Co siedziało w głowie redaktora Latkowskiego i jego podwładnych „obrabiających temat”, że zdecydowali się wyskoczyć z czymś takim?
Dziś nieco lżejszy tekst - taki, z przeproszeniem, trochę o d... Maryni. No, ale uznałem, że wywnętrzę się z kilkoma refleksjami, jako że standardy dziennikarskie ostatnimi czasy nie tyle dotarły do poziomu brukowego, co wręcz ów bruk przebiły wraz z rynsztokiem i z entuzjazmem rozpoczęły próbne odwierty w dołach kloacznych. Obserwuję ten proces z pewną domieszką niezdrowej fascynacji, bo jednak co innego wiedzieć, że media prowadzą nas za rękę wprost do kąpieli w szambie, a co innego obserwować taką kąpiel na własne oczy, jak dzieje się to w przypadku tzw. „durczokgate”. Do niedawna sądziłem, że nic nie przebije okładek lisowego „Newsweeka”, takich jak ta z całującymi się księżmi, niemniej trzeba przyznać, że „Wprost” rzucił konkurencji poważne wyzwanie ze swymi ostatnimi materiałami, że panie, gwiazdor medialny (ale nie powiemy który) molestuje swoje koleżanki (ale nie napiszemy które), gdy tylko zauważy, że te nie założyły majtek.
Zastanawiam się, co siedziało w głowie redaktora Latkowskiego i jego podwładnych „obrabiających temat”, że zdecydowali się wyskoczyć z czymś takim. Spadająca sprzedaż aż tak wymagała odpalenia skandalu, by utrzymać się na powierzchni? Czy też zwyczajnie ktoś im zapłacił? Pojawiły się spekulacje, że chodziło o obniżenie wartości idącego pod młotek TVN-u, przed sfinalizowaniem sprzedaży. W tym drugim przypadku zobaczymy, kto w końcu kupi stację i za ile, oraz jak ostateczna cena ma się do wcześniejszych prognoz – i wtedy będziemy w domu. Bo w to, że redaktor Latkowski nagle doznał wzmożenia moralnego nie uwierzę za żadne skarby. „Opinio communis” o medialnym półświatku jest bowiem taka, że tam wszyscy ze wszystkimi i w różnych konfiguracjach, więc umówmy się, granica pomiędzy romansowaniem a robieniem kariery przez łóżko czy nawet molestowaniem jest nader płynna, a już z pewnością temat nie nadaje się do eksploatowania w konwencji „świętego oburzenia”. Tymczasem ni z tego ni z owego postanowiono wyciągnąć tego nieszczęśnika, zwanego przez internautów „Dupczokiem” i wywlec ludziom przed oczy jego gminne maniery godne, przyznajmy, jakiegoś remizowego maczo, a wszystko wedle opisanej przez Słonimskiego recepty: „Jak długo jeszcze władze tolerować będą istnienie całą noc otwartego domu schadzek przy ulicy Kruczej czterdzieści dwa, mieszkania pięć, parter w oficynie na lewo?”.
W całej aferze rozbroiło mnie tłumaczenie Latkowskiego, który oznajmił, że zajął się grillowaniem Durczoka, bo jest to człowiek, który codziennie mówi ludziom jak żyć. No proszę, to ci się moralista znalazł. Czy nie jest to aby ten sam Latkowski, który za pośrednictwem swej gazety również jak najbardziej „mówi jak żyć”, a który ma za uszami sprawę kierowania grupą przestępczą rekietierów i do dziś niewyjaśnione podwójne morderstwo po którym uciekł za granicę, a do Polski wrócił dopiero po umorzeniu śledztwa i nowelizacji kodeksu karnego znoszącą karę śmierci?
Osobną kwestią w tym festiwalu hipokryzji jest reakcja pozostałych mediodajni. Oto Dominika Wielowieyska po tygodniu „grzania” w przestrzeni publicznej tematu przeprowadza z „Dupczokiem” łzawy wywiad, środowiska feministyczne nabrały nagle wody w usta, nadwiślańskie ikony wojującego genderyzmu jakby dostały bielma na oczach, a prof. Środa czy równie zaangażowana prof. Płatek uznały najwyraźniej, że w tej sprawie jednak milczenie jest złotem. A co z konwencją antyprzemocową za przyjęciem której obóz nieubłaganego postępu tak zawzięcie gardłuje? Czy aby nie mamy tu przypadku wykorzystania „stereotypów płciowych” z którymi przy innych okazjach wyżej wspomniane panie tak zawzięcie walczą? No ale wiadomo, że konwencja służyć ma innym celom niż deklarowane i dobro kobiet jest w hierarchii rzeczywistych priorytetów gdzieś na szarym końcu. Założę się, że gdyby rzecz dotyczyła jakiegoś księdza z parafii w Pcimiu Dolnym dobierającego się do gosposi, mielibyśmy do czynienia z medialnym festiwalem co najmniej na miarę „seksafery” w Samoobronie, kiedy to udrapowano na niewinną ofiarę panią, która, mówiąc oględnie, nie grzeszyła zahamowaniami do tego stopnia, że wreszcie po serii nieudanych testów na ojcostwo jej dziecka zmuszona była przyznać, że zwyczajnie nie wie, kto jest szczęśliwym tatusiem. Lecz cóż, w tym przypadku, gdy pojawia się kwestia wiarygodności medialno-politycznego sojusznika u startu gorącego okresu wyborczego...
Zresztą, nie dziwię się dalece posuniętej wstrzemięźliwości personelu „Gazety Wyborczej”, jeśli przypomnimy sobie, że czas jakiś temu tajemnicą poliszynela były ekscesy Adama Michnika mającego ponoć w zwyczaju „testować” stażystki w basenie swego serdecznego kumpla, Jerzego Urbana. Teraz być może już nie to zdrowie, ale przyznajmy, że podobne obyczaje nie są w tym środowisku niczym nadzwyczajnym – ot, Michnik w basenie, Durczok w tefałenie... więc jakże tu pisać w domu wisielca o sznurze?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
P.S. Już po napisaniu tego tekstu natknąłem się na taką oto hipotezę: Durczok pociął się na tle zawodowym z Jolantą Pieńkowską, wskutek czego ta odeszła z głównego TVN do niszowej, filialnej stacji. Tyle, że Durczok nie przekalkulował wszystkich okoliczności, bowiem mężem Pieńkowskiej jest miliarder Leszek Czarnecki dla którego – przy jego kontaktach i pieniądzach – zrobienie mokrej plamy z telewizyjnego celebryty to pikuś. Czarnecki wynajął więc do mokrej roboty Latkowskiego, który po zebraniu haków odpalił aferę. Tak więc spektakl jakiego jesteśmy świadkami to po prostu pozdrowienia dla pana Kamila od pana Leszka, za złe potraktowanie małżonki...
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 8 (20-26.02.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz