Współpraca arcybiskupa z bezpieką została potraktowana pretekstowo, zaś cała sprawa ma korzenie sięgające o wiele głębiej.
I. Zmowa milczenia
W związku z opublikowanymi pod koniec ubiegłego roku wspomnieniami abp. Stanisława Wielgusa wracają wydarzenia z przełomu lat 2006/2007. A w zasadzie – miałyby szansę powrócić, gdyby książka „Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki. Historia mojego życia” została dostrzeżona przez media i publicystów, którzy w sprawie arcybiskupa odegrali wówczas wiodącą rolę. Tymczasem, jakoś tak się składa, że wszyscy z „Gazetą Polską” na czele, starannie patrzą w innym kierunku, pomijając publikację wymownym milczeniem. Zastanawiające, tym bardziej, że przecież konfliktowi wokół hierarchy nadano status sporu fundamentalnego dla dalszych losów polskiego Kościoła. Książkę zauważyły – co naturalne – media związane z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, które konsekwentnie broniły i bronią dobrego imienia arcybiskupa, natomiast ze strony jego ówczesnych oskarżycieli – cisza. Podobnie było z wcześniejszą o rok książką dziennikarza „Naszego Dziennika”, Sebastiana Karczewskiego „Zamach na Arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji”. W jednym i drugim przypadku zero odniesień do argumentów, opinii, polemik. Przytoczę tu wymowny obrazek: otóż podczas jednego z niedawnych spotkań w Klubie Ronina ktoś z publiczności zwrócił się do Tomasza Terlikowskiego w tonie, czy ten odnośnie swej postawy wobec abp. Wielgusa nie ma sobie nic do zarzucenia. Skonfundowany publicysta, odwracając głowę, był w stanie rzucić tylko „nie ja go odwoływałem i nie ja werbowałem”. I tyle.
Dlatego dobrze się stało, że autobiografii poświęcił obszerny tekst Sławomir Cenckiewicz. Artykuł „Krzywda i thriller arcybiskupa Wielgusa” zawieszony na portalu tygodnika „Do Rzeczy” pozwala nam wejrzeć w splot okoliczności towarzyszących sprawie aż po dramatyczny finał w trakcie pamiętnego ingresu do warszawskiej archikatedry 7 stycznia 2007. Przyznam się, że sam również prześlepiłem ukazanie się książki, więc z tym większym zaciekawieniem przeczytałem analizę Cenckiewicza.
II. Drugie dno
W tym miejscu muszę powiedzieć, że w czasie trwania wydarzeń składających się na tzw. „sprawę Wielgusa” bez większych zastrzeżeń przyjmowałem narrację „Gazety Polskiej” - TW „Grey” to TW „Grey” i nie powinien obejmować godności kościelnych, koniec kropka. Zresztą, kwestia kościelnej lustracji, nigdy do końca nie przeprowadzonej, wciąż pozostaje aktualna, podobnie jak oczyszczenie wielu innych środowisk oddziałujących na życie publiczne oraz atmosferę intelektualną i duchową współczesnej Polski. W miarę upływu czasu w coraz większym stopniu dopuszczałem jednak możliwość, że współpraca arcybiskupa z bezpieką została potraktowana pretekstowo, zaś cała sprawa ma korzenie sięgające o wiele głębiej.
Jak pamiętamy, przy okazji „sprawy Wielgusa” zawiązały się dość egzotyczne sojusze. Część medialnego mainstreamu doznała nagłego nawrócenia na lustracyjną wiarę powtarzając argumenty tak znienawidzonych w innych okolicznościach rozliczeniowych „inkwizytorów” grzebiących się w „ubeckim szambie”. Z kolei np. Radio Maryja czy „Nasz Dziennik” momentami ocierały się o kopiowanie antylustracyjnej retoryki „Gazety Wyborczej”, która nota bene zajęła wówczas ambiwalentne stanowisko, w pewnym momencie udostępniając nawet atakowanemu arcybiskupowi swe łamy na wywiad w którym znalazła się pochwała linii „Wyborczej”.
Sam abp Wielgus przyczyn nagonki upatruje w zakulisowym działaniu masonerii, której nie w smak były konserwatywne poglądy dostojnika piętnującego wielokrotnie lewacki postmodernizm i lansowane przezeń antywartości. Nie ulega wątpliwości, iż ten konkretny hierarcha na tak prestiżowym stanowisku jak warszawskie arcybiskupstwo był dla wielu osób i środowisk szalenie niewygodny i to z szeregu różnych przyczyn. Metropolita warszawski o tak jednoznacznych i wyrazistych przekonaniach, otwarty sympatyk Radia Maryja, był nie do strawienia dla lewicowych salonów, polityków obozu postmagdalenkowego, czy kościelnych liberałów. Co innego, gdy głosi swe przesłanie w prowincjonalnym Płocku, a co innego, gdyby podobny przekaz wybrzmiewał z archikatedry warszawskiej. Ale nie tylko ta strona mogła mieć interes w usadzeniu hierarchy. I tu pozwolę sobie naszkicować własną hipotezę, która z tego co się orientuję, chyba do tej pory nie zaistniała w przestrzeni publicznej.
III. Akcja polityczna?
Na jej trop naprowadziła mnie lista wrogów i przyjaciół, których arcybiskup wymienia w swej książce. Do przyjaciół zalicza m.in. Romana Giertycha, Andrzeja Leppera, Waldemara Pawlaka, Jana Engelgarda, Bogusława Kowalskiego, Waldemara Gontarskiego i Włodzimierza Blajerskiego. Widać tu pewną prawidłowość – są to albo osoby związane z Radiem Maryja, albo polityczni konkurenci PiS z różnych opcji, w tym narodowo-katolickiej, przy czym obie grupy częściowo się pokrywają. Przypomnijmy sobie teraz polityczną atmosferę końca 2006 i początku 2007 roku. Koalicja PiS-LPR-Samoobrona wisi na włosku. Trwają przepychanki wokół uchwalenia ustawy budżetowej, realna staje się perspektywa przedterminowych wyborów. Polityczne zapasy w łonie koalicji nie ustają ani przez chwilę, dopiero co miała miejsce wykreowana przez TVN afera z „taśmami Beger”. I w tym wszystkim nagle narodowo-katolicka konkurencja PiS po prawej stronie zyskałaby potężnego sojusznika w osobie metropolity warszawskiego – abp. Stanisława Wielgusa. Do tego możnego protektora w szeregach episkopatu pozyskałby ojciec Rydzyk, którego lojalności PiS i bracia Kaczyńscy nigdy nie mogli być do końca pewni i który promował w swych mediach rywali PiS z grona „przystawek”.
W międzyczasie, od 29 października 2006, trwają rozmowy na temat objęcia metropolii warszawskiej przez abp. Wielgusa, ostatecznie papież Benedykt XVI podpisuje bullę nominacyjną 6 grudnia. Wkrótce następuje odpalenie afery – 19 grudnia Tomasz Sakiewicz, nie kryjący się ze swymi sympatiami zwolennik PiS, ogłasza, że nowo mianowany metropolita był tajnym współpracownikiem komunistycznych służb. Rozpoczyna się medialna jatka zakończona, jak wiemy, ustąpieniem arcybiskupa. 3 stycznia 2007 prof. Marek Wichrowski kopiuje w IPN dokumenty dotyczące abp. Wielgusa i przekazuje je Tomaszowi Sakiewiczowi (z czego wynika, że wcześniej Sakiewicz prawdopodobnie dysponował jedynie informacjami z drugiej ręki), fakt współpracy potwierdza 5 stycznia Kościelna Komisja Historyczna, wreszcie dochodzi do narady w nocy 6/7 stycznia w Pałacu Prezydenckim z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nuncjusza apostolskiego abp. Józefa Kowalczyka, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp Józefa Michalika i sekretarza KEP bp Piotra Libery, podczas której ustalono, że abp Wielgus zrzeknie się urzędu podczas ingresu. Nieco wcześniej do Rzymu udał się Przemysław Gosiewski, który wspólnie z ambasador Hanną Suchocką uzyskał zgodę papieża Benedykta XVI na rezygnację abp Wielgusa. Resztę znamy.
Podsumowując, uważam, że przeciwko abp Wielgusowi zagrał splot różnych czynników i interesów. Widzę to następująco: mainstream polityczno-medialny III RP (i być może ta nieszczęsna masoneria) wszedł w temat, bo nadarzyła się okazja utrącenia niewygodnego ideologicznie hierarchy. W interesie Jarosława Kaczyńskiego i PiS leżało niedopuszczenie do wzmocnienia rywali politycznych po prawej stronie i zbytnie usamodzielnienie się ojca Rydzyka. Swoje, prócz robótki dla PiS, miał tez do ugrania Tomasz Sakiewicz – zależało mu na osłabieniu toruńskich mediów ojca Rydzyka z którym rywalizuje o patriotyczny target i „rząd dusz” na prawicy. No i jeszcze liberalne skrzydło episkopatu, także niechętne redemptoryście. Słowem, chodziło tu o wszystko, tylko nie o lustracyjne pryncypia. Sądzę, że w innych okolicznościach abp Wielgus objąłby godność metropolity bez przeszkód. Pamiętajmy, że abp. Józef Kowalczyk nie ucierpiał w związku ze swą rejestracją jako Kontakt Informacyjny „Cappino”. Nic dziwnego więc, że ówcześni oskarżyciele teraz wolą wspomnień swej politycznej ofiary nie zauważać.
Na marginesie, przypuszczam, że przynajmniej część publicystów mogła w całej aferze uczestniczyć nieświadomie, choć trudno mi uwierzyć, by był to akurat Sakiewicz. Ale już Terlikowski, Pospieszalski czy ks Tadeusz Isakowicz-Zaleski mogli nie zdawać sobie sprawy o co tak naprawdę toczy się gra. Zapewne wielu łyknęło lustracyjny pic – że chodzi tu o oczyszczenie, rozliczenie, naprawę Kościoła itd. Sam tak sądziłem. To trochę jak ze sprawą prof. Kieżuna – ot, wojenka między dwoma tygodnikami wymknęła się spod kontroli, a my się mamy ekscytować „pryncypiami”.
***
Kończąc – abp Stanisław Wielgus nie jest moim bohaterem. Fakt współpracy z SB wydaje się ewidentny. Nie po drodze mi również z niektórymi jego „przyjaciółmi”, antylustracyjnymi poglądami i kilkoma innymi kwestiami. Jednak nie znoszę być traktowany przedmiotowo – niezależnie, czy robią mnie w trąbę „nasi” czy „nie-nasi”. A przede wszystkim, lubię wiedzieć co jest grane – i stąd ten tekst.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 4 (74) 02-08.02.2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz