Hm, skoro „orangutana” jest „siostrą” feministek, to z tego wniosek, że i one są siostrami „orangutany”.
Mówiąc pół-żartem, pół-serio wygląda na to, że zawstydziłem „Wyborczą”. Ledwie co w piątkowej „Warszawskiej Gazecie” ukazał się mój felieton w którym zweryfikowałem liczbę kodowskich demonstrantów z targowickiego marszu 7 maja na niespełna 56 tys., a już w poniedziałek, na stronach portalu „gazeta.pl” ukazał się bogato udokumentowany zdjęciami materiał w którym podano niemal identyczną liczbę – 55 600 uczestników. Proszę to sobie wyobrazić – żeby uniknąć ostatecznej kompromitacji siedzi redakcyjne grono i przez bite osiem godzin „na piechotę” liczy „łebki” na wydrukach 859 kadrów z nagrania wideo. A następnego dnia jeszcze wszystko dodatkowo „weryfikuje”. Istny kabaret. To się dopiero nazywa „stracony weekend”. A wystarczyło się tak propagandowo nie napinać i nie powtarzać w amoku nieprzytomnych danych przedstawionych przez urzędników z warszawskiego magistratu. To przecież, przypomnę, nie kto inny, tylko Wasz redakcyjny kolega Bartosz T. Wieliński przeprowadził demaskatorską (mimowolnie) rozmowę z niemieckim wolontariuszem liczącym uczestników marszy PEGID-y w Dreźnie, z której jasno wynikało, że przyjęte przez podwładnych Hanny Gronkiewicz-Waltz zagęszczenie 3 osób na metrze kwadratowym jest założeniem wziętym z księżyca. Realną wartością jest 0,6 – 0,7 osoby na m2 – i wedle takiego przelicznika należało urealnić brednie magistrackich platformersów. Nie musielibyście ślęczeć przez dwa dni nad tymi nieszczęsnymi zdjęciami, żeby ustalić to, co ja w minutę przeliczyłem na kalkulatorze. A tymczasem, najpierw przez półtora tygodnia nadymaliście się „największą demonstracją po 1989”, by w końcu wycofać się rakiem przy wtórze drwiącego śmiechu. Innymi słowy, za jednym zamachem zafundowaliście sobie dwie kompromitacje. Dobrze chociaż, że czytacie na bieżąco „Warszawską”, może w końcu coś się Wam przejaśni w tych oczadziałych łepetynach.
Ale to nie koniec obciachu. Paraliż postępowy, ten sam za sprawą którego redakcja „GW” przez grubo ponad tydzień widziała poczwórnie marsz Targowiczątek, udzielił się także aktywistkom Kongresu Kobiet. Oto za sprawą Manueli Gretkowskiej biedne baby pozakładały sobie na łby papierowe torby, co już samo w sobie dawało asumpt do koszarowych żartów na temat różnych fizjonomicznych deficytów feministek. Niemniej, do powyższego dołożyły kolejne samozaoranie, jako że owe torby na głowach miały być wyrazem protestu przeciw „wprowadzaniu w Polsce prawa szariatu”. „W szariacie kobiety noszą chusty na głowach, a w Polsce mają zamknięte oczy” - ogłosiła pani Manuela. Inicjatorce happeningu wprawdzie chodziło o prawo do skrobanek, jednak „siostrzycom” zabrakło czujności, albowiem niechcący dokonały poważnego występku przeciw obowiązującej „mądrości etapu” wedle której islam jest „religią pokoju”. Na powyższe zainterweniowały dwie oburzone feministki w liście otwartym opublikowanym przez „Wyborczą”, określając kongresowy wygłup jako „gest, który w tej odsłonie wykonany został w sposób rażąco naruszający zasady wielokulturowości i otwartości”. Innymi słowy, „szariat dobry”, bo to element multi-kulti, ale „PiSlam zły”- choć wedle uczestniczek za jego sprawą mamy to samo, co w tymże postępowym szariacie. No proszę, wychodzi na to, że to całe postępactwo jest istnym stąpaniem po polu minowym i trzeba się dobrze nagimnastykować, by pozostawać w zgodzie z aktualnie obowiązującą ortodoksją – w każdym razie przyznam się, że przy takiej dialektyce mój rozum wysiada.
Jakby tego było mało, uczestniczki sabatu postanowiły zaprosić i fetować alimenciarza i pasożyta na utrzymaniu drugiej żony, Mateusza Kijowskiego, zaś wybuczeć Wojciecha Kaczmarczyka, rządowego pełnomocnika ds. równego traktowania, który o ile mi wiadomo takich problemów nie ma. Przy okazji - w ramach Kongresu przewidziany był panel „Alimenty to nie prezenty” - czy pan Mateusz również i tam był gościem honorowym? Równie dobrze hasłem przewodnim mogło być „wykorzystaj i zostaw z dzieckiem”. Chociaż mnie najbardziej podobał się panel „Nasza siostra orangutana, czyli o ochronie różnorodności życia”. Hm, skoro „orangutana” jest ich „siostrą”, to z tego wniosek, że i one są siostrami „orangutany”...
Na zakończenie odnotujmy jeszcze skrzydlatą analizę Agnieszki „żeby było tak, jak było” Holland, która rozgryzła perfidię programu „500+” - ma on mianowicie „zatrzymać kobiety w domu” i „uzależnić od zasiłku”. Oczywiście, ani pani reżyser, ani żadnej innej „siostrze orangutany” nie zaświta w sparaliżowanej postępowo głowie pytanie, jak to się stało, że dla tak wielu rodzin to 500, czy 1000 zł miesięcznie jest tak znaczącym zastrzykiem finansowym. A potem dziwią się jeszcze, że same kobiety w przytłaczającej większości nie chcą traktować tych odrealnionych damulek poważnie.
*
-
kiedy zostanie ograniczona możliwość inwigilacji obywateli przez organy państwa?
-
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3825-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 20 (20-26.05.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz