Historia nie jest domeną nauki, tylko polityki i propagandy.
Przy okazji 70. rocznicy wyzwolenia Auschwitz po raz kolejny przećwiczyliśmy na własnej skórze efekty skutecznej polityki historycznej – rzecz jasna, nie naszej. A to w światowych mediach przewinęła się zbitka „polskie obozy koncentracyjne”, to znów jakiś austriacki szmatławiec domagał się od Polaków, by przyznali się wreszcie do współudziału w holocauście. Czy powinniśmy się dziwić i oburzać? Owszem, możemy, lecz reakcje tego typu są cokolwiek jałowe. Proszę zwrócić uwagę, że mimo wnoszonych protestów, w antypolskiej narracji zasadniczo nic się nie zmienia. Oprotestowana gazeta czy telewizja coś tam skoryguje w konkretnym materiale, po czym wszystko wraca do stanu poprzedniego, tzn. za kilka miesięcy znów pojawia się gdzieś wzmianka o „polskich obozach”, my protestujemy, oni przepraszają, albo i nie... i tak w koło Macieju.
Z czego to wynika? Ano z tego, że historia nie jest domeną nauki, tylko polityki i propagandy. Oczywiście, są historycy którzy posługując się naukowym warsztatem coś tam sobie dłubią na tych swoich uniwersytetach, tyle że w praktyce nie ma to większego znaczenia, bowiem efekty tej dłubaniny są starannie przesiewane przez gęste, polityczne sito. Ta skrupulatna procedura służy do wyselekcjonowania memów użytecznych z punktu widzenia odpowiednich centrów dyspozycyjnych, które to memy następnie są przeznaczane do masowej dystrybucji w kraju i za granicą. Dystrybucja obejmuje zarówno procesy edukacyjne, jak i szeroko zakrojoną propagandę medialną. Analiza wydalonej tym sposobem treści pozwala nam stwierdzić, czy mamy do czynienia z państwem suwerennym i podmiotowym, czy też bytem kolonialnym, realizującym obce, z reguły wrogie scenariusze.
Zatem, sytuacja jest następująca: mamy uniwersytet – fabrykę produkującą memy, które po stosownej selekcji przeznaczane są do wszczepiania w mózgownice poddawanych indoktrynacji mas społecznych. Człowiek, który owe memy przyswoi sobie w zadowalającym stopniu, otrzymuje stosowny certyfikat, taki jak dyplom wyższej uczelni - i od tej pory nazywany jest inteligentem. Natomiast inteligent snujący na bazie zaabsorbowanych memów jakieś własne dywagacje, po zatwierdzeniu przez czynniki wyższe staje się intelektualistą oraz „liderem opinii”. I tak to się kręci, Panie i Panowie.
Powyższe dotyczy zresztą nie tylko historii, ale całego spektrum nauk humanistycznych i swojego czasu mieliśmy na tej niwie, jako państwo, swoje sukcesy. Weźmy taki Sobór w Konstancji. Politolog Paweł Włodkowic podczas kolejnych kursokonferencji występuje z szeregiem pism w których definiuje wojny sprawiedliwe i niesprawiedliwe, kwestionuje prawo papieża i cesarza do dysponowania ziemiami pogan oraz ideę nawracania siłą - wszystko to w kontekście sporu z Zakonem Krzyżackim i polemiki z paszkwilem Jana Falkenberga. Innymi słowy, zaszczepił w polityczno-intelektualnym, tudzież propagandowym obiegu ówczesnej Europy memy wypracowane na Akademii Krakowskiej i służące naszym interesom. Tak się to powinno robić. Podobną drogą usiłował pójść śp. prezydent Lech Kaczyński, tu jednak na zebranie pozytywnych owoców polityki historycznej zabrakło czasu i co ważniejsze – siły wewnętrznej Polski, podgryzanej na różne sposoby przez neokolonialne elity. Za propagandą musi bowiem stać potęga państwa – dopiero wtedy brana jest pod uwagę, jak podczas wspomnianego Soboru, inaczej wywołuje jedynie irytację ościennych potencji.
Spójrzmy teraz jakie memy produkowane są w III RP i komu służą. Otóż memy te, określane niekiedy zbiorczym mianem „pedagogiki wstydu”, służą wszystkim, tylko nie nam. Mieliśmy bon-mot Bartoszewskiego o brzydkiej, nieposażnej pannie na wydaniu ustawiający nas w charakterze petenta podczas procesu akcesyjnego do struktur europejskich i obowiązujący po dziś dzień. Mieliśmy histerię wokół Jedwabnego i przeprosiny Aleksandra Kwaśniewskiego wzmocnione następnie słowami Bronisława Komorowskiego, iż „naród ofiar musiał uznać tę niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą”. Mamy fetowanie ponurych łgarstw J.T. Grossa oraz „Pokłosie” wyświetlane podczas specjalnych pokazów w polskich ambasadach, ostatnio zaś promowanie na rynkach międzynarodowych „Idy” zamiast chociażby „Miasta 44” Jana Komasy. O tchórzliwym pominięciu dzieci rotmistrza Pileckiego podczas obchodów w Auschwitz aż wstyd pisać.
Cóż z tego, że są wspaniali historycy pokroju profesorów Jana Żaryna czy Andrzeja Nowaka pracującego nad monumentalnymi „Dziejami Polski”. Ich memy są odsiewane przez system w pierwszej kolejności na rzecz memów służących kolonizatorom. Na „polski antysemityzm” zawsze znajdą się fundusze i moce przerobowe, podobnie jak na całą resztę importowanych wynalazków ułatwiających mentalną okupację Polaków. Krótko mówiąc – obecnie to nie my zaszczepiamy nasz przekaz światu, tylko świat zaszczepia swój przekaz nam. I dopóki nie staniemy na własnych nogach, ten stan rzeczy się nie zmieni.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 6 (06-12.02.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz