Kto na naszym bankructwie zrobi złoty interes? Sępie fundusze czy Niemcy? A może ktoś jeszcze?
Mamy w Europie dwóch bankrutów: głośnego i cichego. Bankrutem głośnym jest Grecja, skupiająca na sobie uwagę świata choćby z powodu potencjalnych reperkusji tamtejszego kryzysu dla całej strefy euro. Bankrut cichy natomiast, o którym zbyt wiele się nie mówi, to Ukraina. Jeżeli świat o Ukrainie pamięta, to tylko w kontekście wojny w Donbasie, tymczasem to właśnie niewypłacalność może za chwilę stać się podstawowym zagrożeniem dla samego istnienia tego państwa. Już od dłuższego czasu, gdy zbliżają się kolejne terminy spłaty odsetek od zadłużenia, światowe instytucje finansowe zastanawiają się, czy Ukraina tym razem podoła swym zobowiązaniom. Do tej pory jakoś się udawało, ale takie balansowanie na linie nie może trwać w nieskończoność. Obecnie Ukraina utrzymuje się na powierzchni w zasadzie jedynie dzięki kroplówce od MFW, ale te zastrzyki tylko przedłużają stan agonalny pacjenta. Dość powiedzieć, że zadłużenie zagraniczne wynosi ogółem (sektor prywatny i publiczny) 126 mld USD (dane na 1 kwietnia 2015 za Ośrodkiem Studiów Wschodnich), co stanowi 109,8% PKB, z czego zagraniczny dług publiczny to suma 43,6 mld USD. Na dodatek recesja (w tym roku prognozy MFW mówią o -9% PKB) oraz deprecjacja hrywny sprawiają, iż mimo spłaty części zobowiązań, relacja długu do PKB stale rośnie.
W efekcie, Bank of America Merrill Lynch ostrzega przed możliwym bankructwem już we wrześniu, kiedy to przyjdzie Ukrainie spłacić 500 mln USD odsetek. Na dodatek, Ukraina w znacznej mierze siedzi w kieszeni u prywatnych wierzycieli (40% wszystkich wyemitowanych obligacji) wśród których wiodącą rolę odgrywa amerykański fundusz inwestycyjny Franklin Tempelton posiadający obligacje o wartości 6,5-7 mld USD. Do tego dochodzą fundusze TCW i T. Rowe Price oraz brazylijski BTG Pactual Europe – w sumie daje to ok. 8,9 mld USD. Tu trzeba dodać, iż przedstawicielem Franklin Tempelton jest słynący z bezwzględności manager Michael Hasenstab. Pomysł na zysk jest prosty: skupować ile się da tanich ukraińskich obligacji, których inni się wyzbywali, za ułamek ich nominalnej wartości, a następnie wydusić z rządu w Kijowie ich spłatę w pełnej wysokości. Do tego typu instytucji jak Franklin Tempelton przylgnęło określenie „sępie fundusze”. O ich sile zaświadcza choćby bankructwo Argentyny w 2001 roku, kiedy to fundusz Elliott Management nie zgodził się na umorzenie części z posiadanych przezeń 100 mld argentyńskiego długu, co doprowadziło do plajty tego kraju. Póki co, Hasenstab podąża tą samą drogą – nie chce słyszeć o żadnych umorzeniach, natomiast proponuje, by Ukraina pokryła część swych zobowiązań z rezerw walutowych banku centralnego, w zamian za co otrzymałaby odroczenie spłaty pozostałych wierzytelności i ewentualnie redukcję odsetek. Tyle, że rezerwy walutowe Ukrainy wynoszą raptem ok. 10 mld USD, zatem spełnienie tych warunków oznaczałoby puszczenie Kijowa z torbami. To zresztą stały patent Hasenstaba - można powiedzieć, iż jest międzynarodowym odpowiednikiem na poły mafijnych firm handlujących długami i wyciskających z dłużników „prawem i lewem” ich zobowiązania. Jak widać, bankructwo jednych może być dla innych świetnym interesem. Sama minister finansów Ukrainy, Natalia Jaresko, nie wyklucza „zawieszenia płatności”, co oznaczałoby tzw. „techniczne bankructwo”. Konsekwencje takiego ruchu dla pogrążonego w wojnie kraju, możemy sobie wyobrazić.
Inny sposób zarabiania na bankructwie znalazły Niemcy. Według raportu Instytutu Badania Gospodarki (IWH) w Halle, grecki kryzys stał się dla Niemiec istną żyłą złota. Otóż za każdym razem, gdy z Grecji dochodziły złe wieści, spadało oprocentowanie niemieckich obligacji. Inwestorzy wystraszeni kryzysem szukali „spokojnej przystani” w której mogliby ulokować swoje fundusze – i taką przystań oferował im niemiecki rząd, oczywiście pod warunkiem obniżenia rentowności papierów dłużnych. Łącznie, na samych tylko redukcjach odsetek Niemcy zarobiły od 2010 roku 100 mld euro. Ponieważ niemiecki wkład w programy pomocowe (czyli pożyczki, które Grecja i tak przez pokolenia będzie spłacać) wyniósł w sumie 90 mld euro, to otrzymujemy całkiem przyzwoitą „marżę”, jaką Niemcy zebrały na skutek okołogreckich zawirowań na rynkach finansowych. To m.in. dzięki temu Niemcom udało się od zeszłego roku zrównoważyć budżet. Nic więc dziwnego, że Instytut Badania Gospodarki określa Niemcy mianem „wielkiego beneficjenta” kryzysu w Grecji. A pamiętajmy, że w kolejce czekają jeszcze konfitury z greckiej prywatyzacji.
Biorąc pod uwagę powyższe, nie mogę opędzić się przed czarnymi myślami dotyczącymi naszej przyszłości. Ponieważ od kiedy zdjęto z Polski procedurę nadmiernego deficytu, znów zaczęliśmy zadłużać się na potęgę i przy obecnym tempie konstytucyjny próg długu publicznego wynoszący 60% w relacji do PKB osiągniemy gdzieś w okolicach końca 2019 roku, to pozostaje tylko się zastanawiać – kto na naszym bankructwie zrobi złoty interes? Sępie fundusze czy Niemcy? A może ktoś jeszcze?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2307-pod-grzybki-18
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 33-34 (11-27.08.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz