Nie tylko Ukraina leży nad Morzem Czarnym. Zatem w tej chwili powinniśmy skoncentrować się na budowaniu sojuszu państw Europy Środkowej.
I. Wołyń pod dywan!
16 maja PAP doniosła o kuriozalnej odezwie przewodniczącego ukraińskiego parlamentu, Andrija Parubija, który podczas spotkania z posłami Polsko-Ukraińskiej Grupy Parlamentarnej Sejmu RP zaapelował, by „odroczyć dyskusję na tematy historyczne”, a także „odrzucić to, co dzieli dwa narody, i poszukiwać wydarzeń historycznych, które łączą Polaków i Ukraińców”. Oczywiście w tle musiał wybrzmieć rosyjski szantaż, ponieważ „dyskusje historyczne dzielące Polaków i Ukraińców” „są na rękę przeciwnikom dobrych relacji dwustronnych”, a tak w ogóle „przeszłość nie powinna strzelać w przyszłość, szczególnie w czasach oporu przed nawałą”. Innymi słowy, Ukraina nie zamierza korygować nawet o milimetr swej polityki historycznej, zasłaniając się konfliktem z Rosją – a ponieważ konflikt ten jest w fazie permanentnej i w dającej się przewidzieć przyszłości będzie się na zmianę to tlił, to rozniecał, więc przesłanie jest jasne: nigdy nie będzie dobrego momentu by mówić o ludobójstwie na Kresach i lepiej zamieść z powrotem sprawę pod dywan. Dobrze, że szef sejmowej delegacji, Michał Dworczyk (PiS), prócz zapowiedzi różnych „jednoczących” inicjatyw, trzeźwo zauważył, iż „źle rozumiana poprawność polityczna w relacjach dwustronnych niczego dobrego nie przyniesie”, oraz że gdyby sprawę załatwiono 20 lat temu „ta trudna lekcja byłaby już odrobiona”. Inna sprawa, że powiedział to polskim dziennikarzom obsługującym wizytę – ciekawe, czy podobnie twarde stanowisko zaprezentował również bezpośrednio Parubijowi.
Z polskiego punktu widzenia właśnie teraz jest najlepszy moment, by mocno akcentować w dwustronnych relacjach kwestię rozliczeń historycznych. Ukraina jest bankrutem poddanym pod międzynarodową kuratelę, a państwo znajduje się na skraju rozpadu. Jeżeli obecnie nie jest gotowa pójść na żadne ustępstwa, to tym bardziej nie będzie do nich skłonna, gdy sytuacja - zarówno wewnętrzna, jak i na rosyjskim froncie - zostanie jako tako opanowana. Dlatego należy dociskać, bowiem teoretycznie właśnie dziś Ukrainie powinno zależeć na dobrych kontaktach z Polską. Jeżeli nie ustąpi, będzie to sygnałem, że nie zależy jej na dobrych stosunkach z nami w ogóle. A skoro tak, to nie ma co zawracać sobie głowy.
II. Mit założycielski „samostijnej”
Na Ukrainie mamy do czynienia z osobliwą sytuacją: neo-banderowcy oficjalnie stanowią ułamek społeczeństwa, ugrupowania polityczne odnoszące się bezpośrednio do tej spuścizny znajdują się na marginesie, a tymczasem właśnie dziedzictwo OUN-UPA stało się mitem założycielskim „samostijnej”, post-majdanowej Ukrainy. I to właśnie ta polityka jest forsowana w charakterze spoiwa narodowego i fundamentu tożsamości. Jest to w oczywisty sposób nie do pogodzenia z polską pamięcią, o prawdzie historycznej już nie wspominając. Z jakichś względów dla współczesnej Ukrainy taki Petlura (którego współpracy z Piłsudskim poświęcona zostanie anonsowana przez Dworczyka dwujęzyczna wystawa w polskim sejmie) okazał się nie dość „sexy”. Bandera i Szuchewycz są atrakcyjniejsi – a skoro tak, to oficjalne ukraińskie czynniki mogą już tylko kłamać i iść w zaparte. My zaś mamy do wyboru – przełknąć ich kłamstwa udając, że szafa gra i nic się nie stało, bo „wybieramy przyszłość”, albo zacząć stanowczo upominać się o swoje, przechodząc do porządku dziennego nad ukraińskimi fochami.
Nie możemy również pozwolić się szantażować straszakiem rosyjskim, a to z prostego powodu – ten szantaż opiera się na blefie. Ukraina, na nasze szczęście, wpędziła się w trwały, wyniszczający konflikt z Rosją. Pisałem już o tym kiedyś – wojna rosyjsko-ukraińska jest dla nas błogosławieństwem, wikłając obie strony w wyczerpujący klincz. Nie ma mowy, by Ukraina poszła w rosyjskie ramiona, a już na pewno nie z tego powodu, że obraziła się na nas za podnoszenie tematu rzezi na Kresach. Wojna na wschodzie Ukrainy jest zarazem najlepszym gwarantem, że obszar tego kraju będzie stanowił dla nas strefę buforową – Ukraińcy zwyczajnie nie mają wyjścia, walczą o przetrwanie. Własny koncert rozgrywają tam, dwa piętra ponad naszymi głowami, także geopolityczni zawodnicy wagi ciężkiej i międzynarodowe grupy interesu, zatem i my powinniśmy z tego uszczknąć coś dla siebie, choćby w sferze polityki historycznej, skoro na więcej nas nie stać, zamiast niczym frajerzy stać w nieskończoność z wyciągniętą do zgody ręką.
III. Giedroyciowski przesąd
I tu dochodzimy do kwestii Międzymorza. Otóż, zniewolone intelektualnie giedroyciowską mitologią polityczną nasze elity wciąż w znacznej części nie wyobrażają sobie Międzymorza i obszaru „ABC” (Adriatyk, Bałtyk, Morze Czarne) bez Ukrainy. Pora odrzucić ten przesąd. Nie tylko Ukraina leży nad Morzem Czarnym. Zatem w tej chwili, przynajmniej do momentu, gdy Ukraina się nie ogarnie i nie dotrze do niej, że sama sobie szkodzi, powinniśmy skoncentrować się na budowaniu sojuszu państw Europy Środkowej. To samo tyczy się również Litwy, prowadzącej jawnie wrogą i szowinistyczną politykę wobec polskiej mniejszości. Czas pokazać „naszym strategicznym partnerom”, że ich działania skazują je na marginalizację w regionie, a dla giedroyciowskiej doktryny ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś) istnieje realna alternatywa, choćby w postaci rozszerzonej wersji Grupy Wyszehradzkiej (np. o Rumunię, w dalszej perspektywie – o Chorwację). Ukraina zaś, powtarzam, chcąc nie chcąc będzie osłaniała ten układ od wschodu - przynajmniej dopóki Berlinowi i Waszyngtonowi będzie zależało na zastępczej wojence z Putinem.
Zresztą, z kim mamy wchodzić tu w alians? Mało kto wie (ja sam dowiedziałem się niedawno za sprawą artykułu na portalu obserwatorfinansowy.pl), że poszczególne organy ukraińskiego „państwa” są odrębnymi osobami prawnymi – Rada Najwyższa, organy władzy wykonawczej, sądy – to wszystko osobne byty prawne, niczym spółki! Na dodatek, państwo ukraińskie nie odpowiada za zobowiązania własnych organów - „osób prawnych”, te zaś z kolei nie odpowiadają za zobowiązania państwa. To jest, przepraszam, jakiś bajzel na kółkach...
Tak nawiasem mówiąc – renesans idei Międzymorza na serio (i z przytupem) rozpoczął się w styczniu 2015 r. od analizy amerykańskiej prywatnej wywiadowni Stratfor poświęconej właśnie temu zagadnieniu, obudowanej odpowiednią medialną kampanią (choćby w „Rzeczpospolitej”) i entuzjastycznymi wywiadami George'a Friedmana dla polskich mediów (ten zresztą zwolennikiem tej koncepcji był „od zawsze”). Była to zarazem jaskółka zwiastująca odsunięcie od władzy opcji proniemieckiej z PO i rosyjskiej zogniskowanej wokół prezydenta Komorowskiego, do robienia Międzymorza pod amerykańskim patronatem nadawało się bowiem wyłącznie PiS, Polska zaś jest potrzebna jako zaplecze ukraińskiego frontu. Swoją drogą, ciekawe, czy ktoś z Polski pofatygował się do Amerykanów z pytaniem, ile są gotowi nam zapłacić za podjęcie się realizacji tego zadania? To się okaże po warszawskim szczycie NATO.
IV. „Wyszehrad plus”
Powyższe nie oznacza jednak, że mamy się stać biernymi wykonawcami poleceń płynących zza Wielkiej Wody, jak to bywało wcześniej, gdy mamieni iluzją umacniania sojuszu zabraliśmy się z Amerykanami na krwawe wycieczki do Afganistanu i Iraku. Teraz gra idzie o realne gwarancje bezpieczeństwa z których USA nie będą mogły się z dnia na dzień wycofać – tak, abyśmy w przypadku kolejnego „resetu” nie zostali na lodzie, jak miało to miejsce po 17 września 2009 r. A chwila (ile Obama rozeźlony porażką „resetu” serio chce szachować Putina od zachodu), by takie gwarancje na Stanach Zjednoczonych wydębić (stała baza NATO to absolutne minimum) jest dosłownie ostatnia. Za moment w Stanach wybory prezydenckie, a z naszej perspektywy różnica między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem jest żadna. Pierwsza była architektem polityki „resetu”, drugi zaś jest izolacjonistą i już obiecuje, że się z Putinem „dogada”. Możemy się domyślać na czym owo „dogadywanie się” będzie polegało – w pierwszym rzędzie na „odpuszczeniu” Europy Środkowo-Wschodniej, bo przecież nie Bliskiego Wschodu.
Tym bardziej więc należy w budowaniu sojuszy spoglądać na południe i wyszehradzką czwórkę, miast za bezdurno wspierać wrogie nam Ukrainę, czy Litwę – po pierwsze dlatego, że taki kierunek nie naraża nas na bezpośrednią konfrontację z Rosją; po drugie – osłonięci walczącą o przetrwanie Ukrainą zyskujemy czas, by się wzmocnić w ramach naszego regionu; po trzecie zaś – bo daje nam to lepszą pozycję w konflikcie z Berlinem i Brukselą, a w perspektywie szansę na rozmontowanie niemieckiej Mitteleuropy. Od Amerykanów natomiast prócz wspomnianej bazy musimy uzyskać solenne zapewnienie, że nie będą nas usiłowały wciągać w bezpośrednie zaangażowanie w ukraińską awanturę, co swoją drogą jest kolejnym powodem umacniania Międzymorza w wersji „Wyszehrad plus” - tak się składa, że Węgry, Czechy i Słowacja nie pałają do USA (a tym bardziej do Ukrainy) różnymi dziecinnymi sentymentami i także w tej sprawie będziemy mogli spodziewać się ich wsparcia.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://podgrzybem.blogspot.com/2016/02/cichociemni-uwieraja-ukraine.html
http://podgrzybem.blogspot.com/2016/02/ukrainski-koncert-mocarstw.html
http://podgrzybem.blogspot.com/2015/12/miedzymorze-20-czyli-dywersyfikacja.html
http://podgrzybem.blogspot.com/2015/10/budujmy-polska-soft-power-na-ukrainie.html
http://blog-n-roll.pl/pl/ukraina-czyli-pok%C3%B3j-gorszy-od-wojny
http://blog-n-roll.pl/pl/piel%C4%99gnowa%C4%87-wojn%C4%99#.VNtPOCyNAmw
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->https://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3825-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 21 (25-31.05.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz