Co zrobić, by Ukraińcy sami, nie wiedząc nawet kiedy, zmienili się w realizatorów naszych interesów?
I. Soft power i strefy wpływów
Według definicji wpływowego amerykańskiego politologa Josepha Nye, „soft power”, czyli „miękka siła”, to zdolność państwa do pozyskiwania sojuszników i zdobywania wpływów dzięki atrakcyjności własnej kultury, polityki i ideologii. Jest to zatem wielce użyteczne narzędzie wykorzystywane przez mocarstwa do budowania stref wpływów w miejsce brutalnych nacisków ekonomicznych i militarnych („hard power”). W naszym regionie, szczególnie w Polsce, „soft power” stosują chociażby Niemcy, bardzo skutecznie korumpując w ten sposób miejscowe elity, a z ich pomocą – całe kraje, tworząc tą drogą podglebie dla uwspółcześnionej wersji Mitteleuropy. Od czasu kijowskiego Majdanu możemy obserwować również starcie niemieckiej „soft power” i rosyjskiej „hard power” (aneksja Krymu, inwazja w Donbasie) na terytorium Ukrainy, gdzie uciera się na naszych oczach zasięg wpływów Mitteleuropy i Eurazji. I właśnie w ukraińskim kontekście chciałbym poruszyć problem polskiej „soft power” - czyli czegoś, co przez nasze elity, zarówno z prawej, jak i z lewej strony, jest kompletnie zaniedbane. Na dzień dzisiejszy można wręcz stwierdzić, iż polska „miękka siła” w zasadzie nie istnieje. Jest to kardynalny błąd, bo bez tego instrumentu nie mamy co marzyć o regionalnym przywództwie, a wszak m.in. taki jest deklarowany cel polityki zagranicznej idącego do władzy obozu patriotycznego – niezależnie, czy nazwiemy owo przywództwo „polityką jagiellońską”, „międzymorzem”, czy jeszcze inaczej.
Jeśli wierzyć doniesieniom z niedawnego spotkania „formatu normandzkiego” w Paryżu (Merkel, Putin, Hollande, Poroszenko), gros czasu podczas obrad zamiast kwestii ukraińskiej i realizacji postanowień z Mińska, zajął problem Syrii, rosyjskiego zaangażowania na Bliskim Wschodzie i europejskich nadziei na ustabilizowanie sytuacji w tamtej części świata, co przyczyniłoby się do zatamowania imigranckiego tsunami zalewającego Unię Europejską. Oznacza to konieczność zrewidowania przez Unię (czytaj – Niemcy) stosunku do Rosji, wycofanie sankcji i jakieś koncesje na rzecz Putina na Ukrainie. Innymi słowy – Ukraina i niemiecki człowiek w Kijowie (Poroszenko) zostali przehandlowani w zamian za nadzieję na powstrzymanie wędrówki ludów. Efektem będzie powstanie na Ukrainie politycznej luki, w którą Polska – przy odpowiednio zręcznym postępowaniu – mogłaby się wcisnąć. Oczywiście, pod warunkiem, że nie poprzestałaby na czczych deklaracjach poparcia dla „samostijnej Ukrainy”, tylko poszłyby za tym konkretne działania.
II. Jaka Ukraina?
Na początek jednak należy odpowiedzieć sobie na pytanie, do czego potrzebna jest Polsce Ukraina i jakie miałoby być to państwo. Otóż Ukraina jest nam potrzebna jako strefa buforowa i państwo frontowe odpychające na wschód Rosję wraz z jej neoimperialnymi ambicjami. Jednak absolutnie nie leży w naszym interesie, by Ukraina była państwem silnym i sprawnym, jak to roją sobie na krajowym rynku najbardziej zagorzali kibice Majdanu. Silna Ukraina prowadziłaby bowiem niezależną politykę, która mogłaby kolidować z naszymi planami, lub nawet być Polsce wroga. Tak więc, prawdziwie „samostijna Ukraina” nie jest nam do niczego potrzebna. Potrzebna jest nam Ukraina formalnie niepodległa, ale słaba – mniej więcej taka, jaka jest dzisiaj – na wpół zdechłe państwo, balansujące na granicy upadku i trwale skonfliktowane z Rosją. No, może trochę bardziej uporządkowane wewnętrznie, z nieco niższym poziomem (ale nieznacznie niższym) oligarchizacji i korupcji, by nie rozleciała się ze szczętem – ale tylko tyle. W takiej wodzie można już myśleć o łapaniu ryb.
W tym kontekście warto poruszyć nadzieje reprezentowane przez społeczność Kresowian, że Galicja Wschodnia nie jest dla Polski bezpowrotnie stracona i kiedyś może „wrócimy do Lwowa”. Realiści uznają tego typu postulaty za mrzonki – bo i Polaków zostało na Ukrainie jak na lekarstwo, i trudno wyobrazić sobie korektę granic w stylu zaproponowanym przez Żyrinowskiego (rozbiór Ukrainy między Rosję i Polskę, przy pozostawieniu jakiejś kadłubowej formy państwowości), poza tym – wiązałoby się to z nagłym pojawieniem się w naszych granicach licznej i śmiertelnie nienawidzącej Polaków mniejszości destabilizującej państwo i rozsadzającej je od wewnątrz. Wszystko zgoda, „twarda” aneksja byłaby (niezależnie od naszych realnych możliwości) gigantycznym błędem, ale przecież nie jest to jedyny sposób. A jak to zrobić mądrze, tak by Ukraińcy sami, nie wiedząc nawet kiedy, zmienili się w realizatorów naszych interesów? Nie trzeba sięgać daleko, wystarczy spojrzeć i wyciągnąć wnioski z polityki „miękkiej aneksji”, jaką na terytorium Polski realizują Niemcy i zastosować ją w odniesieniu do Ukrainy.
III. Miękka aneksja
Przede wszystkim, Niemcy działają dwutorowo – na zmianę strasząc nas i obłaskawiając. Rolę straszaka pełni ziomkostwo i Związek Wypędzonych, co jakiś czas spuszczany ze smyczy, by pogrozić Polsce z pozycji rewizjonistycznych i rewindykacyjnych. My każdorazowo reagujemy na te „kopnięcia w klatkę” spazmem oburzenia... i wtedy do głosu dochodzą „dobrzy Niemcy”, uspokajając nas, mówiąc, że ci cali wypędzeni, to tylko grupka krzykaczy, tolerowanych ze względu na wewnętrzne uwarunkowania polityczne i wyborcze, a tak naprawdę, to przecież Niemcom zależy na konstruktywnej współpracy w ramach zjednoczonej Europy, niemieckie fundacje angażują się w sferze edukacji, kultury, przełamywania barier itp. Powinniśmy tę grę w dobrego i złego gestapowca przenieść na grunt ukraiński. Upraszając sprawę, rolę „wypędzonych” mogliby pełnić Kresowianie formułując możliwie głośno żądania powrotu Lwowa do Macierzy, na co „odpowiedzialne i umiarkowane” czynniki polskie reagowałyby przekazem pozytywnym – współpracy kulturalnej, regionalnej itp. Jak to wygląda w praktyce?
Otóż Niemcy, szczególnie na Śląsku, prowadzą politykę systematycznego korumpowania elit – m.in. za pomocą rozbudowanego systemu fundacyjno-grantowego. Przykładem skuteczności takiego neokolonialnego kulturkampfu może być sprawa wykładu mjr Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim, który odbywał się w ramach obchodów rocznicy powstania niemieckiej socjaldemokracji założonej przez wrocławianina - Ferdynanda Lassalle’a. Współorganizatorem wydarzenia była afiliowana przy SPD Fundacja im. Friedricha Eberta oraz powiązany z nią Ośrodek Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a. Jak wiadomo, na protestujących przeciw wykładowi Baumana władze uniwersytetu nasłały policję, podważając tym samym autonomię uczelni, przy czym, jak bez cienia zażenowania wyjaśnił podczas rozprawy sądowej prorektor ds. kontaktów z zagranicą, prof. Adam Jezierski – uczyniono to na wyraźne życzenie niemieckiego konsula. Oto skutki „soft power”.
Inny przykład – jak się niedawno dowiedziałem, Niemcy są jednym z czołowych sponsorów polskich badań archeologicznych. Efektem jest nagły wysyp znalezisk śladów obecności na naszych terenach... Gotów. Idźmy dalej – od pewnego czasu można zaobserwować renesans starej teorii o germańskich początkach państwa polskiego, wedle której Mieszko I miał być Wikingiem o imieniu Dago, który ze swą drużyną ukonstytuował polską państwowość – analogicznie jak Waregowie stworzyli Ruś Kijowską. Wreszcie kontakty pozainsytucjonalne – niemieccy turyści są najbardziej pożądanymi gośćmi, co skutkuje dwujęzycznymi szyldami pensjonatów i niemieckim menu w restauracjach. Dochodzi do sytuacji, gdy obsługa lokalu uwija się jak w ukropie przy „niemieckich stolikach”, ignorując polską część klienteli. Miałem możliwość naocznie się o tym przekonać podczas wypadu w Góry Stołowe i pobytu w Kudowie-Zdroju. W sezonie cała Kotlina Kłodzka zmienia się w kolejny „land” ze znacznym udziałem zaawansowanych wiekowo niemieckich emerytów, często przywożących ze sobą dzieci i wnuki, by rozejrzały się po „heimacie”.
IV. Polska „soft power” na Ukrainie
Taką właśnie strategię powinniśmy przyjąć na kierunku ukraińskim. Wejść na Ukrainę z własnymi fundacjami, systemem grantowym, sponsorować współprace kulturalną, wydawniczą, uniwersytecką... Słowem - oswajajmy, obezwładniajmy, korumpujmy i uzależniajmy od siebie ukraińskie elity. Róbmy za dobrych wujków wspierających ukraińską kulturę i naukę - tak, jak za dobrych wujków robią u nas Niemcy ze swą „grantozą” i fundacjami. Chętnych wśród niedoinwestowanych, wygłodniałych ukraińskich uczonych oraz „ludzi kultury” nie zabraknie, tak jak nie brakuje takich u nas. Może się nawet okazać, że w sumie nie wyjdzie to drogo, a skutki mogą być imponujące: pro-polska „V kolumna” wśród ukraińskich elit. Wejdźmy z naszymi mediami - wykupujmy ukraińską prasę, tak jak Niemcy wykupili naszą, twórzmy ukraińskojęzyczne portale, fundujmy stypendia dla tamtejszych dziennikarzy - i werbujmy, werbujmy, werbujmy... Niech to dla ukraińskiego dziennikarza będzie wyróżnieniem otrzymać polski medal, a nie dla naszego żurnalisty – ukraiński...
Na kolejnym etapie, niech skaptowane przez nas ukraińskie autorytety młotkują swoich braci pedagogiką wstydu - tym bardziej, że jest za co - niech trują im o Wołyniu, tak jak u nas truje się o Jedwabnem. Stwórzmy tam legion Grossów uprawiających narodowe samobiczowanie - tym bardziej, że w odróżnieniu od „naszego” Grossa nie będą musieli kłamać. Wreszcie, niech na tamtejszych salonach antypolonizm stanie się dyskwalifikującą przypadłością, jak u nas antysemityzm, czy negatywny stosunek do Niemiec. Od strony politycznej wspierajmy koncepcję regionalizacji Ukrainy, tak byśmy mogli dogadywać się i swobodnie działać na poziomie lokalnym, bez konieczności oglądania się na władze w Kijowie. Stwórzmy własną „szkołę liderów” na wzór tej amerykańskiej, przez którą przeszedł cały tabun polskich polityków, z Beatą Szydło włącznie. A w końcu może się okazać, że zachodnia Ukraina z Lwowem sama trafi w nasze ręce - i to bez przesuwania granic, bo Polacy i tak będą się tam czuli u siebie, tak jak „u siebie” czują się Niemcy przyjeżdżający na Śląsk, zaś ukraińskie władze będą pacyfikowały siłami policji banderowców na jedno zmarszczenie brwi polskiego konsula...
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2635-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 40 (14.10-20.10.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz