niedziela, 22 maja 2016

Księża nie klękali przed komunistami

...dlaczego teraz klękają przed „Wyborczą”?

Co się stało, że część Kościoła pozwala się sterroryzować lub uwieść jednemu dziennikowi oraz jego środowisku?

Powyższe pytanie można sobie śmiało zadać obserwując ciągnącą się od ubiegłego roku sprawę ks. Jacka Międlara. Ów młody, charyzmatyczny kapłan-narodowiec po raz pierwszy podpadł „Wyborczej” we wrześniu 2015, kiedy to wygłosił płomienne kazanie podczas wrocławskiego marszu ONR przeciw muzułmańskim imigrantom: „Potrzebujemy męstwa i odwagi, ale nie od Allaha i lewaków”. I dalej: „Nie atakujemy, my bronimy się przed inwazją, przed atakiem ze Wschodu, który jest idealnie zaprogramowany”. Coś, co dla wielu stało się rodzajem objawienia – oto pojawia się duchowny potrafiący nawiązać genialny kontakt ze słuchaczami, porywający ich swoją szczerością, autentyzmem i ewangelizacyjnym zapałem – dla „GW” zabrzmiało jak wielki dzwon alarmowy. Narodowcy mają swojego Popiełuszkę! Przesada? Ton tekstów „Wyborczej” jako żywo przypomina pamiętny paszkwil Urbana o „seansach nienawiści” i „sesjach politycznej wścieklizny”. Natychmiast więc rozpętano nagonkę wedle sprawdzonej metody – angażujemy w miejscowym środowisku (wrocławska parafia św. Anny) aktyw w postaci grupy „oburzonych wiernych” i skłócamy lokalną społeczność, równocześnie zaś orkiestrujemy medialną histerię połączoną z interwencjami u przełożonych (wrocławska Kuria i władze Zgromadzenia Księży Misjonarzy), domagając się ukarania „księdza-nacjonalisty”. Ks. Międlar dostaje upomnienie, potem zakaz udziału w manifestacjach. Mimo to, jeszcze zdąży wziąć udział w Marszu Niepodległości, na zakończenie którego mówi m.in.: „Nie chcemy w Polsce Allaha, nie chcemy gwałtów, nie chcemy samosądów, nie chcemy terroru. Nie chcemy nienawiści, która jest w Koranie, ale chcemy miłość i prawdę Ewangelii!”. W międzyczasie medialna presja „Wyborczej” rośnie, władze zakonne i diecezjalne radzą między sobą co z niewygodnym kapłanem począć, zaś rzecznik Kurii Metropolitarnej ks. Rafał Kowalski gęsto tłumaczy się przed organem z Czerskiej.

Ostatecznie w lutym 2016 ks. Jacek Międlar zostaje karnie przeniesiony do Zakopanego. W pożegnalnej mszy głosi do zebranych wiernych: „Zbrodnią jest islamski fundamentalizm, który poddaje totalnej destrukcji cywilizację łacińską. Musimy zbudować wielki naród i silny Kościół, a ja to, co czyniłem, będę czynił nadal”. I czyni. W Zakopanem bierze udział w uroczystości ONR-u pod pomnikiem Józefa Kurasia „Ognia”. W efekcie zostaje przez zwierzchników zesłany do zamkniętego klasztoru „na rekolekcje”.

No i wreszcie docieramy do 16 kwietnia 2016, kiedy to ks. Międlar koncelebruje Mszę Św. w białostockiej katedrze, będącą centralnym punktem obchodów 82. rocznicy powstania Obozu Narodowo-Radykalnego. Histeria „Wyborczej” sięga zenitu. Sypią się gromy, dyżurne autorytety tokują, „GW” w stachanowskim tempie produkuje kolejne artykuły - i w końcu osiąga swój cel: białostocka kuria przeprasza, a wizytator polskiej prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy ks. Kryspin Banko informuje o nałożonym na ks. Międlara zakazie wszelkiej aktywności publicznej. Dominika Wielowieyska natychmiast stwierdza, że kara i tak jest łagodna, zaś duchowny powinien zostać zawieszony „jako ksiądz”.

Powyższe jest jedynie skrótowym kalendarium wydarzeń. Trzeba dodać, że ks. Międlar nie siał publicznego zgorszenia jak ks. Boniecki fraternizujący się z satanistą – Nergalem, nie wszczął buntu przeciw swemu biskupowi jak ks. Lemański, nie sprzeniewierzył się doktrynie jak obecni i byli księża z kręgu „Tygodnika Powszechnego”. Stał się jedynie skrajnie niewygodny dla tzw. „kościoła Wyborczej”. Oczywistym jest też, że „upolitycznienie”, tudzież „szerzenie nienawiści” jest jedynie pretekstem, jeśli przypomnimy sobie aktywność medialną zastępu duchownych ze stajni „Gazety Wyborczej” i okolic. Im wolno.

I tu wracamy do tytułowego pytania. Co się stało, że część Kościoła – tego samego, który nie ugiął się przed komuną - pozwala się sterroryzować lub uwieść jednemu, niechby i wpływowemu dziennikowi oraz jego środowisku? Do tego jawnie i notorycznie szczującemu swych czytelników przeciw Kościołowi? Kryzys przywództwa? Rozmycie kryteriów? „Kult świętego spokoju”? A może trzeba tu wrócić do Herbertowskiej „Potęgi smaku”? „Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono...” - może więc jest tak, że parciany komunizm jednoznacznie odrzucał, „Wyborcza” zaś kusi „lepiej i piękniej”, wabiąc „kościołem otwartym”, tolerancją, przynależnością do lepszego towarzystwa, czyniąc z tego zarazem narzędzie moralnego szantażu, na zasadzie – kto nie z nami, ten nienawistnik? Cóż, może tak być, o czym świadczy choćby grupa eks-księży, którzy zwabieni syrenimi śpiewami salonowszczyzny wyrzekli się swego powołania na rzecz statusu postępowych „kato-celebrytów”. Wygląda na to, że ofiarą takiego właśnie splotu czynników padł ksiądz Jacek Międlar – bezkompromisowy kapłan-patriota, który w odróżnieniu od wielu wyżej odeń postawionych w hierarchii, klęka przed Krzyżem, a nie przed „Wyborczą”.

*

A poza tym:

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://podgrzybem.blogspot.com/2016/05/wyborczej-strachy-na-lachy.html

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3798-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 17 (29.04-05.05.2016)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz