Meksyk przynależność do NAFTA przypłacił ruiną rolnictwa, zubożeniem ludności, pozycją rynku zbytu i rezerwuaru siły roboczej. Czy naprawdę tego chcemy?
Ponieważ umowa TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership - Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji) nieodmiennie pozostaje na marginesie publicznej debaty w Polsce – i to pomimo tego, że negocjacje mają się zakończyć planowo do końca bieżącego roku – pozwolę sobie poruszyć po raz kolejny ten temat, ze szczególnym uwzględnieniem potencjalnych konsekwencji układu dla Polski. Jak nadmieniłem w niedawnym felietonie dla „Gazety Finansowej” („TTIP – nikt nie chce, wszyscy przyjmą?”) Europa nie stanowi jednolitej, zbalansowanej przestrzeni gospodarczej. Obok państw wysoko rozwiniętych, takich jak Niemcy, Wlk. Brytania czy Francja, mamy również zbankrutowaną Grecję, oraz konglomerat krajów postkomunistycznych takich jak Polska, których gospodarki zostały w znacznej mierze skolonizowane przez silniejszych graczy, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec, pełniąc w europejskim obiegu rolę rynków zbytu, dostarczycieli taniej siły roboczej i podwykonawców dla zachodnich koncernów. Jak łatwo zatem zauważyć, to co dla wielkich może być korzystne, dla małych stanie się zabójcze. O ile więc nie dziwi poparcie dla TTIP ze strony Berlina (kanclerz Angela Merkel jest bodaj najbardziej zagorzałym zwolennikiem umowy, a niemieckie koncerny motoryzacyjne liczą na wejście szerokim frontem na rynek amerykański), o tyle podobny entuzjazm ze strony polskiego rządu, którego najgłośniejszym wyrazicielem jest minister Morawiecki, ociera się o jakieś perwersyjne skłonności samobójcze. Innymi słowy, do przemocy ekonomicznej ze strony podmiotów unijnych dołożymy sobie podobną przemoc ze strony gigantów amerykańskich.
Warto powyższe zilustrować przykładem Meksyku i konsekwencji obecności tego kraju w NAFTA. Po pierwsze dlatego, że NAFTA (North American Free Trade Agreement - Północnoamerykańska Strefa Wolnego Handlu) stała się protoplastą kolejnych tego typu umów; po drugie natomiast dlatego, że uczciwszy proporcje, Meksyk w stosunku do USA jest ubogim krewnym, krajem wciąż w znacznej mierze rolniczym – podobnie jak Polska. Otóż, umowę NAFTA pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem podpisano 31.12.1992 r., w życie weszła zaś 1.01.1994 r. W kalkulacjach meksykańskich decydentów układ miał stać się dźwignią dla miejscowej gospodarki, otworzyć nowe możliwości itd. (tu kłania się podejście wspomnianego wyżej min. Mateusza Morawieckiego przekonującego o korzyściach płynących z otwarcia amerykańskiego rynku dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw). Stało się inaczej, a pierwszy cios został wymierzony w meksykańskie rolnictwo (w znacznej mierze rozdrobnione – znów, podobnie jak w Polsce). Amerykańskie wielkie koncerny rolno-spożywcze, na dodatek dotowane przez rząd USA w skali na jaką Meksyk nie mógł sobie pozwolić (to tyle, jeśli chodzi o mit „wolnej konkurencji”, interwencjonizm w Stanach ma się świetnie) wpadły na rynek południowego sąsiada niczym tornado. W efekcie, tylko do 2002 r. pracę w rolnictwie straciło 1,3 mln Meksykanów (spadek zatrudnienia o 16%). Współgra to z ostrzeżeniami artykułowanymi jeszcze w listopadzie 2015 r. przez min. rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. Może dobrze byłoby, gdyby znów zaczął przypominać o tym zagrożeniu na forum publicznym, bo od tamtej pory jakoś dziwnie zamilkł.
Dalsze kilkaset tysięcy miejsc pracy stracił meksykański przemysł, nie wytrzymując konkurencji z bogatszym sąsiadem. Coś jednak się rozwinęło. Co? Ano, przygraniczne i wolnocłowe ośrodki przemysłowe, tzw. „maquiladoras”, w których ulokowane są zakłady-podwykonawcy dla przemysłu amerykańskiego, co jako żywo przypomina nasze „specjalne strefy ekonomiczne” z licznymi ulgami i siłą roboczą zatrudnianą za najniższe stawki. W „maquiladoras” powstało 3 tys. zakładów zatrudniających w 2001 r. 1,3 mln pracowników (wzrost w porównaniu z 1992 r. o 800 tys.), przy czym podkreślić należy, że nie nastąpiło stopniowe wyrównywanie płac – stawki pozostawały na poziomie 10 razy niższym, niż w USA. Oczywiście – tu znów piję do min. Morawieckiego – nie nastąpiła również inwazja meksykańskiego sektora MiSP na amerykański rynek i to pomimo tego, że kraj ten leży bliżej Stanów Zjednoczonych, niż Polska...
Kolejnym efektem jest niekorzystny bilans obrotów handlowych. Z jednej strony po 10 latach obowiązywania układu na kraje NAFTA przypadało aż 35% eksportu USA, z drugiej aż 60% meksykańskiego eksportu pochodziło z „maquiladoras” - czyli w istocie był to re-eksport amerykańskiego przemysłu z meksykańskich stref wolnocłowych.
Swoistą zemstą Meksyku stała się natomiast masowa, wielomilionowa migracja zubożałej ludności do USA. Wyzuty z własności rolnik lub robotnik z głodową pensją miał w zasadzie do wyboru – wstąpić do narkotykowego gangu, pracować niczym w obozie pracy w „maquiladoras”, lub przedostać się przez granicę. Podsumowując, Meksyk przynależność do NAFTA przypłacił ruiną rolnictwa, zubożeniem ludności, pozycją rynku zbytu i rezerwuaru siły roboczej, oraz drenażem migracyjnym. Czy naprawdę tego chcemy?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
TTIP – nikt nie chce, wszyscy przyjmą?
Precz z TTIP i berlińsko-brukselskim dyktatem!
TTIP – kolejna odsłona kolonizacji?
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3825-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 21 (20-26.05.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz