Za sprawą Komorowskiego dokonały się w Polsce dwie schizmy – wewnątrznarodowa i wewnątrzkościelna.
I. Dwie schizmy
Gdybym miał podsumować kadencję byłego już prezydenta Bronisława Komorowskiego, to prócz rozlicznych przykładów politycznego szkodnictwa, czy żenujących występów wskazujących na postępujący niedowład intelektualny, wskazałbym, iż jest to człowiek za sprawą którego dokonały się w Polsce dwie schizmy – wewnątrznarodowa i wewnątrzkościelna.
Zacznijmy od tej pierwszej. Oto na skutek amerykańskiego „resetu”, Rosja wraz z dyszącymi żądzą zemsty ludźmi WSI uznała, że może sobie pozwolić na likwidację znienawidzonych braci Kaczyńskich i zainstalowanie swojego człowieka pod żyrandolem pałacu prezydenckiego. Planu nie udało się w pełni zrealizować, bowiem w ostatniej chwili Jarosław Kaczyński zrezygnował z lotu do Smoleńska by zostać przy chorej matce, niemniej wynik zamachu i tak był więcej niż zadowalający. Polska elita z Lechem Kaczyńskim na czele skonała w smoleńskim błocie, a w kraju stojący w blokach startowych Komorowski natychmiast rozpoczął bezprawne przejmowanie prezydentury – jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem zgonu głowy państwa. Szczególnie zależało mu na położeniu łapy na Aneksie do raportu o rozwiązaniu WSI (ciekawe zresztą, czy dokument ten nadal znajduje się w zasobach BBN).
Operacja, wykorzystująca atmosferę szoku po tragedii przebiegła gładko, jednak nastąpiło coś, czego najwyraźniej nie przewidziano. Oto naród, zdawałoby się trwale podzielony przez „przemysł pogardy” na dwa wrogie plemiona, nagle w obliczu śmierci 96 ofiar Smoleńska zaczął się jednoczyć. Pamiętamy tłumy przed Pałacem Prezydenckim, morze zniczy, szpaler wzdłuż przejazdu kolumny samochodów z trumnami Pary Prezydenckiej i naręcza kwiatów zasypujące karawan. Z punktu widzenia tej władzy, wysługujących się jej salonów oraz całego obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, takie narodowe pojednanie było sennym koszmarem, oznaczało bowiem kres metody sprawowania rządów polegającej na napuszczaniu na siebie różnych grup społecznych. Na widok tłumów na Krakowskim Przedmieściu i tej gigantycznej kolejki ludzi chcących oddać ostatni hołd wystawionym w Pałacu trumnom, zwyczajnie ścierpły im tyłki. Wspomnijmy choćby pełne przerażenia komentarze o „demonach polskiego patriotyzmu”, czy „kulcie Tanatosa”. Z kolei wygwizdanie przez tłum Moniki Olejnik, która postanowiła podlansować się przy okazji Żałoby Narodowej oraz wymuszenie przez zgromadzonych wyłączenia telebimu z TVN-em podczas pogrzebu Pary Prezydenckiej było sygnałem, że medialne jaczejki systemu zaczynają tracić rząd dusz. Trzeba było coś z tym zrobić. Wstępem było ponowne rozpętanie przemysłu pogardy wokół wawelskiego pochówku i reaktywacja Palikota. Należało też przypieczętować przejęcie pełni władzy, co było tym łatwiejsze, iż Jarosław Kaczyński podczas kampanii przygnieciony był żałobą, a jego sztab stanowili wówczas Joanna Kluzik-Rostkowska, Elżbieta Jakubiak, Paweł Poncyliusz, czy Marek Migalski, którzy woleli promować siebie samych, wygłupiając się w hippisowskich szmatkach.
Komorowski zatem wygrał i niemal natychmiast po zaprzysiężeniu udzielił „Gazecie Wyborczej” wywiadu, zapowiadając usunięcie Krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, co zapoczątkowało pamiętne pandemonium letnich nocy na Krakowskim Przedmieściu, w które na skutek siły rażenia propagandy zaangażowała się emocjonalnie - po jednej, bądź po drugie stronie - reszta Polski. To była wielka operacja socjotechniczna powtórnego podzielenia narodu i ustanowienia dla „moherów” swoistego apartheidu, co nawiasem mówiąc, zupełnie otwarcie postulował prof. Radosław Markowski mówiąc, iż trzeba znaleźć sposób, by skutecznie, instytucjonalnie się podzielić. Rzucono do tego wszelkie siły – włącznie z warszawskimi alfonsami pokroju Zbigniewa S. ps. „Niemiec” - i udało się. Narodowa schizma na powrót stała się faktem, a paliwo nienawiści zapewniło temu układowi kolejną kadencję rządów. I za to Bronisław Komorowski jest osobiście odpowiedzialny.
II. Kościelni Lucyferianie
O ile doprowadzenie z pełną świadomością do głębokiego, społecznego podziału jest symbolicznym początkiem tej najgorszej w dziejach Polski prezydentury, o tyle jej zwieńczeniem jest doprowadzenie do faktycznej schizmy kościelnej. Schizma ta wprawdzie tliła się od lat wskutek pracowitego organizowania przez „Wyborczą” z medialnymi przyległościami własnego quasi-kościoła z postępowymi księżmi, czy próbami podziału na „kościół toruński” i „łagiewnicki”, jednak dopiero msza dziękczynna w kościele wizytek z 6 sierpnia pokazała głębię rozłamu. Komorowskiemu przez lata udawało się uchodzić za tradycyjnego katolika i maskę tę porzucił ostatecznie dopiero po przegranych wyborach – gdy było mu już wszystko jedno. Mógł zatem bez ceregieli podżyrować politykę rządu PO skrojoną ostatnio jakby pod zapotrzebowanie patologicznych, antyklerykalnych hejterów z forum „GW” i sierot po Palikocie, czego dobitnym świadectwem był podpis pod ustawą o in vitro złożony wbrew jednoznacznemu stanowisku Episkopatu oraz nauczaniu Kościoła. I wtedy właśnie okazało się, iż jest grupa księży (Seniuk, Luter, Sowa itd.), stosunkowo nieliczna, lecz silna poparciem medialno-politycznego mainstreamu, którzy gotowi są wprost zanegować stanowisko swych ordynariuszy, wprowadzając otwartym tekstem podział na „episkopoi” i „prezbiteroi”. Demonstracyjny wymiar miało przy tym świętokradcze udzielenie Komorowskiemu Komunii, tudzież przeprosiny wygłoszone za „ludzi Kościoła” podczas tej liturgicznej fety.
Tu wtręt na marginesie – dyżurna katechetka „Gazety Wyborczej”, pani Katarzyna Wiśniewska oburzyła się na przyrównanie kapłanów zblatowanych z polityczno-medialną salonowszczyzną do księży-patriotów. Pisze: „porównywanie otwartych na dialog kapłanów z księżmi kolaborującymi z władzami komunistycznymi - na to trzeba było prawdziwie niezależnego pomyślunku historycznego”. Błąd, pani redaktor, więcej nawet – brak czujności rewolucyjnej oraz zrozumienia mądrości etapu. Jak można nazywać współpracowników komuny „kolaborantami”? Czy Pani czasem aby się nie zagalopowała? Zapomniała Pani w jakim środowisku funkcjonuje, do jakiej gazety pisze i jakie są biograficzno-rodzinne zaszłości autorytetów z redaktorem naczelnym włącznie? Wszak, pozostając w logice Pani gazety, to właśnie „księża-patrioci” byli „otwarci na dialog”, rozumieli ducha czasu i wyzwania postępu społeczno-politycznego uosabianych wówczas przez partyjną awangardę rewolucji komunistycznej. Wypisz-wymaluj, zupełnie jak dzisiejsi postępowi księża, tak otwarci, że gotowi są paktować choćby z samym diabłem. Tak tolerancyjni, że na wyprzódki wpychający Komunię Świętą do gardła, niczym karmnej gęsi, jawnogrzesznikowi ostentacyjnie i uporczywie tkwiącemu w grzechu ciężkim. Efekty dialogu w ich wykonaniu idealnie obrazują wspomniane wyżej przeprosiny skierowane pod adresem tegoż zatwardziałego grzesznika i demonstracyjne odcięcie się od biskupów, oznaczające de facto deklarację schizmy.
Kontynuując w duchu „Wyborczej” - to właśnie Kościół prymasa Wyszyńskiego był „zamknięty”, tkwiący w obskuranckim „non possumus”, antypostępowy, promujący „płytki ludowy katolicyzm” i „prymitywny kult maryjny”. Czyli, całkiem jak znakomita większość obecnego Episkopatu „nie pojmująca” wymogów współczesności oraz dziejowej konieczności przyjęcia z całym dobrodziejstwem inwentarza genderyzmu, in vitro, homomałżeństw, rozwodów i reszty światłej agendy Lucyfera. Wszak „Lucyfer” to inaczej „niosący światło” - z łacińskiego lux: światło; ferre: nieść – stąd wniosek, że w oczach obozu Postępu Kościół zasłuży na uznanie dopiero wówczas, gdy zostanie „oświecony”, czyli przejdzie na pozycje lucyferiańskie, od czego zresztą niektórzy kapłani pokroju tych koncelebrujących mszę ku czci Bronisława Umęczonego nie są już zbyt odlegli. Inni zaś, jeśli przypomnimy sobie umizgi ks. Bonieckiego do Adama Darskiego vel „Nergala” vel „Holocausto”, dotknęli nawet tej granicy fizycznie. Komorowski dał zresztą wyraźny sygnał jakie nauki są miłe, a jakie niemiłe władzy doprowadzając w 2010 roku do odwołania kapelana ks. płk. Sławomira Zarskiego za nieprawomyślne kazanie wygłoszone w Święto Niepodległości.
III. Wyzwanie
I już krótko, na zakończenie: nie zazdroszczę prezydentowi Dudzie, choć głosy z jego otoczenia wskazują, iż zdaje on sobie sprawę ze szkodliwości obecnych podziałów. Czy będzie w stanie choćby częściowo je zasypać, czy też prawdziwa okaże się fraza Rymkiewicza - „To co nas podzieliło – to się już nie sklei”? O ile schizmę kościelną i dyscyplinowanie rozbrykanych kapłanów można zostawić biskupom, to nie należy zapominać, iż oba podziały w jakiś sposób się na siebie nakładają, a zakonserwowanie kulturowo-społecznego apartheidu jest w dalszej perspektywie czasowej przepisem na narodową anihilację. Przezwyciężenie toksycznej spuścizny Komorowskiego zatruwającej społeczną tkankę może się okazać zadaniem trudniejszym niż odwrócenie wszystkich pozostałych szkód ośmiu lat rządów Platformy razem wziętych.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://blog-n-roll.pl/pl/komu-%C5%9Bwieczk%C4%99-komu-ogarek#.VcZRsbVvAmw
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2236-pod-grzybki-16
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 31 (12-18.08.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz