czwartek, 20 czerwca 2013

„Nasze matki, nasi ojcowie” jako test zderzeniowy

Musimy uświadomić sobie, że ten film jest dla Niemców między innymi testem zderzeniowym: na ile mogą sobie z Polską pozwolić.

I. Postkolonialny kulturkampf

Oglądam sobie trzeci odcinek dzieła niemieckiej propagandy historycznej „Nasze matki, nasi ojcowie” emitowany w ramach postkolonialnego kulturkampfu w państwowej Telewizji Polskiej i nachodzi mnie refleksja, że jednego Niemcom nie można odmówić: konsekwencji mianowicie. Już kanclerz Gerhard Schroeder stwierdził, iż „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca” i ta linia jest realizowana niezależnie od politycznych konfiguracji w Berlinie. To znaczy, kierunek został zadekretowany znacznie wcześniej – jątrzące plotki powiadają, że zbitka „polskie obozy koncentracyjne” została wprowadzona na łamy prasy przez specsłużby RFN, rekrutujące się często spośród byłych hitlerowców – Schroeder jedynie to oficjalnie zalegalizował. Immanentnym składnikiem owej linii propagandowej jest przemodelowanie wizerunku Niemców ze sprawców we współofiary hitleryzmu i II Wojny Światowej. Wojny, którą wywołali oczywiście jacyś bezosobowi „naziści”, zmuszając spokojnych Teutonów do brania udziału we wszystkich tych okrucieństwach.

Aby ów obrazek zyskał cechy pozoru wiarygodności, należy dodatkowo wtłoczyć do głów masowej publiczności dwa elementy: wojna tak naprawdę zaczęła się dopiero 22 czerwca 1941 roku, wraz z atakiem na ZSRS (i tu mamy – proszę zauważyć – idealną zbieżność z sowiecką, i postsowiecką polityką historyczną), a w zagładzie Żydów brali czynny udział z gruntu antysemiccy Polacy. Natomiast jeżeli jakichś zbrodni dokonywali sami Niemcy, to po pierwsze – wynikało to z logiki wojny, po drugie zaś – czynili to wbrew sobie i z najwyższą niechęcią. O ataku na Polskę przeprowadzonym wspólnie i w porozumieniu z Sowietami na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow, oraz ludobójstwie dokonywanym na Polakach po prostu nie mówimy. Ten element należy wyrugować ze świadomości urabianych odbiorców.

II. Kwintesencja propagandy historycznej

Proszę o wybaczenie, że prawię te oczywistości, ale jakoś muszę odreagować, że oglądam tę kłamliwą szmirę, zamiast przełączyć kanał na Puchar Konfederacji. Ciekaw byłem, czy w medialnych doniesieniach na temat niemieckiego serialu nie było histerii i przesady, jak co niektórzy próbowali wmówić nam przed emisją. No i nie było. Wszystkie wymienione powyżej elementy historycznej propagandy znalazły pełne odbicie. Mamy poczciwych „zwykłych Niemców” wmanipulowanych jakimś okrutnym zrządzeniem historii w ten cały „nazizm” i popędzonych ni z tego, ni z owego na front wschodni. Nie dowiadujemy się, jak to się stało, że nagle III Rzesza miała wspólną granicę z ZSRS. Mamy rozterki moralne przedstawicieli wrażliwego i kulturalnego narodu towarzyszące zbrodniom wojennym, zwieńczone martyrologiczną śmiercią jednego z głównych bohaterów, który ruszył samotnie pod kule sowieckiego cekaemu. No i mamy oczywiście zezwierzęconych antysemitów w szeregach AK oraz wśród miejscowego chłopstwa, przedstawionych w duchu idealnej zgodności z majaczeniami Jana Tomasza Grossa.

A wszystko to, drodzy Państwo, jak nas poinformowano, zostało już sprzedane do 60 krajów całego świata. I nie ma siły, żeby to odkłamać. Nawet jeśli pofilmową debatę będzie reemitować ZDF. Gdy wystukuję te słowa lecą właśnie reklamy, a za chwilę zaproszeni eksperci uraczą nas porcją swych mądrości. Ponoć pojawi się między innymi ta baba z Die Tageszeitung – wiecie, o kogo mi chodzi – to ta ponura Niemra, która wszędzie gdzie zostanie zaproszona poucza nadwiślańskich autochtonów o europejskich standardach, tolerancji i innych takich, z misjonarskim zacięciem godnym samego starego Fryca cywilizującego „Irokezów”. O, już wyguglałem - Gabriele Lesser. Tak, to ona właśnie.

No i co z tym wszystkim zrobić? Procesować się? Produkować własne filmy i dystrybuować w świecie? Dobre sobie. Polskie władze prędzej ugryzą się w tyłek, niż podskoczą swym niemieckim patronom, a filmów nawet jeśli by powstały nikt od nas nie kupi, gdyż nikt nie jest zainteresowany odkłamywaniem historii w interesie Polaków. Dla świata Polak-antysemita jest zwyczajnie wygodny – bo z Niemcami warto robić interesy i generalnie żyć z nimi dobrze, a jeśli wiąże się z tym przyjęcie ich optyki na różne historyczne zaszłości – to czemu nie?

III. TVP jako gadzinówka

No i teraz leci sobie ta dyskusja. Jednak tej baby z Tageszeitung nie ma, za to jakiś niemiecki doktor ględzi o wielowątkowości i wielowymiarowości filmowych wątków i postaci, oraz apeluje, byśmy nie dali się skłócić. I tak to jest, proszę Państwa - „polskie obozy” to zaledwie wpadki redakcyjne, Centrum Wypędzonych ma pojednać wszystkich ze wszystkimi i generalnie wszystko będzie dobrze, jeśli tylko nie będziemy się głupio upierać przy jakichś tam faktach historycznych i zaakceptujemy kres niemieckiej pokuty za II WŚ. Mnie już nawet nie chce się oburzać na bezczelność i butę tego doktora Webera w studiu TVP i tego profesora-konsultanta filmu, którzy wmawiają nam, że pokazano wszystkie „blaski i cienie” AK. Oni mają po prostu taką pracę i konkretne zadania do wypełnienia w ramach aparatu niemieckiej propagandy – podobnie jak stacja ZDF. Nadmienię tylko, że ten profesor-konsultant jest niemieckim Żydem, co prowokuje do ciekawych rozważań na temat zbieżności obecnej żydowskiej i niemieckiej polityki historycznej, ze szczególnym uwzględnieniem podziału win i odpowiedzialności, w czego tle widnieją kwestie konkretnych finansowych uroszczeń Przedsiębiorstwa Holocaust.

Oczywiście, zgodnie z moimi przewidywaniami z poprzedniej notki, do studia nie zaproszono prof. Bogdana Musiała, który miał być konsultantem serialu ze strony polskiej i którego fundamentalne zastrzeżenia ostentacyjnie zignorowano. Nie wspomniano nawet, że taka sytuacja miała miejsce, co również jest symptomatyczne. Mamy prof. Szarotę i Szewacha Weissa, którzy próbują się jakoś przebić z argumentami do zaproszonych Niemców, podobnie jak Piotr Semka, co oczywiście nie odniesie żadnego skutku, jako że cele tej całej debaty są zupełnie inne – ma ona wyłącznie „zalegalizować” pozorami obiektywizmu emisję tej propagandówki w polskiej telewizji.

Czy stało się dobrze, że ten film jednak w TVP pokazano – w czołowym kanale i w primie timie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy uświadomić sobie, że ten film jest dla Niemców między innymi testem zderzeniowym: na ile mogą sobie z Polską pozwolić. I już sam fakt emisji z dyskusją w charakterze listka figowego pokazuje, że Niemcy mogą sobie pozwolić na o wiele więcej, niż jeszcze niedawno byliśmy skłonni przypuszczać. Ja oczywiście nie wiem, jakie naciski poszły, ale musiały być odpowiednio wysoko umocowane, bo przecież chyba nikt nie sądzi, że Juliusz Braun samodzielnie zadecydował o zamienieniu na trzy kolejne wieczory TVP1 w szkopską gadzinówkę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/postkolonialny-kulturkampf-ii

http://niepoprawni.pl/blog/287/postkolonialny-kulturkampf

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz