Imigracyjny „socjal” to nic innego, jak próba obłaskawienia łupieżczej hordy okupem, by ta powstrzymała, bądź przynajmniej ograniczyła swe niszczycielskie zapędy.
Na greckiej wyspie Lesbos doszło do regularnej bitwy muzułmańskich imigrantów próbujących opanować prom, z siłami policji. Mieszkańcy wyspy żyją w stanie permanentnego oblężenia – przybysze są agresywni, natarczywi, zanieczyszczają okolicę, szerzy się wandalizm, miejscowy burmistrz błaga władze w Atenach o ogłoszenie stanu wyjątkowego... Przyzwyczajajmy się do takich obrazków, bo staną się one niedługo chlebem powszednim – także u nas, choć może nieco później. Póki co, szturm odbywa się w kierunku Niemiec i Austrii, ale przecież na tych dwóch krajach islamizacja kontynentu się nie skończy, szczególnie, jeśli zawali się tamtejszy system opieki socjalnej. Muzułmanie mają bowiem to do siebie, że uważają, iż państwo islamskie jest tam, gdzie są wierni, koniec kropka. Kierując się tą zasadą, konsekwentnie kształtują przestrzeń wokół siebie – począwszy od najbliższego otoczenia, by następnie stopniowo posuwać się coraz dalej i dalej. W wielu ośrodkach dla uchodźców już de facto obowiązuje prawo szariatu, podobnie jak w muzułmańskich dzielnicach zachodnioeuropejskich miast. Nie pozostaje to bez wpływu na oficjalne struktury państwa, czego przykładem może być wyrok belgijskiego sądu, który skazał muzułmanina katującego żonę aż do kalectwa na karę w zawieszeniu, motywując łagodny wyrok tym, że „w jego kulturze takie zachowania są dopuszczalne”.
Nawiasem mówiąc, owa maksyma oznaczająca, iż każdy muzułmanin jest samobieżnym nośnikiem i zalążkiem islamskiej państwowości opartej na szariacie, kiełkuje i u nas. Oto zasłyszana historia z jednego z polskich ośrodków przejściowych, gdzie obok siebie mieszkali m.in. Ukraińcy i Czeczeni. Kilku Czeczeńców widząc Ukrainkę w zbyt krótkiej spódnicy, niemal ją pobiło. Na jej krzyk, że teraz są w „Unii” i „Europie”, a nie w swoim muzułmańskim kraju, odpowiedzieli właśnie w ten sposób – państwo islamskie jest tam, gdzie muzułmanie. I pomyśleć, że Czeczenia, mimo przejęcia walki narodowowyzwoleńczej przez wahabitów, którzy uczynili z niej kolejny front dżihadu, uchodzi mimo wszystko za umiarkowany kraj...
Może zatem warto zacząć się pomału przygotowywać na nieuchronne, tym bardziej, że jakoś nie mówi się u nas o zasiekach na granicy i strzelaniu zza nich do intruzów podchodzących niczym wataha zombies. Nie szanują Europejczyków i trudno im się dziwić – każdy, kto miał nieszczęście widzieć choćby gej-paradę ma pełne prawo nabrać dozgonnej odrazy do zdegenerowanej kultury Zachodu. Przybysze mogli zatem spokojnie uznać, że Allah po to dopuścił do degrengolady europejskich świniożerców, by ci mogli bez oporu oddawać wyznawcom Proroka swoje pieniądze. Tak to bowiem wygląda – ów imigracyjny „socjal” to nic innego, jak próba obłaskawienia łupieżczej hordy okupem, by ta powstrzymała, bądź przynajmniej ograniczyła swe niszczycielskie zapędy. Różnica z minionymi wiekami jest jedynie taka, że kiedyś płaciło się „podarek” sułtanowi, bądź chanowi na Krymie, dziś zaś daninę wypłaca się na miejscu, w europejskich miastach, indywidualnie każdemu z wiernych, który uzna za stosowne tutaj się zagnieździć. Przeczytałem, że prezes Banku Finlandii postanowił przeznaczyć całe swoje miesięczne pobory na „pomoc” imigrantom. To jest właśnie ten rodzaj obłędu, który tu opisuję. Ten facet zapewne nie wrzuciłby złamanego eurocenta do kapelusza ulicznego grajka, ale rozeźlony islamista może mu poderżnąć gardło w jego własnym domu, więc lepiej udobruchać takiego zawczasu i na wszelki wypadek szeroko to rozgłosić.
Czeka nas zatem kolonizacja spod znaku zielonego sztandaru Proroka – i to być może jeszcze za naszego życia. Ja tam już od lat noszę brodę, więc pierwszy etap mimikry mam za sobą, zresztą z punktu widzenia męskiej szowinistycznej świni perspektywy nie rysują się takie najgorsze. W zasadzie, jedyną niedogodnością będzie konieczność spożywania alkoholu pod stołem, żeby Allah nie widział, co muzułmanie mają opanowane od stuleci w przypadku wina daktylowego. Może w ramach treningu wprowadzić nową modę - „under-table party”?
Znacznie gorzej będą mieli ci wszyscy lewaccy pożyteczni idioci bajdurzący o multi-kulti, oni bowiem pierwsi pójdą do odstrzału. Nie zazdroszczę również feministkom, które obecnie łamią sobie głowy nad tak ważkimi zagadnieniami, jak to, czy używanie podczas masturbacji wibratora jest ideologicznie słuszne, albowiem jakby nie patrzeć - jest on atrapą męskiego atrybutu, zatem zaspokajanie się nim stanowi mimowolny hołd wobec samczej dominacji. Siostrzyce zajmują się tego typu problemami na uniwersytetach w ramach pogłębionych studiów genderystycznych, czyli inaczej - sztuk dogłębnie wyzwolonych. No więc niedługo np. taka dogłębnie wyzwolona sztuka-Szczuka, miast wyjęzyczać się w telewizorniach będzie zapychała w burce i z garnkiem na głowie, zbierając od swego męża w majestacie prawa tęgie cięgi ilekroć usiłowałaby zatruwać mu spokój ducha swym pretensjonalnym jazgotem. Choroba, może nie byłoby to takie złe?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2415-pod-grzybki-20
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 37 (11-17.09.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz