Stawiam tezę, że przy okazji zabójstwa Jo Cox mieliśmy do czynienia z zaplanowaną na zimno, krwawą prowokacją.
Gdy ten numer „Warszawskiej Gazety” trafi do kiosków, będzie już wiadomo, czy Wielka Brytania zostanie w Unii Europejskiej, czy też jednak nastąpi „Brexit”. Póki co, siłą rzeczy muszę wróżyć z fusów, a sondaże w ostatnich dniach są niejednoznaczne. To znaczy, były jednoznaczne, wskazując na rosnącą przewagę zwolenników opuszczenia UE, ale tylko do pewnego, bardzo szczególnego momentu – tzn. do 16 czerwca, czyli zabójstwa deputowanej Partii Pracy, Jo Cox, przez „samotnego ekstremistę”. Jo Cox dała się poznać jako aktywna orędowniczka pozostania Wlk. Brytanii w UE i prowadziła w tym celu bardzo ożywioną kampanię, z kolei jej morderca, Thomas Mair - jak wynika z doniesień medialnych – jest zagorzałym zwolennikiem Brexitu. Podczas zbrodni krzyczeć miał „Britain first”, zaś przed sądem zapytany o imię i nazwisko odpowiedział: „moje imię to śmierć dla zdrajców, wolność dla Wielkiej Brytanii”. Jego czyn miał niemal natychmiastowy skutek: wpierw zatrzymały się słupki sondażowe optujących za „Brexitem”, następnie zaś wskaźniki zwolenników i przeciwników się wyrównały.
Tyle, że ja słabo wierzę w „samotnych szaleńców”. Nie w takiej chwili.
Owszem, zdarzają się wykolejeńcy pokroju Breivika, u których w pewnym momencie chore rojenia osiągają krytyczne stadium, kiedy to dochodzą do wniosku, że trzeba dokonać drastycznego „czynu”, by „wstrząsnąć” społeczeństwem i je „obudzić”. Tyle, że akurat brytyjskim społeczeństwem nie trzeba było „wstrząsać”, bo „brexitowcy” notowali na swym koncie wciąż rosnącą przewagę nad „unionistami”. To właśnie dokonany przez niego mord praktycznie zastopował zdawałoby się zwycięską kampanię „secesjonistów” i napędził na fali współczucia i strachu przed „prawicowym ekstremizmem” społecznego poparcia opcji probrukselskiej. Taki efekt był zresztą najwyraźniej spodziewany – zwróćmy uwagę, że jeszcze nie zdążyły ostygnąć zwłoki Jo Cox, a tzw. „rynki”, czyli giełdowi spekulanci, zareagowały bezprzykładnym entuzjazmem. Notowania poszły w górę, a „inwestorzy ocenili, że morderstwo brytyjskiej posłanki zwiększyło szanse, że Brytyjczycy nie zagłosują za opuszczeniem UE” - że zacytuję jeden z portali ekonomicznych. A contrario – do momentu zabójstwa wieszczono, że „Brexit” stanie się głównym negatywnym czynnikiem dla światowej koniunktury, funt osłabnie, londyńskie City stanie się pustynią... no, może przesadzam, ale tylko trochę: „Głosowanie za wyjściem z UE mogłoby znacząco zmienić perspektywę produkcji przemysłowej i inflacji, a tym samym ramy polityki monetarnej. Gospodarstwa domowe mogłyby odłożyć wydatki konsumpcyjne, a przedsiębiorstwa - inwestycje, obniżając zapotrzebowanie na siłę roboczą i przyczyniając się do wzrostu bezrobocia” - to apokaliptyczna prognoza Banku Anglii.
Wszystko to działo się w rytmie kolejnych doniesień nagle zaktywizowanej machiny propagandowej mediów wszelakich, w których z jednej strony wylewano krokodyle łzy nad śmiercią lewicowej posłanki, by jednocześnie - między wierszami, lub zgoła wprost – zacierać ręce, że zbrodnia stanie się czynnikiem odwracającym społeczne nastroje.
Zbyt dużo w tym wszystkim jest zbiegów okoliczności.
Cytowany wyżej komunikat Banku Anglii wyraźnie pokazywał, jak potężne moce poczuły się zagrożone w swych interesach perspektywą opuszczenia UE przez Londyn. Z kolei praktyka hodowania „radykałów”, którzy swoimi działaniami osiągają efekt przeciwny do deklarowanego znana jest co najmniej od czasów carskiej Ochrany. Tacy „radykałowie” i „ekstremiści” stają się wymarzonym materiałem na – świadomych, bądź nieświadomych – prowokatorów. I stawiam tezę, że właśnie z taką zaplanowaną na zimno, krwawą prowokacją mieliśmy do czynienia przy okazji zabójstwa Jo Cox. Kto za tym stał? Londyńscy bankierzy? Służby Jej Królewskiej Mości? A może jedni i drudzy działali ręka w rękę, bo przypomnieć należy, że również premier Cameron po tym, jak wytargował w Brukseli to czego chciał, zmienił się w zwolennika pozostania Wlk. Brytanii w UE i sprawiał wręcz wrażenie, jakby żałował, że nieopatrznie wypuścił „brexitowego” dżinna z butelki.
Przypomina mi się tutaj książka chińskiego analityka finansowego Song Hongbinga „Wojna o pieniądz. Prawdziwe źródła kryzysów finansowych” w której interpretował kolejne zamachy na amerykańskich prezydentów jako inspirowane przez kręgi bankowe i szerzej – finansowe. Tak się bowiem składa, że wszyscy prezydenci na których ni z tego, ni z owego rzucali się „samotni szaleńcy”, mieli na swym koncie posunięcia godzące w interesy banksterów. Jakim więc problemem jest wystrugać i odpowiednio podbechtać wariata pokroju Maira, by ten ukatrupił jakąś posłankę? Poważnymi pieniędzmi zajmują się śmiertelnie poważni ludzie, którzy nie zwykli puszczać spraw na żywioł.
*
-
kiedy zostanie ograniczona możliwość inwigilacji obywateli przez organy państwa?
-
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> https://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3942-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 25 (24-30.06.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz