piątek, 27 lutego 2015

TTIP – kolejna odsłona kolonizacji?

Czy nastąpi kolejna odsłona neokolonialnej eksploatacji naszej peryferyjnej gospodarki?

Od 2013 roku toczą się negocjacje w sprawie powołania Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji. Nowa struktura ekonomiczna mająca obejmować USA i Unię Europejską rodzi się nieśpiesznie, w ciszy gabinetów, zaś informacje wyciekające na zewnątrz są nader oszczędne. W Polsce temat zdaje się nie obchodzić ani polityków, ani mediów, a co za tym idzie, społeczeństwo żyje w błogiej nieświadomości co do przyszłości jaką im gotują dyskretni urzędnicy wraz z korporacyjnymi lobbystami.

Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) ma na celu utworzenie strefy wolnego handlu między UE oraz USA i jak zwykle przy tego typu inicjatywach jeżeli już coś się mówi, to w propagandowym tonie świetlanych wizji dobrobytu, nowego impulsu dla rozwoju gospodarek, miejsc pracy itd. - tak przynajmniej przedstawia to na swych stronach polskie Ministerstwo Gospodarki (np. 2,5 mln nowych miejsc pracy, 119 mld euro rocznie dla gospodarki UE, otwarcie się USA na małą i średnią przedsiębiorczość – zwłaszcza to ostatnie jest dobre: jak niby drobny przedsiębiorca z Polski ma inwestować w USA bez zniesienia reżimu wizowego, bo tej akurat kwestii planowane partnerstwo nie obejmuje?). Jako żywo przypomina to obietnice przed akcesją do UE, kiedy to miał spłynąć na nas złoty deszcz unijnych pieniędzy rozwiązujących wszystkie problemy. Dziś okazuje się, że według wyliczeń Bartłomieja Radziejewskiego tylko w 2013 roku wytransferowano z Polski blisko 82 mld zł, co daje 5% PKB, zaś w latach 2004-2013 transfer dochodów z inwestycji za granicę wyniósł łącznie 144 mld euro.

Podobnie z TTIP - jeśli nieco poskrobać, okazuje się, że ministerstwo opiera się wyłącznie na danych Komisji Europejskiej bez żadnych własnych analiz, zaś lista zastrzeżeń co do negocjowanego porozumienia jest całkiem pokaźna i poważna. Powstaje chociażby pytanie, kto i wedle jakich kryteriów ustalał optymistyczne prognozy. Druga sprawa: mowa jest o szacunkach w skali całej UE – jaki kawałek z tortu tych spodziewanych korzyści przypadnie Polsce? Kolejna rzecz – rozmowy w imieniu wszystkich krajów prowadzi KE, bowiem zgodnie z Traktatem Lizbońskim do niej właśnie należy kształtowanie polityki handlowej Unii. Kraje członkowskie mogą jedynie przedkładać Komisji swoje stanowisko w poszczególnych kwestiach – w jakim zakresie zostanie ono uwzględnione podczas procesu negocjacyjnego pozostaje zagadką. Pytanie retoryczne – jeśli stanowisko Polski i Niemiec w danej sprawie będzie rozbieżne, to co weźmie pod uwagę unijny komisarz ds. handlu?

Porozumienie obejmować ma trzy główne filary: zniesienie ograniczeń w dostępie do rynków, stopniową likwidację barier pozataryfowych i regulacyjnych oraz wytyczenie nowych obszarów współpracy od wspomnianych małych i średnich przedsiębiorstw do liberalizacji rynków surowcowych i energetycznych. I tu pojawiają się kolejne kontrowersje, bowiem oznaczać to może np. otwarcie się europejskiego rynku dla amerykańskiej żywności zawierającej GMO i wytwarzanej według niższych standardów. Można się domyślać, co to będzie oznaczało dla naszego rolnictwa. Inny przykład, to zagrożenie dla sektora chemicznego. Taka Grupa Azoty bazująca na drogim rosyjskim gazie może nie wytrzymać konkurencji z amerykańskimi producentami nawozów korzystającymi z tańszego surowca.

No i wreszcie mechanizm ISDS, czyli rozstrzyganie sporów na linii inwestor-państwo poprzez arbitraż z pominięciem krajowego sądownictwa. Tu paradoksalnie może być lepiej, bo postulaty negocjacyjne KE są bardziej rygorystyczne od aktualnie obowiązującej umowy Polska-USA z 1990 r. Jednak sama zasada funkcjonowania ISDS jest niepokojąca, oznacza bowiem w praktyce wyłączenie wielkich koncernów spod miejscowej jurysdykcji. Wedle tego mechanizmu, korporacja może pozwać przed prywatny arbitraż lokalne władze, jeśli te np. wprowadziły regulacje skutkujące zmniejszeniem zysków. W efekcie, rządy poszczególnych krajów mogą – nawet ze szkodą własną i obywateli - rezygnować z ustanawiania praw za które mogłyby zostać pozwane. Oznacza to w praktyce samowolę inwestorów i gospodarcze ubezwłasnowolnienie państw w kluczowych obszarach.

Oczywiście, poza kwestiami czysto handlowymi, mamy tu do czynienia z gospodarczą geopolityką. Stany Zjednoczone dążą do utworzenia bloku w opozycji chociażby do Chin i Rosji. Rosyjskie media już mówią o powstaniu „gospodarczego NATO”, obawiając się wypchnięcia z Europy. Z naszego punktu widzenia najistotniejsze są jednak konkretne ustalenia traktatu i praktyka ich stosowania. Jeśli porozumienie okaże się bramą dla poszerzenia ekspansji międzynarodowych koncernów, to warto mieć świadomość, że kraje takie jak Polska i reszta państw naszego regionu będą w nowym układzie stanowiły najsłabsze ogniwo gospodarczego łańcucha pokarmowego – dokładnie tak, jak dzieje się to już obecnie w ramach Unii Europejskiej. Innymi słowy, nastąpi kolejna odsłona neokolonialnej eksploatacji naszej peryferyjnej gospodarki.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w „Gazecie Finansowej” nr 8/2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz