czwartek, 18 lutego 2016

Ukraiński koncert mocarstw

Niemcy powtarzają na Ukrainie schemat przećwiczony już w Polsce i pozostałych krajach naszego regionu.

I. USA wchodzą do gry

Jak doniósł niedawno Grzegorz Górny na portalu wPolityce.pl, były prezydent Gruzji, a obecnie gubernator obwodu odeskiego Micheil Saakaszwili rozpoczął „marsz po władzę” na Ukrainie. Trampoliną ma być założony niedawno Ruch Antykorupcyjny wykorzystujący społeczne rozczarowanie do post-majdanowego rządu. Notowania zarówno prezydenta Poroszenki, jak i premiera Jaceniuka pikują, ludzie są rozgoryczeni brakiem rzeczywistych reform, wszechobecną korupcją i bezkarnością oligarchów. Generalnie, rzeczywistość ukraińska potwierdza, że „musi się wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu”. Mieliśmy zatem majdanową rewolucję, słuszny gniew ludu krwawiącego na ulicach, żeby wszystko wyglądało odpowiednio dramatycznie i wiarygodnie, przepędzenie złego dyktatora Janukowycza, falę narodowego entuzjazmu, walkę z rosyjską interwencją w Donbasie... a w międzyczasie niepostrzeżenie wszystko powróciło w dawne koleiny. Oligarchowie jak kradli, tak kradną – tyle, że teraz na wierzchu są ci od Poroszenki, a nie od Janukowycza. Wymuszone przez Zachód reformy buksują w miejscu i pełnią rolę modernizacyjnej fasady na użytek zagranicznej opinii publicznej – przypomina mi się picowna uroczystość powołania w Kijowie „nowej” i „nieskorumpowanej” policji z mundurami wzorowanymi na amerykańskich glinach gdzieś z lat 50-tych, chłopaki wyglądali w nich niczym policjanci z „Batmana”.

Tymczasem w „realu” wszystko zostało po staremu – nie załatwisz niczego bez łapówki, symbolicznym przykładem stały się tu rozliczne paroksyzmy wokół powołania Narodowego Biura Antykorupcyjnego i Prokuratury Antykorupcyjnej. Wieść gminna niesie, że stanowisko w nowych organach kosztuje kilkadziesiąt tysięcy dolarów, skonstruowane zaś zostały tak, by stały się wygodnym narzędziem do niszczenia biznesu konkurującego z podwieszonymi pod obecną władzę oligarchami. Szara strefa obejmuje wedle różnych szacunków od 47 do 56 proc. gospodarki, za najbardziej przekupne niezmiennie uchodzą sądy, prokuratury, policja, służba celna i wszelkie organy kontrolne, których działalność sprowadza się do wymuszania haraczy. Krótko mówiąc – korupcja ukraińska ma wymiar strukturalny, zaś zmiana sprowadziła się do wymiany beneficjentów tego systemu. Czyli, mamy powtórkę z kaca po „pomarańczowej rewolucji” - nic dziwnego, że radykalne, antykorupcyjne hasła stają się wyjątkowo nośne wśród sfrustrowanej ludności. Na powyższe nakłada się faktyczne bankructwo państwa, wiszącego na zagranicznych kredytach pomocowych.

Saakaszwili nie może być wprawdzie ani deputowanym, ani prezydentem (za krótko mieszka na Ukrainie), ale premierem – jak najbardziej. Cóż jednak oznacza nagła ofensywa gruzińskiego gubernatora? Ano to, że najwyraźniej do politycznej gry postanowiły wkroczyć Stany Zjednoczone, aktywizując swojego człowieka, póki co bowiem dominującą rolę na Ukrainie odgrywają Niemcy stojące za obecnym układem władzy z Petro Poroszenką na czele. Jeśli misja Saakaszwilego się powiedzie, może to oznaczać pewną korektę wpływów, w skrajnym przypadku zaś Ukraina stanie się w regionie Gruzją-bis – czyli amerykańską kartą szachującą Rosję.

II. Niemcy przejmują Ukrainę

Z punktu widzenia USA, czas był najwyższy, bowiem Niemcy nie zasypiały gruszek w popiele intensywnie przekształcając Ukrainę w kolejną prowincję Mitteleuropy. Dla Kijowa to właśnie Berlin jest „strategicznym partnerem”, co tamtejsi politycy konsekwentnie podkreślają. Przekłada się to nie tylko na polityczny patronat Berlina, przekształcający się niekiedy w ręczne sterowanie, ale i na wymierne wpływy gospodarcze oraz kulturalne. Poroszenko wedle własnych deklaracji stale „konsultuje się” z kanclerz Merkel - polecam artykuł byłego oficera Agencji Wywiadu Roberta Chedy „Pakt Poroszenko-Merkel” dostępny na stronach „Gazety Finansowej”, gdzie wyczerpująco omówiona jest skala wielowymiarowej infiltracji ukraińskiego państwa przez Niemcy. Tu pokrótce streszczę, że Niemcy zawiadując w praktyce finansową pomocą dla Ukrainy sprawiły, iż to ich eksperci nadzorują reformy gospodarcze, administracyjne, przekształcenia własnościowe, dotacje dla poszczególnych sektorów, szkolenie nowych kadr zarządzających, modernizację infrastruktury itd. Powołano wspólną Izbę Przemysłowo-Handlową oraz niemiecko-ukraińskie forum gospodarcze. Jednocześnie - również poprzez naciski via Bruksela - zaczęto przykręcać śrubę jeśli chodzi o warunki dalszej pomocy. Zażądano powołania specjalnego wicepremiera ds. integracji europejskiej, który systematycznie raportowałby postępy we wdrażaniu wymaganych reform. W praktyce ma się to przekładać na zabezpieczenie niemieckich interesów gospodarczych na Ukrainie. Austriacki eurokomisarz ds. polityki sąsiedztwa, Johannes Hahn, stwierdził wprost: „zbyt często zdarza się, że finansujemy obiecanki Kijowa i czas z tym skończyć”. W efekcie Ukrainę czekają regularne wizytacje wysokich europejskich urzędników - „rewizorów”, przed którymi władze w Kijowie będą systematycznie spowiadać się z dotychczasowych osiągnięć na polu modernizacji.

To jednak nie wszystko. Niemcy stawiają bowiem również na wszechstronną współpracę kulturalno-oświatową i społeczną. Programem partnerskim objęto 60 ukraińskich miast, w 8,5 tys. szkół uczy się języka niemieckiego pod edukacyjnym patronatem Berlina (ocenia się, że rocznie uczy się niemieckiego ok. miliona Ukraińców). Do do tego dochodzi program stypendialny, wymiana naukowa i zakrojony na szeroką skalę program badawczy ukrainistyki realizowany przez niemieckie uczelnie. Mamy więc systemowe budowanie niemieckiej „soft power” i proniemieckiego lobby na Ukrainie. Tak wygląda profesjonalna realizacja „strategicznego partnerstwa” z prawdziwego zdarzenia.

III. Polityczne frajerstwo

Piszę to wszystko zgrzytając zębami, bo Niemcy powtarzają schemat przećwiczony już w Polsce i pozostałych krajach naszego regionu. Do brania przykładu z Berlina zachęcałem zresztą kilka miesięcy temu w tekście „Budujmy polską soft power na Ukrainie”. Chodziło w skrócie o stworzenie poprzez odpowiednio ukierunkowane inicjatywy społeczno-kulturalne propolskiego lobby, skorumpowanie tamtejszych elit za pomocą grantów, stypendiów i dotacji – czyli robienie dokładnie tego, co teraz na naszych oczach czynią Niemcy. Niestety, w stosunku do Ukrainy prowadziliśmy - i prowadzimy nadal - politykę skrajnie frajerską. Zapatrzeni w giedroyciowską mitologię polityczną, uparcie ignorujemy realia. Jak ktoś trafnie zauważył – prędzej można w Polsce skrytykować papieża niż Giedroycia, zaś każdy kto na takową krytykę się poważy ryzykuje okrzyknięcie „ruskim agentem” i „V kolumną Putina”. Wygląda to tak, jakbyśmy chcieli obłaskawić Ukrainę przyjaznymi gestami w nadziei, że ta się nam odwdzięczy. Tymczasem w naszym interesie leży Ukraina skonfliktowana z Rosją i pozostająca z nią w permanentnym klinczu, lecz zarazem słaba, na wpół zdechła i nieco tylko bardziej uporządkowana wewnętrznie, tak by się całkiem nie rozleciała. Taka Ukraina będzie musiała się siłą rzeczy orientować na pomoc zewnętrzną od której będzie trwale uzależniona. I ten scenariusz właśnie się realizuje, tyle że korzyści z niego odnoszą Niemcy, a jeśli dywersja z Saakaszwilim się powiedzie – również Stany Zjednoczone.

Niedawnym przykładem owego frajerstwa jest popisana umowa na otwarcie dla Ukrainy linii kredytowej (SWAP) w wysokości 1 mld euro „na wieczne nieoddanie”. Ukraińcy oczywiście wezmą pieniądze, spokojnie je sobie rozkradną i wypną się na nas, nie zmieniając ani o jotę swej polityki. Prowokacyjna wobec Polski postawa Kijowa i gloryfikacja banderyzmu ma bowiem istotny walor praktyczny - kompensuje wasalny stosunek wobec Berlina i odwraca uwagę tamtejszej opinii publicznej od niemieckiego dyktatu. Zastanawiam się czasem na ile nasza polityka wobec Ukrainy wynika z indolencji i mrzonek, na ile zaś jest podyktowana przez naszych patronów – czy to z Berlina, czy z Waszyngtonu. Faktem pozostaje, że na Ukrainie odbywa się koncert mocarstw i to jakieś dwa piętra ponad naszymi głowami. Świadczy o tym choćby niedawny list zachodnich ambasadorów w Kijowie wyrażający zaniepokojenie dymisją Aivarasa Abromavicziusa – ministra gospodarki i handlu, który ustąpił w proteście przeciw sabotowaniu reform. Do podpisania listu, samego w sobie kuriozalnego, bo ingerującego w sprawy wewnętrzne nominalnie suwerennego państwa (co pokazuje jaką wydmuszką jest Ukraina z którą my obchodzimy się niczym ze śmierdzącym jajkiem) nie zaproszono ambasadora Polski...

Podsumowując, jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli Niemcy zarówno od zachodu, jak i od wschodu. Owszem, lepsze to niż Rosja - tyle, że gdy tylko będą wymagały tego okoliczności, nasi „zachodni partnerzy” w ramach kolejnego „resetu” przehandlują Ukrainę Putinowi i to bez mrugnięcia okiem. A my, zamiast zdobywać tam choćby przyczółki do ewentualnego wykorzystania w przypadku zmiany koniunktury, zostaniemy z otwartymi gębami, pytając bezsilnie „jak to się stało?”.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

Budujmy polską „soft power” na Ukrainie

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3329-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 6 (10-16.02.2016)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz