większych lub mniejszych szykan spotykających w różnych zakątkach Polski próby upamiętnienia Prezydenta, choćby w formie skromnej tablicy, czy popiersia na skwerku. Ta symboliczna przemoc polegająca na – powtórzę – delegitymizacji pamięci, ma polityczny charakter. Wszystko wokół Smoleńska aż ocieka polityką. I nie jest to bynajmniej wina PiS-u, „Gazety Polskiej”, czy Jarosława Kaczyńskiego. Tych nieestetycznych paroksyzmów rażących Mazurka i innych „zniesmaczonych” nie byłoby, gdyby katastrofa była wyjaśniana w cywilizowany sposób, a państwo polskie faktycznie zdało egzamin – i to z czegoś więcej, niż z organizacji pogrzebów.
Czy obchody na Krakowskim Przedmieściu były wiecem wyborczym? W znacznej mierze tak – ale inaczej być nie mogło. Albowiem, jeśli jeszcze cokolwiek można w sprawie Smoleńska wyjaśnić, jeśli jest jeszcze jakakolwiek szansa na odbudowę pozycji Polski choćby tylko w regionie i autorytetu państwa w oczach Polaków, można to osiągnąć jedynie poprzez obalenie obecnej, skurwionej do szczętu, władzy.
Kończąc - odnoszę wrażenie, że zarówno Mazurek jak i pozostali „zniesmaczeni 2012” czuli rumieniec wstydu i zażenowania na widok politycznych transparentów, politycznych okrzyków i politycznych wystąpień. Proszę mi wierzyć, ja ten wstyd i zażenowanie odczuwam na co dzień. Ale z zupełnie innych powodów.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz