Polska jako suwerenny byt państwowy jest potrzebna jedynie samym Polakom.
Zapowiedź prezydenta Andrzeja Dudy, że podejmie starania o stałe bazy NATO w Polsce, ma swój głęboki sens. Chodzi mianowicie o to, by zapobiec „trzeciej zdradzie Zachodu”. W naszej historii przerabialiśmy już dwie takie zdrady – podczas II Wojny Światowej, kiedy to sojusznicy wydali nas na żer turańskiej, rosyjsko-sowieckiej dziczy oraz wcześniej, podczas wojny polsko-bolszewickiej, kiedy to Zachód z Wielką Brytanią na czele przyjął do wiadomości wizję sowietyzacji i utratę niepodległości przez Polskę, co ostatnio znakomicie opisał w swej książce prof. Andrzej Nowak. Nie oszukujmy się – Polska jako suwerenny byt państwowy jest potrzebna jedynie samym Polakom, gdyby to zależało od Zachodu, nasze państwo mogłoby nie istnieć, reszta świata spokojnie przeszłaby nad tym do porządku dziennego. Uczyniłaby to tym chętniej, że Polska dając co jakiś czas wyraz swoim różnym aspiracjom, jawi się międzynarodowym elitom jako zbędny ból głowy.
Jak wiadomo, Rosja zgodziła się na rozszerzenie NATO pod warunkiem, że w byłych demoludach nie powstaną żadne istotne instalacje wojskowe, co w połączeniu z naszą słabością militarną i realizowaną przez kolejne rządy polityką rozbrajania pod płaszczykiem „profesjonalizacji” armii (pozostaje pytanie, czy to jedynie głupota, czy wykonywanie instrukcji płynących z różnych zewnętrznych ośrodków) – czyni Polskę de facto „strefą zdemilitaryzowaną”. NATO na takim modelu rozszerzenia zyskało strefę buforową chroniącą Europę Zachodnią przed niespodziewaną agresją, Rosja natomiast – słabych sąsiadów, co pozwalało jej zachować nadzieję na odzyskanie z biegiem czasu utraconych wpływów w regionie.
Trzeba przyznać, że nasze dotychczasowe władze nie sprzeciwiały się takiemu stanowi rzeczy – swoistemu zawieszeniu w militarnej próżni i niedookreślonemu statusowi Polski w ramach formalnej przynależności do Sojuszu. Kontentowano się papierowymi gwarancjami bezpieczeństwa ze słynnym artykułem piątym traktatu waszyngtońskiego, puszczając w niepamięć lekcję której udzieliła nam już dwukrotnie najnowsza historia. Zdarzyło mi się kilka lat temu analizować na blogu dokument wysmażony w Ministerstwie Obrony Narodowej pt. „Wizja Sił Zbrojnych RP 2030” - i muszę przyznać, że była to porażająca lektura. Autorzy dokumentu widzieli zagrożenie dla Polski w zasadzie jedynie w działaniach ponadnarodowych terrorystów, grup najemników itd. oraz w wojnie informatycznej i propagandowej. Ani słowa o możliwości tradycyjnego ataku na Polskę, choćby w rodzaju tego, który cyklicznie ćwiczy Rosja w ramach manewrów „Zapad”. Z kolei, rola naszych sił zbrojnych miałaby się ograniczać do stworzenia warunków umożliwiających wkroczenie sił międzynarodowych. Zdolność do samodzielnej obrony naszego terytorium pominięto milczeniem, dużo za to miejsca poświęcono futurystycznym wizjom małej, mobilnej armii zdolnej do uczestniczenia w różnych misjach w zapalnych punktach świata, „modułowo” wpasowującej się w międzynarodowe struktury militarne.
Dopiero od niedawna, głównie pod wpływem rosyjskiej agresji na Ukrainę, powyższe „wizje” planistów z MON ulegają stopniowej weryfikacji, nie zapominajmy jednak, że do tej pory nasza armia konstruowana była właśnie pod kątem naszkicowanym w przywołanym dokumencie. Skutek jest taki, że nie mamy wojska zdolnego do obrony Polski, zaś NATO w międzyczasie przekształciło się w klub dyskusyjny, rozgrywany dodatkowo z jednej strony przez Rosję w ramach rady NATO-Rosja, z drugiej zaś – przez Niemcy i Francję dążące do wypchnięcia Stanów Zjednoczonych z Europy. Co więcej, artykuł piąty - fundament Sojuszu - jest stopniowo podważany i reinterpretowany w duchu - „przecież nie musi od razu chodzić o interwencję militarną”. Współgrają z tym nastroje zachodnich społeczeństw – w niedawnych badaniach Francuzi, Niemcy i Włosi jednoznacznie opowiedzieli się przeciw zaangażowaniu w wojnę, gdyby któryś z członków NATO padł ofiarą agresji.
Dlatego kwestia stałych baz NATO (czyli w praktyce – amerykańskich) jest tak istotna, przynajmniej do czasu aż postawimy własne siły zbrojne z głowy na nogi, wprowadzimy obronę terytorialną z prawdziwego zdarzenia itd. - a to niestety potrwa, bo skala zaniedbań jest ogromna. Atak na Polskę równałby się wówczas automatycznie atakowi na struktury i instalacje militarne Sojuszu, co wymuszałoby adekwatną reakcję. Dlatego też stałym bazom sprzeciwiają się Niemcy, które już za pośrednictwem swych mediów wysyłają prezydentowi Dudzie dyscyplinujące sygnały. Dla Niemiec istnienie „Polski buforowej” jest wygodne, poza tym cały czas mają nadzieję, podobnie jak inne kraje Europy Zachodniej, że ukraińska awantura w końcu się wypali i będzie można po staremu wrócić do interesów z Rosją w pełnej skali – a zgoda na bazy NATO w Polsce bardzo by to utrudniła. Dlatego podczas przyszłorocznego szczytu NATO w Warszawie należy wydębić rozwiązania, które nie dadzą Zachodowi pretekstu do kolejnej zdrady.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://niepoprawni.pl/blog/287/futurologia-wedlug-mon
http://niepoprawni.pl/blog/346/futurologia-wedlug-mon-czesc-druga
http://niepoprawni.pl/blog/346/orgia-chciejstwa
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2267-pod-grzybki-17
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 34 (21-27.08.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz