Zawsze, gdy Niemcy dostają mocarstwowej małpy, wywołują awanturę w której niemal giną, pociągając za sobą resztę Europy.
Jak zostać wierzycielem Europy? Najlepiej stać się wpierw niewypłacalnym dłużnikiem - tak przynajmniej poucza przykład Niemiec. Spójrzmy. Dwie wojny światowe, miliony ofiar, niepoliczalne zniszczenia w majątku trwałym. Obie wojny przegrane, a mimo to, w imię geopolitycznych układanek uznawano, że Niemcy muszą istnieć w formie zwartej. Na dobrą sprawę, cholera wie dlaczego. Równie dobrze można było rozlokować alianckie bazy w poszczególnych landach i dać któryś chłopakom od Andersa na pocieszenie – mielibyśmy dziś polską kolonię w Niemczech. Europa doskonale poradziłaby sobie bez tego co i rusz aspirującego do kontynentalnego przywództwa, wiecznie niespełnionego hegemona. Lecz cóż - najwyraźniej, dziedzictwo modelu bismarckowskiego okazało się zbyt przemożne. Zjednoczono wpierw Niemcy „krwią i żelazem” na prusacką modłę, następnie zaś „uwspólnotowiono” potężną część kontynentu walutą „euro” przyspawaną do niemieckiej gospodarki. I pomyśleć, że zarówno projekt Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, jak i jego kolejne mutacje służyć miały temu, by Niemcy nie odzyskały dominującej pozycji w Europie. Zamysł był następujący – otorbić te post-bismarckowskie i post-hitlerowskie Niemcy siecią państw, tak by powiązania polityczno-gospodarcze skazały je na rolę „wiecznie drugiego” - po USA, ZSRR, a może wręcz po komunistycznych Chinach. Ale świat nieopatrznie pozwolił na zjednoczenie i w ciągu dwudziestu kilku lat Niemcy stały się głównym graczem w Europie, konsekwentnie wysysającym z niej za pomocą „wspólnej waluty” wszelkie siły witalne.
Swoją drogą, nie wiem czy przypominacie sobie Państwo klasyczny horror „Omen”, w którym wieści się narodziny Antychrysta gdy odrodzi się Imperium Rzymskie, co główny bohater, amerykański dyplomata grany przez Gregory'ego Peck'a, interpretuje jako powstanie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej – w chwili premiery filmu (1976) istniejącej od 18 lat (1958). Niemcy się w ten mniej więcej sposób odbudowują: powstają z piekieł za pomocą zewnętrznego lewarowania - niczym tamten upiorny gnojek z filmu, któremu pomagają wszyscy wokoło - a następnie, gdy przyjdzie ich czas, przystępują do dzieła. Rolę dźwigni mogą stanowić choćby pieniądze amerykańskich Żydów sponsorujących Hitlera i prących do wojny po drugiej stronie Atlantyku, by pobudzić koniunkturę. A potem Damian/Hitler zaczyna swoje... Chociaż, kto wie – może amerykańsko-żydowskim elitom wręcz zależało na wymordowaniu pobratymców z Środkowo-Wschodniej Europy, bo ci w niekontrolowany sposób dostawali się do Stanów i tworzyli niebezpieczny, konkurencyjny potencjał dla zasiedziałego establishmentu? Jak by nie patrzeć, to banksterzy z Wall Street wykaraskali Niemcy z zapaści po Wielkiej Wojnie – ale tylko po to, by zrobiły drugą, wspólnie z bolszewikami kierowanymi władną ręką towarzysza Stalina. Im również dopomógł świat finansjery, lecz to osobna historia. Obecnie rolę owego zewnętrznego wspomagacza pełnią europejskie instytucje. Mamy zatem kolejny paradoks historii: coś, co miało Niemcy obezwładniać, stało się źródłem ich dzisiejszej potęgi.
Niemcy swą kolonialną dominację wykorzystują na różne sposoby. Ostatnio po to, by „podzielić się” ze swymi środkowoeuropejskimi „terytoriami zależnymi” ciężarem muzułmańskiej inwazji na kontynent. I tu powstaje pytanie – czy otwarcie na oścież granic podyktowane jest niemieckim genem samozniszczenia, tym razem o lewackiej proweniencji, czy też może kryje się za tym perfidny plan obniżenia kosztów pracy? My, tutaj sobie w Niemczech i skoligaconej Austrii wyselekcjonujemy przydatnych robotników i zagarniemy ich w ramach dyscyplinowania dotychczasowej siły roboczej, wam zaś pozostawimy „spady” rozdysponowane według ustalonego przez nas brukselskiego strychulca i na odczepnego damy jakieś grosze jednorazowej zapomogi na imigrancką twarz. Terrorystów i resztę nieprzydatnego na rynku pracy barachła wypchniemy do was, a ci, którzy mogą cokolwiek zdziałać popracują naszych fabrykach W każdym razie - zawsze, gdy Niemcy dostają mocarstwowej małpy, wywołują awanturę w której niemal giną, pociągając za sobą resztę Europy.
Niemcy się na tym oczywiście przejadą, podobnie jak na wcześniejszych swych wizjach podboju świata, ale koszty ekonomicznej wojny poniosą wraz z nimi wszyscy wokół. Co najgorsze, nikt nawet nie ośmieli się wyliczyć strat, a nawet jeśli się ośmieli wyliczyć, to nie będzie ich dochodził. I chyba właśnie ten brak finansowego bata nad tyłkiem czyni współczesne Niemcy tak bezczelnymi. A wystarczałoby zacząć egzekwować należne kwoty: Grecja - 278,7 mld euro; Polska – 45,300 mld euro za samą Warszawę. Jest jeszcze kwestia bezpodstawnego, czysto politycznego umorzenia na konferencji w Londynie w 1953 ponad 55% długu wynoszącego wówczas 32,3 mld marek (bo Niemcy wszak nie mogą upaść), co pozwoliło Niemcom na „cud gospodarczy” w kolejnych latach. Teraz to oni pożyczają, dyktują warunki i wyciskają z dłużników ostatnie poty. Doprawdy, czy to państwo-krwiopijca naprawdę musi istnieć?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2415-pod-grzybki-20
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 37 (11-17.09.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz